Artykuł jest jak kot Schrödingera - jest wpisem osobistym, jak i nim nie jest. Rzadko kiedy dzielę się osobistymi doświadczeniami, z kilku prostych powodów. Po pierwsze - są moje, i tylko moje. Po drugie - nie chciałabym by trafiły do szerszego grona odbiorców, zwłaszcza tych, którzy próbowaliby obrócić je przeciwko mnie. I nieważne czy zawarte w tekście byłyby moje doświadczenia, doświadczenia innej osoby, czy wyssane z palca brednie - ktoś wmówi mi dziecko do brzucha. Na ile w tym prawdy będą wiedzieć nieliczni. Tymczasem, zapraszam na pierwszy po naprawdę długiej przerwie tekst o pewnej bohaterce. Kim ona jest? Cóż.
Kto nie słyszał o pojęciu friendzone, najpewniej nie korzysta z facebooka; nie przegląda portali humorystycznych, nie ogląda... Właściwie, to magiczne słówko - friendzone - jest już wszędzie. Kojarzy się - przynajmniej mi - ze zdjęciami smutnych chłopaków, do których przytula się naprawdę atrakcyjna dziewczyna, a całość podpisana jest „z najlepszym przyjacielem”. Przy tym przeważnie pojawia się zdjęcie żołnierzy składających hołd poległemu towarzyszowi. Cóż, taki pogląd mam na friendzone, ponieważ tak przedstawiają go użytkownicy internetu; przez społeczność damsko-męską, gdzie feministyczne i szowinistyczne środowiska zwalczają się na każdym kroku, publikując obraźliwe posty, zdjęcia czy memy, a kłótnie i obrażanie się są chlebem powszednim. I pokazuje się kobiety jako te złe, te wykorzystujące; mężczyzn, jako ofiary kobiecej chciwości.
Prawda jest taka, że w życiu ten cały friendzone wygląda troszkę inaczej; z życia codziennego kojarzę go przede wszystkim z dziewczynami, które zakochały się w niewłaściwych chłopakach, a ci niewłaściwi chłopacy to wykorzystują, trzymając zdobycz na tyle blisko siebie by ta nie odeszła, a jednocześnie na tyle daleko, by mieć możliwość dalszego połowu. Tak, dziewczyna jest rybą, chłopak wędkarzem, a haczyk - uczuciami. Taką metaforą sobie rzuciłam, o. I to co teraz powiem będzie bardzo krzywdzące, ale ten friendzone - w kontekście internetowych memów - wydaje mi się dużo gorszy.
Środowiska internetowe, jak już podkreśliłam, przedstawiają ofiarę friendzone jako chłopaka w towarzystwie
urodziwej dziewczyny. Nie, żeby dziewczyny przyjaźniły się tylko w przeciętniakami; wszyscy lubimy towarzystwo przystojnych i ślicznych osób, nie ma co ukrywać. Jednakże ja widzę to tak, że chłopak zainteresował się z nią ze względu na urodę, i tkwi w jej strefie w nadziei, że go zauważy i być może pokocha. Uczucia? Może później - teraz liczy się to, że mógłby się pochwalić przed kumplami. Już kiedyś wspominałam, że w takim kontekście, kobieta jest jak automat na komplementy. Wrzuć kilka ciepłych słów, a otrzymasz buziak; jak go nie otrzymasz, sprzęt jest popsuty.
W internetowym kontekście, w pierwszej kolejności chodzi o urodę i próbę przypodobania się dziewczynie. Z tego powodu zaczyna się bycie „pantoflem” na posyłki i zakupy. Znaczy, nie twierdzę że jest tak; tak przedstawiają mi to środowiska internetowe. Jeśli się mylę, to jestem otwarta na historie.
Niemniej, cała „męska” część internetu aż huczy od tego, że jesteśmy - my, kobiety - okrutne, że wodzimy za nos, że nie spełniamy obietnic. Wykorzystujemy słabe jednostki do własnych korzyści: by nas wozili, by kupowali nam prezenty, by byli na każde nasze skinienie. I - niestety - to prawda. Kobiety tak robią, mówię to z ręką na sercu. Nie jestem tej strefy zwolenniczką, jednocześnie twierdzę, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety wpychają się z własnej, nieprzymuszonej woli.
Bo, skoro jest im tak źle, to dlaczego nie odejdą?
Z powodu, o który już wspomniałam.
haczyk - uczucia
Uczucia to coś, z czym niełatwo jest wygrać. Definiują nie tylko nas, ale i otaczającą nas rzeczywistość (a patrząc na dominację nienawiści i agresji w internecie, jestem przekonana, że rzeczywistość jest ognista i w barwach krwi). Jeśli ktoś nie jest zakochany i wpadnie w strefę zwaną „friendzone”, przy kilku nieprzyjemnych sytuacjach lub po tym jak zostanie wykorzystany, odchodzi, co jednocześnie sprawia, że nie wpadł w strefę przyjaźni w ogóle. Bo w tej strefie tkwią ci, którzy wiernie trwają przy tej drugiej osobie, mimo kopniaków mentalnych, mimo zranionych uczuć i podeptaniu godności.
Tkwią właśnie dlatego, że są zakochani.
Uczucia sprawiają, że podejmują nieracjonalne decyzje; uczucia sprawiają, że jesteśmy głupi i naiwni, co gorsza, godzimy się na to wszystko z opuszczoną głową w nadziei, że nasz wysiłek i poświęcenie zostaną nagrodzone. Cóż.
Do tego wrócę później.
kobiety w strefie przyjaźni
Ta, tak, my - kobiety -
też wpadamy we friendzone. Zakochujemy się, a
zakochana dziewczyna to najgłupsza istota pod słońcem. Nie wiem czy istnieje głupsze i bardziej naiwne stworzenie na ziemi (nawet pandy bywają mądrzejsze); tym bardziej, że z doświadczenia wiem, że o utratę zdrowego rozsądku nie trzeba się starać. Na szczęście, jest nadzieja. Wraca. Czasami. Dodam jednak - jeszcze nim ktoś wysnuje teorie, że kobiety nie wpadają we friendzone; że mężczyźni nie są tacy okrutni, i że to domena nas, płci łagodnej - że kobiety też mają swoje słabości. Niestety,
znam nie jedną i nie dwie dziewczyny, które wpadły w strefę komfortu innej osoby na tyle głęboko, by powiedzieć wprost: były w dupie. Bo zakochana dziewczyna jest oddana, i to bardzo. Wspominałam, że sami wpychamy się w objęcia strefy przyjaźni? U kobiet jest to o tyle widoczne, że im większy „bad boy”, tym większe prawdopodobieństwo kłopotów.
My, kobiety, mamy dziwne przekonanie, że uda nam się odmienić tego
bad boya. Że nasza cierpliwość i miłość zostanie doceniona, że w końcu otworzy oczy w ostatnim, dramatycznym momencie. Rzuci to, co akurat robił - rozprawa sądowa, koncert rockowy czy prawie-seks z modelką, ponieważ dotrze do niego „to ona!”. Zostawi wszystko tak, jak zaczął, i ruszy do mieszkania; z kwiatami, winem, albo i bez. Będzie się dobijać, wołać i przepraszać; kiedy drzwi się przed nim otworzą, weźmie w objęcia, pogładzi po głowie i powie „wszystko będzie dobrze”.
Jeśli kojarzysz ten scenariusz, to znaczy, że też oglądasz ckliwe komedie romantyczne. O nich pisałam już bardzo rozbudowany tekst:
Kobiece kino. (Nie)kocham, (nie)lubię, (nie)szanuję. Osobiście wysnuwam teorię, że to właśnie przez takie kino - zaszczepione już w najmłodszych latach - wierzymy w to, że uda nam się odmienić jego serce i że nasze uczucia w końcu zostaną docenione. Dlatego też tkwimy w strefie friendzone, czekając aż nas doceni i dostrzeże, że go kochamy.
Sęk w tym, że on o tym doskonale wie. I to wykorzystuje.
Mężczyzna czy też chłopak wie, kiedy dziewczyna wlepia w niego spojrzenie cielaka; kiedy jest na każde zawołanie, na każde skinienie. On wie, że ona zrobi wszystko by mu się przypodobać. Jechać na koncert? Wyskoczyć do klubu? Pić tanie wino w melinie? On wie, do kogo zadzwonić w środku nocy o transport; on wie kto jest na każde zawołanie. Ty. Ja. Każda z nas, która jest zakochana i wierzy w to, że on zauważy nasze starania. Jednakże,
on widzi te starania i wykorzystuje to na każdym kroku. W ten sposób nie musi się utożsamiać z wyrazami „związek” czy „chłopak i dziewczyna”. Może spotykać się z innymi dziewczynami, nawet na przelotny seks; może pić z kumplami, spędzać czas jak chce, bez zobowiązań i ze świadomością, że jesteś. Jesteś jego dziewczyną na deser.
Na śniadanie piwo z kumplami, na drugie śniadanie randka z dziewczyną, na obiad seks z nią, i na deser ty - dziewczyna, która wyskoczy na obiad, odwiezie do domu czy przytrzyma głowę, gdy on będzie znosić modły do Posejdona. Będziesz na rodzinny obiad, będziesz na wesele kuzyna. Będziesz, gdy trzeba będzie zaopiekować się psem jego ciotki, albo kwiatkiem jego siostry. Będziesz zwłaszcza wtedy, gdy nikogo innego nie będzie. Będziesz, przekonana, że cię zauważy i co ważniejsze, doceni.
miałam powiedzieć później
więc mówię
Wszystkie komedie romantyczne, które przedstawiają ten schemat romansu - ona za nim, on za nią nie - mają happy end. On zaczyna rozumieć swoje uczucia, że jednak kocha ją; dociera do niego ile poświęciła, jak bardzo była mu oddana, i teraz - gdy to traci - postanawia o to walczyć. I wygrywa. On ma ją, ona ma jego, i koniec filmu, lecą napisy końcowe.
W życiu ma to swój ciąg dalszy, i nie do końca taki happy. Przyznaję, że od czasu do czasu cierpliwość i oddanie zostają nagrodzone i tak jak w komediach, ona i on, niebo i grom. Tak, w naszej ognistej i krwistej rzeczywistości dociera do niego, że może warto się z nią związać, że warto ją nagrodzić. I rezygnuje z imprez, kumpli, innych dziewczyn po to, by móc ustawić status na facebooku. I wiem, że czekasz na ten moment. A jeśli czekałaś, i dostałaś to, czego chciałaś - znałaś gorycz tego zwycięstwa. Jeśli nie, poznasz. Pozwól, że powiem ci jak ono smakuje.
ludzie się nie zmieniają
Jeśli myślisz, że do niego dotarło twoje poświęcenie, i dlatego jest z tobą, wkrótce przekonasz się, że tak wcale nie jest. Zrobił to tylko po to, by nie stracić pewnego „deseru”. Zrozumiesz, że jesteś tą małą szprotką na haczyku i zostałaś ze swoim wędkarzem tylko dlatego, że nie złowił lepszej rybki. Jesteś dziewczyną na deser - na później. Byłaś nią, jesteś i będziesz. Nawet jeśli on zmienił swoje nastawienie, nawet jeśli naprawdę cię docenił i pokochał, i jest z tobą, bo tego chce, to w twojej głowie na zawsze będzie z tobą dlatego, że nie było lepszej opcji. W twojej głowie zawsze będzie się obracać za lepszymi „okazami”; że zniknie z twojego życia gdy tylko taką znajdzie. Przez cały czas będzie cię gryzł ten głosik w głowie, powtarzający bezustannie, na okrągło - „jesteś dziewczyną na deser”, „jesteś, bo nie było lepszej okazji”.
Będzie cię to stopniowo podtruwać; może nie od razu, bo z początku ten głos zostanie zagłuszony przez euforię, przez radość, przez to, że się udało. Gdy emocje opadną, gdy do związku wkradnie się monotonia dnia codziennego, zacznie cię rozsadzać od środka pewnego rodzaju złość. Bo kazał ci czekać, bo nie doceniał cię od początku. Ta walka - im dłużej trwała - tym boleśniej będzie cię rozbijać od środka. Możesz próbować siebie przekonać, że tak nie było, ale było, i dobrze o tym wiesz.
To trochę jak ze zdradą. Jeśli zdradził/a raz, będzie to robić zawsze. Jeśli nie w życiu codziennym, nie z innymi ludźmi, to za każdym razem w twojej głowie. Nie pozbędziesz się tego głosiku, choćbyś się starała. W końcu wewnętrzna frustracja, złość i pretensja zacznie rosnąć. Bo starałaś się tyle czasu, jesteś zmęczona bezustannym staraniem się, a świadomość, że jesteś na chwilę przyczyni się do stopniowego upadku. Co się stanie, gdy odłożysz na chwilę broń? Gdy na chwilę przestaniesz się starać tak bardzo? Pojawi się nowa rybka, pojawi się inny deser.
I ta świadomość oraz ten głos w twojej głowie nie opuści się nawet na chwilę. Będzie regularnie przypominał o swojej obecności; o cenie, jaką zapłaciłaś. O przepłakanych nocach, o zranionych uczuciach gdy widywałaś go z innymi. O urażonej dumie, gdy bez ogródek przyrównywał cię do innych, albo z innymi mylił. TO nie zniknie. Będzie z tobą już na zawsze, gdzieś w głowie, jak echo powracających doświadczeń. I oto jest gorzki smak pyrrusowego zwycięstwa, twojego zwycięstwa.
rybak niechętnie wypuszcza zdobycz
Załóżmy jednak, że nie dotarłyśmy do scenariusza „on ze mną, a ja z nim” i wróćmy do momentu, w którym on jest jeszcze przyjacielem, a ty przekonujesz cały świat, że przyjaźń damsko-męska to nie mit. Mężczyźni - wbrew temu co twierdzą - wiedzą jak manipulować naszymi uczuciami, tym bardziej, kiedy to nam zależy, a im nie do końca. Kiedy wyczują, że zaczynasz mieć wątpliwości; że chciałabyś zniknąć z jego życia i zająć się swoim, rzuci hasełkiem, który rozpali wewnętrzny ogień na nowo.
„Chciałbym, by moja dziewczyna była taka jak ty” albo „w sumie, mógłbym być kiedyś z tobą w związku”. Takie frazy, rzucone od niechcenia, we właściwym momencie, potrafią stopić zatwardziałe serce i myśl o rozstaniu znika. Pojawiają się wątpliwości czy to dobry pomysł, zaczynają się obawy i ku zdziwieniu wszystkich, pojawia się siła, by dalej to ciągnąć. By znosić kopniaki i upokorzenie; trwać w tej toksycznej relacji, będąc przekonaną o tym, że wszystko będzie dobrze.
Niby my - kobiety - jesteśmy manipulantkami, a mężczyźni to ofiary naszych knowań. W pewnym sensie, tak, jesteśmy manipulantkami. Z doświadczenia jednak wiem, że żadna ze stron nie ma przewagi; że nawzajem się wykorzystujemy, nawzajem się „bajerujemy”. Piszę jednak od kobiecej strony, bo męski punkt widzenia przewija się tak bardzo, że zapomina się o kobietach we friendzone.
friendzone - strefa przyjaźni
Już raz powiedziałam, powiem i drugi; sami wpychamy się w objęcia friendzonu. Sami się stawiamy na tym regale, obok tych a nie innych zabawek. Dlaczego? Bo - kierowani uczuciami - pozwalamy się tak traktować. Jeździmy z nią na zakupy, albo z nim na imprezy; wysłuchujemy o jej wymarzonym chłopaku albo o dziewczynach, jakie zaliczył przez weekend. Siedzimy cicho, słuchamy ze łzami w oczach i czekamy, aż on/a zauważy je.
Jest równie prawdopodobne, że je nie widzi, jak i widzi, ale ignoruje. Nie chcę wrzucać wszystkich „manipulatorów” do jednego wora; nie twierdzę, że wszyscy są źli, i robią krzywdę drugiej osobie celowo. Są ludzie i ludziska, jak mawia moja mama.
I choć „oprawcy” tak bardzo się od siebie różnią, tak ofiary mają ze sobą wiele wspólnych mianowników. Zakochani, oddani, wierzący w ten mit, że miłość zmieni ludzkie serca; sami wepchnęli się w tę sytuację, i tylko oni sami mogą się z niej wyciągnąć. Nie można ich wygrzebać, ani wyszarpać siłą. Dlaczego? Im bardziej ich szarpiesz, tym głośniej na ciebie warczą; toksyczne relacje mają to do siebie, że niszczą tych, którzy próbują je przerwać.
to nie jest temat do żartów
O tym nieszczęsnym friendzone ludzie dowiadują się ze śmiesznych memów, które wykpiwają tego biednego chłopaka, tkwiącego w towarzystwie atrakcyjnej dziewczyny. Śmieją się z podpisu „z najlepszym przyjacielem” i dorzucają swoje pięć groszy, doklejając tych Bogu ducha winnych żołnierzy. Tak przedstawia to społeczność internetowa: ludzie we friendzone to ludzie o słabych charakterach, tkwiący w toksycznych relacjach, sami sobie winni.
Wiesz co widzę, kiedy patrzę na takie zdjęcia? Ludzką tragedię. Człowieka zakochanego, skazanego na upokorzenia ze strony dziewczyny i kumpli; widzę dramat osoby, która każdego dnia widzi swoją ukochaną z innym. Zazdrości; jad toczy go od środka. Wie, że jest chłopakiem na deser/ że jest dziewczyną na deser. Jest na później; jak zabawka odłożona na półkę. Zabawka, która wiernie będzie trwać.
Dla mnie friendzone nie jest tematem do żartów, nie był i nie będzie. I powiem to po raz trzeci: ludzie sami wpychają się w tę strefę. Z jednej strony nie powinnam współczuć osobom, które dobrowolnie doprowadziły się do takiego stanu; bo gdyby chciały, mogłyby odejść. Z drugiej strony wiem, że z uczuciami się nie wygra; by odejść, należy przekuć miłość w nienawiść, radość w smutek, a z cierpienia uczynić tarczę. Czy zasługują na to, by z nich kpić? Wydaje mi się, że sami serwują sobie wystarczające upokorzenie. A tym, którzy serwują te cierpienia celowo - bo im wygodnie, bo tak jest zabawnie - któregoś dnia noga się powinie; któregoś dnia, natrafi kosa na kamień.