• Facebook
  • E-mail

Może się przedstawię:

Jestem N.

dawniej Nuadell i Pani Kotełkova.


Trochę o mnie:

Na(talia)

Polonistka - z charakteru, zboczeń, prawdopodobnie też z krwi i kości.

Bibliofilka. Kolekcjonerka książek.

Mityczne stworzenie zwane 'graczem-kobietą'; łac. nazwa: kobietus graczus nielamus.

Marzycielka, bezustannie z głową w chmurach.

Gaduła, co tylko gada i gada. I gada, i jeszcze raz gada. Lubi gadać.

Trochę blogerka.



Pani Kotelkova

Trochę o NaRzecze:

NaRzecze to dawny blog funkcjonujący pod nazwą Wypstrykando. Jednakże tak jak przerwa w blogowaniu przysłużyła się mojemu zdrowiu, tak na zdrowiu podupadła dawna domena.

Żałuję? Ani trochę. Po pierwszej złości uważam, że przez tyle czasu JA się zmieniłam, WY się zmieniliście, to i Wypstrykando powinno się zmienić.

O czym piszę? O życiu, ludziach, relacjach, poli... nope!, o polityce nie, śmierdzący temat.

Czyli tak jak dawniej, ale... krócej. Bez elaboratów na setki stron.

AKTUALNOŚCI


piątek, 25 stycznia 2019

#205 Co odbierają nam media społecznościowe?

Media społecznościowe - facebook, twitter, instagram - miały łączyć ludzi i ułatwiać utrzymywanie relacji, które bez nich umarłyby śmiercią naturalną. Jednakże każdy medal ma drugą stronę i nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak bardzo te media społecznościowe niszczą nam życie. 


Ostatnie półtorej roku, a można by rzec, że nawet dwa lata spędziłam poza mediami społecznościowymi. Porzuciłam moje konta, niektóre usunęłam, inne dezaktywowałam, inne pozostawiłam w próżni. I wiesz co? Czułam się z tym świetnie. Czułam się naprawdę wolna, z możliwością spojrzenia na pewne problemy z boku. 
I nie mówię tutaj ani o tym, ile czasu uciekało przez palce podczas samego scrollowania tablicy. Mogłam dziesiąty raz oglądać te same treści i przewijać dalej w nadziei, że pojawi się coś nowego. Kiedy nie wiedziałam co ze sobą zrobić - otwierałam facebooka. Miałam chwilę wolnego - facebook. Ale gdyby media społecznościowe kradły nam tylko czas, nie byłoby o czym pisać. 

piszemy zamiast rozmawiać

Wiele z moich znajomości i relacji ucierpiało przez ten czas, gdy odcięłam się od mediów społecznościowych. I o ile mówimy o relacjach typowo z internetu - jest to zrozumiałe, że nie mając możliwości kontaktu, kontakt umiera. Ale sporo ludzi z mojego otoczenia - ludzi, którzy mają mój numer telefonu - się nie odezwało ani razu. Tfu, odzywali się, a jakże, ale przez messengera. 
Zostawiali wdzięczne wiadomości z propozycją kawy, zaproszeniami na grilla czy z pytaniami co u mnie. I tak sobie te wiadomości wisiały w próżni, pojawiały się nowe, coraz rzadziej, aż w końcu ktoś przestał w ogóle się odzywać. Bo po co, skoro i tak nie odpisuję? 
Jednocześnie nikt z tych osób nie wziął telefonu do ręki (tego samego, na którym do mnie wypisywali) i nikt nie zadzwonił ani nie napisał SMS. Teraz, gdy wróciłam do życia społecznego, moje wiadomości z messengera ograniczają się do absolutnego minimum - minimum, jakim są gify. Nie lubię pisać, już nie, nie na messengerze. Nie mam kilku godzin na to, by opowiedzieć co się u mnie działo przez dwa lata - w pisaniu zajęłoby to kilka godzin wymiany zdań, a telefonicznie? Z dwadzieścia minut, jeśli się streścić? 

w istotnych sprawach, tylko przez messenger


Media społecznościowe zastępują nam kontakt z drugim człowiekiem - piszemy, zamiast umówić się gdzieś na miasto albo zadzwonić i usłyszeć drugą osobę. Co więcej, jesteśmy do nich tak przyzwyczajeni - do messengera, do facebooka - że jest to dla nas najważniejsza droga komunikacji. W pilnych sprawach nie wyślemy SMSa (w najgorszym przypadku); wolimy napisać na messengerze. 
Nie myślimy o tym, że ktoś ma wyłączony internet (to tak się da?!); nie myślimy o tym, że ktoś nie ma aplikacji na telefonie (to możliwe?!)'; nie myślimy też o tym, że ktoś po prostu przestał z tego komunikatora korzystać (to niemożliwe!). I pisząc te akapity, mam konkretne przypadki na myśli; przypadki ostatniego roku, kiedy to omijały mnie naprawdę istotne kwestie tylko dlatego, że ktoś wolał korzystać z mediów społecznościowych zamiast klasycznie, z komórki.

budowanie opinii

Media społecznościowe to najlepsze źródło na budowanie opinii o świecie i o sobie. Zapominamy jednak - niestety - że najlepsze źródło jest jednocześnie tym najgorszym. Dlaczego najgorsze? Ponieważ mogą z nich korzystać wszyscy; wszyscy mogą dzielić się opiniami; opiniami, które są niezwykle subiektywne. I ta subiektywność karmi albo czyjeś ego, albo czyjeś kompleksy. 
Nie leczy - karmi

Instagram pokazuje nam zdjęcia atrakcyjnych kobiet i mężczyzn, którzy korzystają z wszelakiego typu filtrów. Wiedzą, jak się ustawić by ukryć swoje niedoskonałości; niedoskonałości, z którymi żyje każdy człowiek. Ale my - szarzy ludzie - nie wiemy, że ci na górze, nasze gwiazdy, też mają paski na udach, zwisający brzuszek czy nieatrakcyjną twarz bez makijażu. Nasze fit przewodniczki z płaskim brzuchem też mają zwisające fałdki gdy usiądą, bo taka jest skóra; ale ty o tym nie wiesz, więc masz kompleksy. Też chcesz taka być; ale nie martw się, te wszystkie modelki i fit cudowności też chciałyby wyglądać w rzeczywistości tak, jak na tych zdjęciach. 
Opinię o sobie budujemy porównując się do innych (niestety), a nie możemy mieć dobrej opinii, skoro inni budują swój obraz oparty na kłamstwie. Czy to na facebooku, czy to na instagramie. Bo czy można mieć o sobie dobre zdanie, kiedy rówieśnik jest atrakcyjniejszy, lepiej zarabia i bywa w miejscach, które ty widujesz tylko na zdjęciach? 
I czy można zbudować zdrową opinię o sobie w świecie, gdzie ilość lajków decyduje o wartości? Ilość lajków pod komentarzem determinuje jego prawdziwość; ilość lajków pod zdjęciem determinuje atrakcyjność; ilość lajków danego fanpage decyduje o jego wartości. Nie sprawdzamy prawdziwości, nie wątpimy w to co widzimy, nie podważamy wartości nam ofiarowanej. Bierzemy tak jak jest.
I dlatego media społecznościowe nie pozwalają nam się cieszyć tym, co mamy. Bo nieważne co i jak, i tak mamy za mało.

terytorium wojenne - komentarze

Rozumiem i szanuję twój punkt widzenia, ale nie mogę się z nim zgodzić, gdyż...
Nie powiedział nikt nigdy w internetowej dyskusji. Prawda jest taka, że jeśli chcesz dobrze poznać temat, musisz poznać kilka perspektyw; i teoretycznie, najlepszym i najkrótszym sposobem jest przejście przez dział komentarzy. Myślisz sobie: ci, którzy się znają, wypowiadają się na ten temat, więc pewnie dowiem się czegoś więcej.
A później wychodzisz z sekcji komentarzy z wrażeniem, że ludzkość cofnęła się w rozwoju. Czytasz brednie traktowane jak prawdę objawioną - brednie, które mają olbrzymie poparcie w lajkach i odpowiedziach. I to oni maja przekonanie, że wygrali; nie przegadasz, bo tworzą kolejne argumenty i prawdy, a tobie po kilku godzinach brakuje już po prostu sił i chęci do walki z wiatrakami. Ty odpuszczasz; oni świętują. 
Ale nawet jeśli obie strony wiedzą o czym dyskutują i mają argumenty na swoje wypowiedzi, i tak natrafisz na kwiatki pełne wulgaryzmów. Dowiesz się, kto z kim sypia, kto kogo rucha, albo wręcz przeciwnie, wcisną ci czyjąś ideologię lub cudze słowa (lub twoje, tylko przekształcone tak, byś nie miał racji) tylko po to, by cię ośmieszyć jako rozmówcę. Dlatego też, dla własnego zdrowia psychicznego, nie powinno się klikać czytaj komentarze

popularność, czyli zwykły fejm


Kto z nas nie marzył o popularności będąc dzieckiem? O byciu sławnym aktorem, piosenkarzem lub modelem? Kto z nas nie przebierał się za swoją gwiazdę i nie tańczył w rytm ulubionej piosenki? Kto nie przebierał się za pirata i nie marzył o tym, że jest na pirackiej łajbie? Kto z nas nie urządzał amatorskich pokazów mody? Marzyliśmy o tym życiu, bo to było życie pełne sławy. 
Sława to coś, czego ludzie pożądają. Bo sława daje pieniądze, daje władzę - jednym słowem daje to, o czym można marzyć. Marząc o sławie, w uproszczeniu marzymy o całej reszcie. I media społecznościowe dają nam namiastkę tej sławy. Dają nam namiastkę tego, że jesteśmy ważni i że nasze zdanie się liczy. 

Kto nie lubi tego uczucia, gdy jego komentarz zdobywa sporo lajków? Kto nie lubi tego uczucia, gdy udostępniony artykuł wywołuje zamierzane reakcje? 
Niestety, bardzo często swoje pięć minut sławy zdobywamy w sposób nie do końca moralny. Dla fejmu potrafimy napisać obraźliwy komentarz. Potrafimy kogoś zwyzywać, wyśmiać, zrównać z ziemią. Potrafimy skrzywdzić dla wyświetleń. Wszystko by trafić na mistrzów czy kwejka. Wszystko dla pięciu minut internetowej sławy; po których i tak będziemy szarym Kowalskim. Ale to nie przeszkadza poświęcać człowieczeństwa na rzecz popularności. 
Nie wszyscy tacy jesteśmy i jednocześnie wszyscy tacy jesteśmy. Na mniejszą lub większą skalę, w mniej lub bardziej brutalny sposób.

I to właśnie odbierają nam media społecznościowe: odbierają nam kontakty i przyjaźnie; odbierają nam pewność siebie i zadowolenie z własnego życia; odbierają nam umiejętności prowadzenia dyskusji, przeradzając ją w długotrwałą i niezwykle krwawą wojnę. Media społecznościowe odbierają nam również człowieczeństwo; człowieczeństwo, które poświęcamy z uśmiechem na ustach dla chwili wątpliwej sławy. 
Dlatego w tym miejscu warto zastanowić się nad tym, czy warto. Nader wszystko warto zastanowić się, czy jest nam to potrzebne do szczęścia? Bo mi nie było. Bez mediów społecznościowych - bez wrzucania zdjęć na instagrama, bez facebookowych dyskusji i lajków, bez złośliwości na twitterze - żyje mi się lepiej, dużo lepiej. Jestem zadowolona ze swojego życia, bo mam wystarczająco dużo wolnego czasu, by o nim decydować. A ty?

wtorek, 22 stycznia 2019

#205 Przestała o siebie dbać | Co niszczy twój związek?

Kiedy się poznaliście, była spełnieniem wszelakich marzeń. Szczupła i zadbana, cieszyła oko. Wykształcona i wygadana, cieszyła rozmową. Inteligentna i charakterna, cieszyła umysł. Wszystko szło pięknie, póki nie zamieszkaliście razem i nie pokazała swojej prawdziwej twarzy. Tej z rozmytym makijażem; tej z upiętymi włosami byle jak. W desie zamiast w mini, w kapciach zamiast w szpilkach. 

Pewnie głowisz się, co się stało z księżniczką, którą znałeś nim zamieszkaliście razem? Gdzie ta piękna istota, która miała ochotę iść na imprezę, potrafiła ugotować coś na obiad i ogólnie uśmiechała się każdego dnia tak samo? 
Powiem ci, gdzie ta istota: zniszczyłeś ją. 
 
Ale ale, od początku! Kiedy zamieszkaliście razem, ustalaliście wspólne cele i ustaliliście, że jesteście partnerami. Oboje idziecie do pracy i oboje płacicie za rachunki (no bo nie wyobrażasz sobie by utrzymywać leniwą księżniczkę). Dzielicie się obowiązkami po pół i dacie radę, najwyżej coś zmienicie. 
I twoja księżniczka - jak już pisałam ostatnim razem - dojrzała do dorosłego życia na tyle, że wie, że nie koniecznie musi jej się chcieć, ale zrobione musi być. I dlatego zmęczona po pracy, sprząta. Ty nie pomożesz, bo tobie ten bałagan przeszkadza. Jej przeszkadza, to częściowo jej problem. Może trochę pomożesz, ale tak troszeczkę. Wiadomo, wyniesiesz śmieci i przyniesiesz zakupy z samochodu, bo nie przystoi, by dama nosiła torby. 
Ale co dalej? Ile ona robi a ile ty? 

I tak, to powtórka artykułu z "Z księżniczki w zołzę". Twoja dziewczyna stała się nie tylko czepliwą zołzą, ale do tego starała się kopciuszkiem, co to nosi dres i zapomina się pomalować. Przestała cię pociągać, bo w gonitwie ciągłego ogarniania domu, zapomina ogarnąć siebie. Zdarzy się tak, że wygospodaruje czas i znów zrobi się na akceptowalne bóstwo - odświeży farbę na włosach (i nie widać odrostów), ogoli się tu i ówdzie, ubierze w końcu jaką seksowniejszą bieliznę. Znów cię zacznie pociągać. I tak będziesz czekać na dobry moment, żeby zajść, pocałować i zaciągnąć do sypialni. I wówczas pada magiczne: nie mam ochoty. Ale nie jest to kierowane robieniem ci na złość. Powodem jest zmęczenie. 

Pewnie głowisz się, dlaczego z księżniczki stała się kopciuszkiem, choć w domu robiła dokładnie to samo? Chodziła do pracy, pomagała w domu, gotowała. A miała jeszcze czas by wyglądać na bóstwo i spotkać się z tobą, wyjść do kina, na dyskotekę. Jak to robiła? Otóż: nie ona to robiła. 
Była i wyglądała na księżniczkę, bo TAK właśnie traktowali ją rodzice. 
Jest i wygląda na kopciuszka, bo właśnie TAK traktujesz ją TY.


To jak ją traktujesz, odbija się na tym, jak wygląda i jak się czuje. Jest jak lustro tego, jakim partnerem jesteś. Czy jesteś kochanym i dbającym o nią księciem, czy też wredną macochą, co tylko patrzy jak sprząta. I jest to jej wina? Jej winą jest to, że nie potrafi wyegzekwować tego, byś jej pomagał. 
Bądźmy szczerzy, kto bardziej ucierpi na rozstaniu? Nie mówię tutaj o uczuciach, a czystym zysku. Ty - niegotujący, niesprzątający, niezaradny; czy Ona - gotująca, sprzątająca i zaradna? Ona będzie kontynuować dorosłe życie, a ty wrócisz na garnuszek mamusi, która ugotuje, posprząta i zaradzi.

piątek, 18 stycznia 2019

#204 O piekiełku samotnej matki.

O tym, że macierzyństwo jest wspaniałym okresem w życiu kobiety słyszę każdego dnia. Od czasu do czasu słyszę, że nie mogę nazywać swojego życia „udanym”, póki nie urodzę dziecka. Sporadycznie spotykam się z opiniami, że jeśli nie mam dziecka w wieku 26 lat, to najpewniej jestem chora psychicznie/jestem wybrykiem natury. 


Nie mam dziecka - nie będę tego faktu ukrywać - ale mam koleżanki, które potomka się doczekały. Jedne pokazują, jak to wspaniale być matką - zdjęcia z bobasem, szczęśliwa rodzina, i tak dalej, i tak dalej. Nie wątpię w ich szczęście i to, że im się udało. Gratuluję im tego z całego serca. Im, czyli obojgu. Mamie i tacie. I nie będę się rozpisywać nad cudownością macierzyństwa - zrobiła to za mnie większość blogerów parentingowych i jeśli chcesz poczytać o słodyczy, idź tam, bo tutaj pora na gorycz. 
Piekiełko macierzyństwa pojawia się, gdy na teście pojawią się dwie kreski. To właśnie wtedy znika mąciciel, czyli „ojciec roku”, „ojciec dekady” czy też najzwyklejsza „spierdolina”. Czasami zostaje z poczucia obowiązku, który - prędzej czy później - go przerośnie i ucieknie z podkulonym ogonem. Wiadomo, „nie był na to gotowy”. Pf. Jakby kobieta była. A no tak, kobieta musi być gotowa na poświęcenie związane z macierzyństwem. Musi, bo jest kobietą

podwójne standardy? 

Mam wrażenie, że podwójne standardy związane z macierzyństwem nigdy nas nie opuszczą. W końcu, kobieta jest od rodzenia dzieci i musi być na to gotowa; a mężczyzna jest od zarabiania pieniędzy, a nie od dbania o dom.
Niestety, zauważyłam w trakcie podsłuchanych (ach te plotkary w kolejkach) rozmów, że te same zachowania są w jednych przypadkach akceptowane, a w drugich piętnowane. O czym mówię? O odejściu.

Jakiś czas temu miałam przyjemność podsłuchać rozmowę dwóch kobiet, które obgadywały pewnego jegomościa. Jegomościa, który zostawił żonę z dzieckiem. I owszem, nasłuchałam się, jaki to on niedobry, jaki to fałszywiec, bo je zostawił. Ale całość podsumowania wdzięcznym nigdy nie wiemy, co się dzieje w małżeństwie.
I później znów miałam przyjemność spotkać je w tym samym sklepie, w podobnej kolejce, dyskutujące o podobnym temacie. Jednakże teraz nie było usprawiedliwień i nigdy nie wiemy, co się dzieje w małżeństwie. Była tylko czysta nienawiść wobec kobiety, która odeszła od męża i zostawiła mu dzieci. Bo jak on biedny da sobie radę? Tak chłopa samego, z dzieckiem zostawić? Biedne maleństwo!
Nie słyszałam o tym, by kobieta była biedna gdy zostawił ją mąż; nie słyszałam pytania jak sobie biedaczka poradzi. Bo w ludziach istnieje przekonanie, że kobieta MA sobie dać radę. A mężczyzna? Biedactwo, potrzebuje pomocy, bo musi przewijać pieluchy.
Nie chcę tłumaczyć żadnej ze stron, ani tym bardziej oskarżać. Bo to nie są łatwe sytuacje i trzeba podejść indywidualnie... ale mimo wszystko, podwójne standardy i w tym obowiązują. 

desperatka z uciążliwą naroślą?

Widziałam kiedyś wykres, że po trzydziestce wolne są tylko brzydkie kobiety albo atrakcyjne kobiety z dzieckiem. I że to trudny wybór - żyć z brzydką kobietą czy może znosić bękarta innego mężczyzny. Naprawdę, spotkałam się z określeniem bękart. Dlatego przyuważyłam, że kobietom z dzieckiem jest po prostu trudniej znaleźć partnera.
Nie tylko dlatego, że mają już dzieci i mało który mężczyzna podejmie się obowiązku ich wychowywania. Dlatego, że w przekonaniu sporej ilości mężczyzn kobieta z dzieckiem to łatwa ofiara - ofiara, którą będą mogli zaliczyć dzięki słodkim słówkom i obiecankom cacankom. Gdzie, oczywiście, rozwiną później żagle i odpłyną w siną dal ze stwierdzeniem, że to ich przerasta (jakby kobiet ta sytuacja nie mogła przerastać).
Nie dziwi mnie zatem, że część samotnych matek w pełni oddaje się dziecku; że zapominają o swojej potrzebie kochania i bycia kochanym, przelewając wszystkie uczucia na potomka. A tak być nie powinno... Ale jest. Niestety.

ciężar życia

Mogłabym długo pisać o ciężarze życia: o tym, że samotnej kobiecie jest trudno. Trudno jest bezustannie prosić o pomoc rodziców; trudno jest znosić troski samotnie. Trudno jest myśleć o wydatkach i finansach, którym musi sprostać. 
Trudno jest jej zostawiać dziecko pod opieką i zapieprzać na dwa etaty by móc dziecku zapewnić godne życie. Jeszcze trudniej jest patrzeć na bunt dziecka i na mnóstwo przykrych słów. Bo taki rodzic może usłyszeć, że przecież nigdy go nie było w jego życiu, bo wiecznie w pracy. Bo któregoś dnia dziecko wróci z przedszkola ze łzami w oczach. Dlaczego? Bo inne dzieci będą mówić, że nie kochasz go tak jak kochają inne matki. Bo nie odbierasz z przedszkola; bo wiecznie cię nie ma gdy tego potrzebuje. Wiecznie w pracy, wiecznie gdzieś w biegu. 
Życie jest ciężkie. A gdy samotnie się prze do przodu, trzymając dzieci za ręce - jest ciężej. Nie lżej, a ciężej. 

dzisiaj kobiety mają lepiej


Przynajmniej tak mi się wydaje. Bo niegdyś samotna matka to był wstyd. Dla niej, dla rodziny... dla wszystkich. Patrzono krzywo na samotną matkę, dlatego kobiety - te szczęśliwe i te nie koniecznie - tkwiły w małżeństwach mniej lub bardziej udanych dla dobra siebie i dla dobra dziecka.
Być może tym stwierdzeniem nie zdobędę uznania, ale cieszę się, że czasy się zmieniły. Dlaczego? Bo wydaje mi się, że dziecko jest szczęśliwsze z samotną matką niźli z nieszczęśliwą mężatką.

siłaczka XXI wieku


Kiedy mieszkałam na wsi, nie zauważałam tego. Nie zauważałam, bo samotne matki miały wsparcie swoich rodziców i żyły jak to na wsiach przystało - wspólnie. Wspólnie się w tym kociołku zwanym życiem mieszało. Ale!
Ale od kilku miesięcy mieszkam w mieście i widzę coś, czego do tej pory nie dostrzegałam mieszkając na wsi. Bo w mieście jest inaczej - tu gdzie mieszkam, rodziny nie są tak ze sobą zżyte i nie ma tego wspólnego kociołka, jaki widuję na wsi. Tutaj, teraz, widuję samotne matki, które przychodzą z jednej pracy do drugiej.
Wracają z nocki, przemywają twarz, przebierają ubranie i biegną do kolejnej pracy na osiem godzin. Potem szybko po dziecko, zrobić obiad, upilnować i znów do pracy. Teściowa pomoże, babcia pomoże; tylko popilnuje dziecka. Albo wręcz przeciwnie, tego dziecka pilnuje. Ale to te matki - z dumnie uniesioną głową - zakasują rękawy i pracują na dwa etaty i trzeci w domu, by to ICH dziecko miało dostatnie życie.

Niegdyś pisałam o tym, ale wówczas wiedziałam o tym, że problem jest, ale jako-tako z problemem się nie spotkałam. A teraz? Teraz go widuję. Patrzę na niego i zastanawiam się: czy ja bym dała radę tak żyć? Dlatego podziwiam te kobiety. Dlatego nazywam je siłaczkami.

poniedziałek, 14 stycznia 2019

#203 Kobiety-Gracze | Toksyczna społeczność


Jestem Graczem, i jestem też kobietą. Teoretycznie, powinnam czuć więź łączącą mnie z innymi kobietami, które grają w gry. Ale, niestety, nie jest tak, bo nie cierpię kobiet, które utożsamiają się jako kobiety-gracze.

Społeczności gier wszelakiego typu są różnorodne. Łączą ludzi o różnym wieku, różnego pochodzenia o różnych światopoglądach. Pozwalają nam znaleźć środowisko, w którym czujemy się dobrze, niezależnie kim jesteśmy. Dlatego właśnie, w środowiskach gier ukrywałam fakt, że jestem kobietą.

Hola, hola, feministka która wstydzi się, że jest kobietą?


Nie wstydzę się tego, że jestem kobietą. Dlaczego więc przemilczam ten istotny fakt? Ponieważ chcę być oceniania przez moje umiejętności, wiedzę i sposób gry, a nie przez to, że jestem kobietą. A przekonałam się, że nawet w środowiskach gier kobiety są traktowane jako gracze drugiej kategorii: te, które sobie nie poradzą. I nie można się dziwić, że są tak traktowane, bo większość kobiet, które jawnie pokazywały swoją płeć, jednocześnie miało kilka wspólnych mianowników, za które nie potrafiłam znieść ich towarzystwa. I to właśnie one wyrobiły nam taką a nie inną opinię. Nie dlatego, że jest ich więcej, a dlatego, że są bardziej zauważalne.

Atencjuszki
Nie cierpię tego określenia, ale oddaje doskonale kobiety, które grają bo oczekują uwagi i uwielbienia. A gdzie łatwiej dostać uwagę i uwielbienie jak nie w środowisku graczy? Bo większość graczy zna kobiety od strony, w której narzekają na to, że znów grają; mają pretensje o to, że kupili nowy tytuł; nie potrafią zrozumieć potrzeby grania i oczekują spędzania czasu na czymś pożytecznym.
Dlatego kobieta w grze zdobędzie sporo uwagi. Dlatego nie potrafię patrzeć na streamerki z głębokimi dekoltami, kolorowymi włosami i sweetaśnymi pokojami w stylu japońskim. Bo gdy patrzę na większość transmisji, widzę totalnie nieudolnych graczy, którzy swoją widownię zbierają nie po to by podzielić się doświadczeniami z gry, ale by poświecić biustem i zdobyć uwielbienie. Nim ktoś mi powie, że nie mam racji - streamerki na większym ekranie mają grę czy siebie?

Ofiary losu
Czyli atencjuszki, które nie mają wystarczającej odwagi by pokazać swoją twarz na kanale i znieść ewentualnego hejtu na ich sposób gry. Dlatego ich ofiarami padają mniejsze społeczności, w których odgrywają rolę księżniczki w opałach. Nie potrafią grać bez pomocy innych osób - nawet w najprostszych zadaniach potrzebują wsparcia.
Osobiście, w środowisku gier w ostatnim czasie poznałam dwie takie dziewczyny - dziewczyny, które od razu podkreśliły, że nie są najlepsze. Oczywiście, moi znajomi - szlachetni rycerze - szybko rzucili się im na ratunek; to pomogli zdobyć to, pokonać tamtego albo przejść się z nimi tam. Chłopaki stanęli na wysokości zadania i doradzali, odpowiadali, edukowali. I równie szybko ci rycerze wrócili, że tak to ujmę, do mojego towarzystwa, bo męczyli się bezustannym zawracaniem głowy. I to w kwestiach, które zostały już wyjaśnione.

Czy to znaczy, że wszystkie kobiety w środowisku graczy to atencjuszki wymagające bezustannej opieki? Absolutnie nie. Część spotkanych przeze mnie kobiet wywalczyło swoje miejsce w społeczności; wywalczyło, najpierw budując swoją markę, a następnie ujawniając fakt o płci. A w internecie łatwo jest ukryć swoją płeć - przynajmniej do czasu, gdy dalsze rozwijanie relacji wymaga założenia komunikatora głosowego.
Wówczas pada bardzo zdziwione: czekaj, to ty jesteś dziewczyną?!
I to jest najlepsze w życiu gracza-kobiety. To zdziwienie, że ten ziomek, który im pomagał, doradzał i wykazywał się umiejętnościami, jest tak naprawdę ziomeczką.

To moje subiektywne odczucie, jeśli chodzi o środowiska gier. 
Możliwe, że jestem odosobnionym przypadkiem i tylko mnie takie kwestie irytują.

sobota, 12 stycznia 2019

#202 Best Friends Forever | Co niszczy twój związek?


Kojarzysz Kasię? No ta, co to jej w pracy nie wyszło, bo szef świnia i szowinista? No kurczę, Kasia, ta co ma długie włosy i krzywe jedynki. Nadal nie kojarzysz? No tę grubą, co wiecznie szlaja się z twoją dziewczyną? O! No tę, właśnie tę. No tak, Kasia, najlepsza przyjaciółka twojej dziewczyny!*

Kasia wie o to tobie wszystko

Niepisaną prawdą na temat związków jest to, że jeśli wiążesz się z dziewczyną, pośrednio wiążesz się również z jej najlepszą przyjaciółką. Jest to „transakcja łączona”, o której powszechnie wiemy już od szkoły średniej, a jednocześnie o której się nie mówi. Czy w tej transakcji można być na minusie? No właśnie, czy można?

Nie ma co ukrywać - rzekę teraz oczywistą oczywistość i nie jest to prawda objawiona. Przyjaciółka twojej dziewczyny wiedziała o tobie wszystko jeszcze przed pierwszym spotkaniem. I mogę wysnuć twierdzenie, że też wiedziała o tobie przed pierwszą randką; ba, to ona wyraziła swoją opinię na temat pierwszej ranki. Bo wierz mi lub nie, jest spore prawdopodobieństwo, że twoja dziewczyna miała wątpliwości. 
A co robi kobieta gdy ma wątpliwości? Pisze do swojej najlepszej przyjaciółki o radę. 
Dlatego też przyjaciółka radziła jej co ubrać a czego nie ubrać, co zrobić z włosami lub czego nie robić; ale nader wszystko mówiła „idź” lub „nie idź”. Brzmi jak od Szekspira wzięte? Prawdopodobnie z czasem odegra się tu podobny dramat. Ale, o tym dalej. 

czy jesteś na bieżąco z problemami Kaśki? 


Prawda jest taka, że każdy z nas ma swoje problemy. W pracy, w szkole, w życiu codziennym i nie ukrywajmy, w związku. Dlatego nie masz ochoty słuchać o tym, że Kaśka pracę straciła (choć wiesz, że to częściowo jej wina). Nie interesują cię jej problemy z dentystą; nie chcesz wiedzieć ile zapłaciła za fryzjera, który zniszczył jej piękne włosy. Nader wszystko, nie chcesz słuchać o tym, że Kaśce w związku się nie układa. 
Tak więc te informacje wlatują jednym uchem, wylatują drugim, a ty w tym czasie albo zmieniasz kanał w telewizji, albo grasz dalej na konsoli. Twoja mówi, ty „słuchasz” i myślisz, że po problemie? Otóż: nie. Lepiej bądź na bieżąco z problemami związkowymi najlepszej przyjaciółki twojej drugiej połówki. Dlaczego? Bo za słowami „A ty wiesz, że ten Marek od Kaśki to ją zdradzał?” może kryć się źródło twoich późniejszych problemów. 
Bo Kaśka - ta sama roześmiana, lubiana przez ciebie Kaśka, co to pomogła ci znaleźć prezent na urodziny i udzieliła trafionej rady w czasie, gdy twa miłość była obrażona - może obrócić się przeciwko tobie. I nie dlatego, że coś jej zrobiłeś, ale dlatego, że jesteś tej samczej rasy, a jak wiadomo, wszyscy jesteście tacy sami
Wówczas zacznie się krucjata przeciwko tobie: „oni wszyscy są tacy sami, zobaczysz”; „twój też cię zdradzi”„ jeszcze przybiegniesz do mnie z płaczem”. Za tymi jadowitymi podszeptami może kryć się mocno zraniona dziewczyna, która nie może się z tym pogodzić i ból ją tak bardzo rozpiera, że zasłania jej zdrowy rozsądek. A może być tak, że za tymi słowami kryje się najzwyklejsza zazdrość, bo jej nie wyszło, a wam tak. Jednak te słowa mogą sporo zdziałać z głową dziewczyny; wystarczająco dużo, by zaczęła być nieszczęśliwa.
I tak jak wersja dietetyczna to wersja z podszeptami, tak istnieje jeszcze wersja ciężkostrawna, czyli próba skłócenia was w sposób jawny. Jaki jawny? Zacznie się psucie krwi, bo nagle Kasia widziała cię na mieście z jakąś długonogą blondyną. Pojawią się tajemnicze wiadomości z anonimowych numerów o tym, jak rzekomo ją zdradzasz. Znikąd nawarstwią się dowody, które przyczynią się do rozpadu twojego związku. Prawdziwe? Nie mnie oceniać.

niemożliwe, moja się tak nie da

Pewnie myślisz sobie: Nieee, moja nie jest głupia. Ufa mi, kochamy się, nigdy nie dałem jej powodu do obaw, do zazdrości. Ale! Przyjaciółce też ufa, zna ją dłużej od ciebie i mogła na nią liczyć jeszcze nim poznała ciebie. Są Best Friend Forever. Tak więc twoja dziewczyna stanie między wyborem: komu ufa bardziej.

czy Kaśka jest tą złą? 

W podsumowaniu chciałabym umieć odpowiedzieć na to, z pozoru proste, pytanie. Na pewno to, co uskutecznia bohaterka naszego tematu nie jest rzeczą ani moralną, ani dobrą. Nie będę jej bronić, co to, to nie. Niszczenie związku - czy to przyjaciółki, czy to przyjaciela - nie jest w porządku. 
Kaśka może być albo skrzywdzoną i nie potrafiącą poradzić sobie z problemem i uczuciami dziewczyną. Może też być po prostu zazdrosna i egoistycznie chce odzyskać przyjaciółkę tylko dla siebie, bo nie może znieść myśli, że musi się nią z tobą dzielić? Być może jest zepsuta do szpiku kości i po prostu chce unieszczęśliwić i ciebie, i twoją dziewczynę. 

czy to musi być Kaśka?

Oczywiście, że to nie musi być Kaśka, tak jak ty w tej historii nie musisz być chłopakiem. Możesz być dziewczyną, której związek niszczy najlepsza przyjaciółka chłopaka, albo najlepszy przyjaciel, ten od piwa, dziewczyn i grania do późna na konsoli. Możesz być chłopakiem, którego dziewczyna ma najlepszego przyjaciela, a ten najlepszy przyjaciel budzi w tobie ogromny niepokój, bo myślisz sobie, że jest właśnie taką Kasią. 
Kaśka tak naprawdę może być teściową, teściem, bratem, siostrą, kuzynką, nauczycielką a nawet sąsiadką. Ufamy nie tylko rówieśnikom - i nie tylko oni są naszymi przyjaciółmi, choć nie przywykliśmy określać rodzica czy rodzeństwa mianem przyjaciela. 
Jak sobie radzić z takim problemem? Tworzyć teorie spiskowe, oczerniać te osoby, dyskredytować w oczach ukochanej osoby? Zaatakować nim one zaatakują? Nie, bo wtedy właśnie staniesz się Kaśką. Najlepszym rozwiązaniem tego typu problemów jest rozmowa. Spokojna rozmowa, bez negatywnych emocji i bez unoszenia się dumą. 

Wiem, że nie łatwo jest się uzewnętrznić. Nie łatwo jest odsłonić swoje wnętrze i nazwać swoje obawy, ale czasami jest to najlepszy sposób w drodze ku lepszemu. Tak myślę, bo może masz inny pogląd? Może przeszedłeś przez piekło urządzone przez Kasię i uważasz, że piszę stek bzdur? Może jesteś Kasią i uważasz, że oczerniam ciebie i twoje działanie. Może tak jest, a może nie. Prawda jest taka, że ile jest ludzi, tyle jest historii i każda jest unikatowa. Twoja również. 

Oczywiście, Kasia wcale nie jest gruba, wcale nie ma krzywych jedynek, ale uchodzi za „tę brzydszą”*. To tylko obrazowość. 
Zbieżność imion jest przypadkowa. 

środa, 9 stycznia 2019

#201 Czy wybaczyć partnerowi pisanie i umawianie się z innymi?



To pytanie - pytanie zawarte w tytule - zadała mi jedna z czytelniczek. Nie wprost, ale zapytała o to wujaszka google, który odesłał ją do mnie. Nie zdążyłam wówczas odpisać - nie zdążyłam, bo zniknęłam z życia internetowego. Teraz zdecydowałam się naprawić ten błąd, ale nie zamierzam odpowiadać na to pytanie. Przynajmniej nie od razu. Ale, przejdźmy do rzeczy.

pisanie z innymi


W pierwszej kolejności, powinniśmy wykluczyć podstawową wątpliwość: co znaczy pisanie i umawianie się z innymi? Autorka pytania nie miała na myśli tego, że jej partner udziela się na grupach społecznościowych i znajduje rozmówców, z którymi ma wspólne zainteresowania. Nie miała również na myśli spotykania się ze znajomymi na piwo. 
Pytanie było proste i bardzo sprecyzowane - bo gdy je czytałam, nie miałam wątpliwości o co pyta ta dziewczyna.

Portale typu fotka, badoo czy sympatia nie zrzeszają ludzi o podobnych zainteresowaniach i tematach. Oczywiście, że znajdziesz tam fanów Wiedźmina, komedii romantycznych czy piłki nożnej; znajdziesz tam kogoś, kto podziela twoje zainteresowania. Ale oni nie są tam, by szukać przyjaciół. Portale randkowe - badoo, fotka czy sympatia - zrzeszają ludzi, którzy szukają partnera, miłości czy kochanka. Nie szukają bratniej duszy uzupełniającej związek. Szukają związku, bądź też odskoczni od związku. 
Dlatego mam złą wiadomość - jeśli twój partner lub partnerka rozpoczął swoją przygodę z tymi portalami, musisz poważnie zastanowić się nad przyszłością swojego związku. O tym, że powinieneś porozmawiać na ten temat z partnerem nie wspomnę; a raczej zostawię to na koniec. 

Teraz muszę zadać ci pytanie:  

dlaczego ludzie zakładają konta na portalach randkowych


Po pierwsze, atencja
Czyli kobiety (przede wszystkim kobiety) zakładają konta, by wrzucać swoje zdjęcia i zbierać setki pochlebnych komentarzy. Ten sam mechanizm działa na Facebooku, ale na badoo ma on typowo jeden cel: dowartościować się. Poczuć się znów (nawiązując do kobiet) kobiecą, pożądaną, atrakcyjną. 
Zatem jest możliwe, że twojej drugiej połówce nie chodzi o przelotny seks, a o zwykłe słowa uznania. W tym przypadku w związku kuleje to, że druga osoba nie czuje się doceniona i atrakcyjna.  I należy pamiętać, że niedoceniana może być nie tylko kobieta, ale mężczyzna również czuję potrzebę uznania.
Po drugie, przelotny seks
Nie ukrywajmy - są na tym świecie ludzie, którzy nie mają nic przeciwko by poznać kogoś na niezobowiązujący wieczór. Niektórzy dość luźnie podchodzą do kwestii związków, monogamii i wierności. I tacy ludzie nie nadają się do związków - jeśli zaś właśnie z taką osobą jesteś, to moja rada jest taka: nie bądź. 
Nie wymusisz na kimś wierności, jeśli druga osoba sama tej wierności nie chce dochować. Ciebie natomiast pożrą wszelakiego typu wątpliwości i obawy. Będziesz się bezustannie zastanawiać, czy aby na pewno jest w delegacji, u koleżanki czy siedzi w domu.   
Po trzecie, związek
Tak, są na świecie ludzie, którzy szukają na portalach randkowych drugiej połówki. Ba, te portale temu miał służyć, ale ludzie zdolni do zdrady i pożądliwi atencji przerobili ich ideę wedle własnego uznania. 
Niemniej, jeśli druga połówka jest na portalu randkowym, to najpewniej planuje wymienić cię na lepszy model. I nie ma co zaprzeczać temu faktowi - ktoś, kto czuje potrzeby flirtowania z innymi, czuje tę potrzebę z racji, że jest nieszczęśliwy. I nie mówię tutaj o koleżeńskim flircie w pracy, bo w pracy jak w pracy - są różne relacje, jest różny klimat. I głupie teksty nie są przejawem zdrady, a zwykłego, wypaczonego poczucia humoru. 
Dlaczego chce wymienić cię na lepszy model? 


Właściwe pytanie brzmi: 

Czy wybaczyć partnerowi pisanie i umawianie się na badoo? 

Czy wybaczyć partnerowi pisanie i umawianie się z innymi kobietami?

Jest to niezwykle istotne pytanie; pytanie, które zadała choć raz zdradzona kobieta. Opinie są podzielone: jedne mówią, że można żyć dalej i tworzyć udany związek; inne mówią, że absolutnie nie da się tworzyć udanego związku po zdradzie, że ona wcale nie umacnia łączącej was więzi. 
Dlatego tylko ty - moja droga duszyczko - jesteś w stanie odpowiedzieć sobie sama na to pytanie. Czy TY jesteś w stanie wybaczyć partnerowi pisanie i umawianie się z innymi? 
Pamiętaj, że to TY będziesz dalej żyć z tym człowiekiem pod jednym dachem. To TY będziesz zastanawiać się, czy na pewno wychodzi tam, gdzie mówi. To TY będziesz w głowie rozgrywać te scenariusze, które strawią cię od środka. To TY musisz zadecydować, czy jesteś w stanie żyć z tą świadomością i tym gryzącym cię robalem. Nie pytaj mnie czy dasz radę; bo ja nie wiem czy dasz. Wiem jedynie, czy ja dałabym radę. I wiesz co? Pisałam już o tym w artykule: Czy warto sprawdzać wierność swojego partnera?

niedziela, 30 grudnia 2018

#200 Dziękuję Ci.


Nie znasz mnie. 

A właściwie, ja nie znam Ciebie. Ale dziękuję Ci


Bloguję już kilka lat i przez te kilka lat postanowiłeś - jako mój Czytelnik - podążać za mną.
Dziękuję Ci za to, że przez ten cały czas próbowałeś ubrać moje buty. Moje buty, czyli mój temat, mój pogląd i moje argumenty. Nieważne jak byłyby niewygodne, robiłeś to. Mogłeś się nie zgadzać, mogłeś uważać że nie mam racji - ale miałeś odwagę to napisać; i nie napisać w sposób, który określamy hejtem. Po prostu, nie zgadzałeś się ze mną, więc to napisałeś.
Dziękuję Ci za wsparcie, jakie mogłam w Tobie znaleźć gdy tego potrzebowałam. Bo wiedziałeś co napisać i jak napisać, bym poczuła, że nie jestem osamotniona.
Dziękuję Ci za to, że mogłam napisać w mniej lub bardziej poważnych sprawach i zawsze mogłam liczyć na fachową poradę.
Dziękuję Ci za to, że zawsze napisałeś do mnie i porozmawiałeś o czymś, co znalazło ujście w artykułach. I dziękuję, że mogłam to opisać.
Dziękuję Ci, że nadal tutaj ze mną jesteś.
Dziękuję Ci, że zacząłeś ze mną tutaj być.

Mam nadzieję, że znalazłeś w moich artykułach to oparcie, słowa otuchy i to, czego u mnie szukałeś. Bo cokolwiek napisałam przez ten cały czas, pisałam dla Ciebie. Potrzebowałam wyrzucić z siebie myśli, ale robiłam to dla Ciebie.
Przez te wszystkie lata miałam swoje wzloty i upadki; mniej lub bardziej twarde lądowania. Zmieniałam się, czego dawałam świadectwo w moich tekstach. Zmieniał się mój warsztat, moja tematyka. Ja się zmieniałam. I to dzięki Tobie, bo musiałam przemyśleć pewne sprawy jeszcze raz i spojrzeć na nie Twoimi oczami. Zmieniałam się również dla Ciebie.


I dziękuję Ci za to, mój Czytelniku. Życzę i Tobie, i sobie, kolejnych dwustu artykułów. Życzę i Tobie, i sobie, że spotkamy się za kilka lat ponownie.

czwartek, 13 grudnia 2018

#199 Stereotypy | Czy jesteś rasistą?

Bawi mnie, gdy ludzie oburzają się na temat stereotypów i z obrzydzeniem mówią: „Stereotypy mnie nie dotyczą! Jestem tolerancyjny”. Jakby były czymś złym, czymś brudnym. Jakby za pomocą stereotypów człowiek stawał się rasistą. Prawda jest taka, że nie możemy funkcjonować bez stereotypów. 

Niestety, ludzie zrobią wszystko, by uniknąć zarzutu „jesteś rasistą”. Nie ma w tym nic złego. Zło tkwi w rasizmie, ale to nie o nim chciałam mówić. Tym razem obiektem moich przemyśleń stał się stereotyp, a raczej to, co czyni z ludźmi. Błędnie myli nam się postrzeganie świata stereotypowo od bycia rasistą. Ale, od początku.
Cóż to znaczy: stereotyp? Potocznie kojarzy nam się z obrazem zamkniętym gdzieś w podświadomości, przekazanym przez kolegów, koleżanki, rodziców. Przeważnie dotyczy to innych ludzi... W końcu, każdy Muzułmanin to morderca i gwałciciel, każdy Niemiec gestapowiec, każdy Polak to pijak i złodziej. A jaka jest prawda? Pierwotnie znaczenie słówka stereotyp było troszeczkę inne od znanego nam dzisiaj:
«kopia pierwotnej formy drukarskiej do druku wypukłego»
Jak pewnie wiemy z lekcji historii, w dawnych dziejach maszyny drukarskie wyglądały zupełnie inaczej. W wielkiej tablicy układało się kostki z wypukłymi literami, naciskało się na gąbkę z tuszem (całą stronę), po czym odbijało się na pustej stronicy. Taka stara metoda kopiuj i wklej, zastosowana już w przeszłości.
Dlatego nie może dziwić, że znaczenie stereotypu poniekąd jest takie same:
«funkcjonujący w świadomości społecznej uproszczony i zabarwiony wartościująco obraz rzeczywistości»
Bo choć jest to obraz rzeczywistości funkcjonujący w świadomości społecznej, to jednak jest on przekazywany jak kalka - przez kopiuj i wklej.  Ale nie mówmy już o znaczeniu słowa, a skupmy się na jego funkcji.  Można ich wymieniać wiele, ale ja wytypowałam trzy. 

funkcja pierwsza

porządkowanie rzeczywistości

Lubimy wszystko mieć poukładane, na swoim miejscu i nie lubimy, gdy zmienia miejsce. Załóżmy taką sytuację, że spotykają się dwie koleżanki i wymieniają najnowsze informacje o ludziach z blokowiska. Nawet jeśli kogoś nie znamy, lubimy o nim coś wiedzieć. „Coś”. Niedużo, „coś”. Dlatego gdy podczas rozmowy pada pytanie: „jaki on jest”, często posługujemy się stwierdzeniem typowy. Typowy Seba. Typowy Polak. Typowy Niemiec. Typowy Szkot. Typowy Rusek. Typowy Warszawiak czy typowy Ślązak. 
Ktoś jest typowy i używamy tego określenia. Nie wiemy jaki on jest, ale już wówczas pojawia się stereotyp. Bo nie każdy z nas zna Szkota, ale każdy wie, że lubi whiskey, że Włosi lubią pizzę i są kobieciarzami, że Grecy mają na wszystko czas. Wiemy, że z rusami nie pić i że Rosja to stan umysłu. Wiemy to, choć nigdy nie spotkaliśmy Greka, Włocha czy Rusa. Ani Francuza, choć Francuzi to tchórze. Wiemy. Mówimy to z uśmiechem, bez złości. Dzielimy się spostrzeżeniami, stosując minimalizm. Maksimum obrazu przy minimum słów. 
Obraz jest trochę skarykaturowany, ale jest. Z grubsza. 

funkcja druga

poczucie humoru

Teraz szczerze, kto z nas nie lubi żartów o Polaku, Rusku i Niemcu? Polaczek to cwaniak, Niemiec praktycznie podchodzi do życia, a Rusek... Rusek to Rusek. Zauważ, że w samych żartach o Polakach lubimy „szczycić” się przebiegłością i umiejętnością picia, a jednocześnie oburzamy się na ten stereotyp. No nie jest tak? Nie mówimy o pijanym w sztok rodaku, co oszukał diabla w grach? Co wykiwał francuza czy załatwił Niemca na cacy? A jednocześnie gdy ktoś zza granicy wspomni o tym stereotypie, jest wielkie oburzenie - bo rasista.
Nie rasista - powtarza jak kalka to, co usłyszał od kogoś innego; a to co usłyszał, w jakiś sposób uporządkowało jego rzeczywistość. Może nie tak jakbyśmy chcieli, ale jednak. No bo - jakby nie patrzeć - sami łypiemy na rodaka krzywym okiem. W dzisiejszych czasach wszystko wszystkich obraża i niestety, nie potrafimy śmiać się sami z siebie. 

funkcja trzecia

ostrzegawcza

Chciałabym powiedzieć, że stereotypy kłamią. Chciałabym móc powiedzieć z ręką na sercu, że w tych wszystkich wytykach i żartach nie tkwi ani ziarnko prawdy. Niestety, skądś się to wzięło. Bo jak to tak, jeden człowiek to wymyślił, a wszyscy mu uwierzyli i powtarzają to jak prawdę objawioną, choć nie mają ani krzty potwierdzenia w rzeczywistości? 
Kogoś musiała spotkać przykra sytuacja, musiał ją przekazać dalej. Ten, kto tę wiadomość otrzymał, albo sam miał z tym kontakt albo przekazał komuś, kto miał podobne doświadczenia. W ten sposób stworzyła się drabina, że ktoś tam zna kogoś, kto właśnie miał taką samą sytuację. 
Przykładów mogę mnożyć na pęczki, ale zacznę od najniższych: żebracy. Damy pieniądze żebrzącym ludziom czy też powtarzamy, że to pijacy żerujący na litości innych? Raz postanowiłam zrobić krok na przód i zrobiłam osobie potrzebującej zakupy. A potem tę samą osobę zauważyłam w grupie kilku innych osób, wymieniających się fantami i śmiejących się z naiwności ludzi. Dalej: cyganie. Nie ładnie oceniać po pozorach, ale sama byłam świadkiem jak cygańskie dziecko wyrwało kobiecie telefon z ręki i uciekło z autobusu z taką prędkością, że nie było szans go dogonić. 
Stereotypowo? Bardzo. Kobieto kochana! Idąc przez miasto i widzą budowlańców w oddali wiesz,  po prostu wiesz, że będą się na ciebie gapić, albo wręcz zagwiżdżą jak na psa.

Stereotypy pozwalają nam uporządkować świat przy minimum przekazu i maksimum treści. Jednocześnie te same obrazy uświadamiają nam nasze wady, z których potrafimy się albo śmiać, albo jesteśmy śmiertelnie obrażeni. I na sam koniec te same stereotypy mówią jakąś część prawdy o naszej naturze. 
Bo może niczego nie ukradłeś i nie upijasz się na umór, ale powiedz mi: nie znasz przypadkiem tego wąsatego Janusza z biznesu, który doi oszczędności na pracownikach płacąc minimalną krajową? Albo nie znasz tego, który powtarza znalezione - niekradzione? Nawet jeśli stereotypy nie mówią personalnie o tobie, to na pewno słysząc je, kogoś na myśl ci przywołują. I taka jest właśnie siła stereotypów. Są złe? Nie. Są złe, gdy za nimi schowana jest mowa nienawiści. Gdy to stereotypy nie pozwalają poznać nam osoby i pozostajemy tylko przy jej obrazie.

A jakby na potwierdzenie słów, przytoczę pewną historię opowiedzianą przez bliską mi osobę. Miałam kiedyś kumpla, który miał Yorka. York jak każdy pies, na spacery chodzić musi. Tak więc (nazwijmy naszego bohatera) Tomek chcąc nie chcąc, musiał iść ze swoim Fafikiem na spacer. Było już późno, ale w sumie park niedaleko był ładny i dobrze oświetlony, wybrał się właśnie tam na spacer.
I idąc jedną z alejek parku Tomek w oddali dostrzegł trzech dresów dokładnie w tym samym momencie, w jakim oni zauważyli jego. Tomek wiedział, że nie może okazać strachu drapieżnikom, i tak samo nie może rzucić się do ucieczki.
Więc szedł dalej ze swoim psem zaczepno-obronnym i kątem oka obserwował Panów. A jeden z nich nagle wstał i ruszył w jego stronę. Tomek, widząc dresa wyższego o głowę, do tego napakowanego, zastanawiał się czy woli stracić zęby, czy jednak nowy telefon będzie tańszym rozwiązaniem.
Dres idzie, Tomek odmawia zdrowaśkę. Dres podchodzi i rzecze "Ty, to twój pies?". Tomek stara się nie trząść jak galareta i odpowiada w miarę pewnie "mój", na co dres rzecze "mam takiego samego, ale jakby mniejszego". 
W ten oto sposób Tomek rozmawiał sobie z dresem o psich fryzjerach i odmianach yorków.


wtorek, 4 grudnia 2018

#198 Księżniczka po terminie | Co niszczy twój związek?

Jestem samolubna, niecierpliwa i trochę niepewna siebie.
Popełniam błędy, tracę kontrolę i jestem czasami ciężka do zniesienia.
Ale jeśli nie potrafisz znieść mnie kiedy jestem najgorsza, to cholernie pewne, że nie zasługujesz na mnie, kiedy jestem najlepsza.
Marylin Monroe

W poprzedniej części Z księżniczki w zołzę pisałam o nim, jako osobie, która nie dojrzała do dorosłego życia. Mówiłam, że jest wiecznie zmęczony, ma milion wymówek, a druga połówka to bardziej mamusia jak partnerka. Ale, ale, czy to znaczy, że tylko on może być przyczyną rozpadu związku? Czy tylko on niszczy związek swoją niedojrzałością? Otóż: nie tylko on. Powiedz mi, księżniczko, co tobie można zarzucić?


Pewnie ktoś uśmiechnął się pod nosem po przeczytaniu użytego przeze mnie wyrażenia księżniczka. Raz, bo użyłam tego samego określenia w poprzedniej części. Dwa, bo każdy z nas zna taką księżniczkę, która wygląda jak milion dolarów, chodzi do kosmetyczki, fryzjerki i często odwiedza galerie handlowe. A jak taka księżniczka zrobi selfie w lustrze, to nie dość że one jest upieprzone fluidem i innymi cudami, to jeszcze w tle prezentuje cały syf, jaki zdążyła naprodukować. 
Księżniczki, które brzydzą się sprzątania. Jeszcze po sobie posprzątają, bo tyle potrafią ogarnąć, ale są i takie, co brzydzą się pomyć łazienkę, o wyniesieniu śmieci nie ma mowy. Bo bez szpilek i modnej panterki nie wyjdą z domu. 
Takim księżniczkom, mimo największych chęci, nie wychodzi gotowanie, bo nigdy gotować nie musiały. Bo albo mama to robiła, będąc całodobowo służącą i sprzątaczką, albo są na tyle bogate, że miały od tego prawdziwą służącą. (Nie wiem ile jest kobiet w naszym świecie, które mogą sobie pozwolić na pławienie się w luksusach, a na ile to po prostu obraz z telewizji i filmów). Wiem natomiast, że spora część kobiet, zwłaszcza tych młodych, nie potrafi dojrzeć do dorosłego życia. 

Księżniczko naszych czasów, jakież to masz wymagania względem chłopaka? Dziesięć tysięcy na rękę, własny samochód i mieszkanie, a jak ma mniej niż 180cm wzrostu to nawet ma nie podchodzić. Chcesz wakacje na egzotycznej wyspie, najdroższe ubrania i kosmetyki.
Nie pójdziesz do pracy, bo w tej płacą za mało a ta uwłacza twojej godności. W końcu twój czas jest taki cenny. Nie potrafisz się dostosować do norm życia w pracy - bo to ty jesteś najważniejsza, tylko ty masz rację i tylko inni popełniają błędy. Nie ty, nigdy nie ty.
Mężczyzn to śmieszy. Widzę to stosunkowo często, bo sporo męskiego grona wyśmiewa te twoje wymagania tym bardziej, że księżniczką to ty jesteś, ale tylko z nazwy. Byłaś, owszem, ale straciłaś swoją gwarancję gdy skończyłaś cztery lata i twój tata nie był w stanie już cię wziąć na barana. Kolejny próg gwarancji przekroczyłaś, gdy zaczęłaś się buntować. Twoja gwarancja natomiast skończyła się, gdy postanowiłaś być dorosła. I księżniczką nadal jesteś, ale tylko dla swojego ojca.
Nawet jeśli masz piękne i wysportowane ciało, wiesz co to moda, kosmetyki i wiesz jak tym się posługiwać, to nie jesteś inwestycją, w którą zainwestuje normalny facet. Bo normalny facet zainwestuje swój czas, uczucia i pieniądze w związek, z którego coś będzie miał poza ładną twarzyczką. Normalny, dojrzały mężczyzna szuka partnerki, a nie księżniczki. Takiej, co wesprze w codziennym życiu. Coś zrobi, coś ugotuje. Uwłacza cię to, bo nie jesteś kopciuszkiem, tylko księżniczką? Bo to on jest od tego, byś czuła się kobieca; on jest od tego, by cię utrzymywać. 

Dobrze, załóżmy, że znajdziesz takiego, co zgodzi się na twoje zachcianki; takiego, który cię utrzyma, który o ciebie zadba. Nie będziesz musiała pracować ani sprzątać, bo wystarczy mu to, że jesteś piękna. Jednakże to inwestycja, która szybko się przestaje zwracać. Dlaczego? Bo starzejesz się. Z czasem pojawią się zmarszczki, metabolizm spowolni, zaczniesz tyć. Co powstrzyma tego oto mężczyznę od kopnięcia cię w tyłek gdy skończysz 30/40 lat? Co go powstrzyma przed wymienieniem na młodszy model z mniejszym przebiegiem
Nic go nie powstrzyma, bo o ile w relacji, gdy mąż pracował i utrzymywał żonę, a ona w zamian sprzątała, gotowała i zajmowała się dziećmi, wkład w związek jest ten sam. Może niewspółmierny, ale kobieta, w oczach sądu, nie jest pasożytem. A ty? Jesteś. W oczach sądu, w oczach widzów twojego życia.

A właśnie, cytat. Dlaczego TEN cytat na początku? Ponieważ widuję go bardzo często; atakuje mnie wręcz z każdej strony i pod każdym zdjęciem. Kobiety uwielbiają go udostępniać jako słowa kobiety, która osiągnęła wiele dzięki swojej sile i urodzie. Ale kim była Marilyn Monroe? Zdobyła tytuł atrakcyjnej kobiety roku, a jednocześnie była narkomanką, która spóźniała się na plany aktorskie i histeryzowała. Uważała, że zasługuje na więcej, ale nie dawała z siebie więcej poza urodą. Dla mnie nie była i nie jest kobietą, na którą należy patrzeć. A udostępnianie tych słów... Cóż, powiedz mi - księżniczko - kiedy zaczniesz być najlepsza, bo mogę to przeoczyć.
Wracając do tematu: to nie jest wina chłopaka, że woli zawinąć do innego portu zamiast zaharowywać się dla ciebie, gdzie jeszcze Hollywoodzkie filmy natłukły mu do głowy, że go zdradzisz. Dlaczego? Bo go wiecznie nie będzie. Dlaczego go nie będzie? Bo będzie pracować na to, byś ty nie musiała. 
Tak więc nie jest winny mężczyzna, że zostałaś na lodzie z olbrzymimi potrzebami i żadnymi szansami na przeżycie. Mogłaś się kształcić, mogłaś pójść do lekkiej pracy z nudów, mogłaś robić cokolwiek. Ale odpowiadało ci życie księżniczki. Szkoda tylko, że jesteś przereklamowana. I po terminie.

Autopromocja

Reklamuję, bo mogę.


  • Autopromocja

    Prezentuję dwanaście artykułów, z których jestem najbardziej dumna:

  • Czy istnieje przepis na szczęście? || LINK
  • Opowiem o butach, które odmieniły moje życie || LINK
  • Opowiem ci bajkę jak zaczęłam gardzić ludźmi... || LINK
  • Każde wytłumaczenie jest dobre na gwałt || LINK
  • Przyjaciółka przyznała się, że szuka dziewczyny || LINK
  • Chcesz być roszczeniową kurewką? || LINK
  • JA wiem lepiej. || LINK
  • Motto:

    Posiadanie własnego zdania jest najkrótszą drogą do posiadania zwolenników.

    I wrogów.

  • LINK || Ja, Feministka.

  • LINK || Kobiety wrogiem feminizmu

  • LINK || Kobiety które nienawidzą kobiet

  • LINK || 133 feminizmu

  • LINK || Kobieta - nie do końca słaba płeć

  • LINK || Praca w toku.... - link nie działa

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl