W ubiegły piątek pojawiła się innowacja na mojej stronie - posty w wersji audio. Krótko po pojawieniu się wpisu #161 Nikt nie lubi smutnych ludzi, napisało do mnie kilka osób z podobnie brzmiącą wiadomością: jedne mnie informowały, inne się śmiały, ale były też wielce oburzone. Czym? Wedle ich przekonania: „ukradłam pomysł”.
Pomysł ten, jak się okazało, miało więcej osób i niemożliwe, bym ukradła każdej z nich coś, co pozostało na poziomie myśli. Bo właśnie na tym poziomie to zostało: każdy o tym myślał, każdy to rozplanowywał; każdy dziubał w swoim planie, chcąc wszystko dopiąć na ostatni guzik. Wszyscy poza mną. Bo ja nie planowałam, ja nie rozważałam „za” i „przeciw”. Wpadłam na pomysł? Zrealizowałam go.
Wszystko zaczęło się, kiedy to jadąc w środę na uczelnię i słuchając audycji Ranne Kakao pomyślałam sobie o innych pasażerach; o tym, że zamiast siedzieć i słuchać w kółko tej samej muzyki, mogliby słuchać audycji radiowych. Zaraz później wdarła kolejna myśl: „a gdyby zamiast audycji słuchali mojego tekstu?”. Trochę narcystyczna, nie ukrywam. Niemniej, kiedy mamy czas by poczytać lub posłuchać zaległych tekstów? W autobusie właśnie, zwłaszcza, gdy podróż trwa godzinę.
I dokładnie tyle czasu miałam do obmyślenia planu: godzinę. I ten plan był stosunkowo prosty: wrócić do domu, nagrać audio piątkowego wpisu i dorzucić jako gratis. Przy czym cały mój plan pominął etap „wrzucić”, a bardziej skupiłam się na czym nagrać, jak nagrać, jak pokleić i który tekst. W godzinę miałam już ułożony jako taki plan. Zabiłam w sobie chęć poinformowania o tym pomyśle na snapie (Pani.Kotelkova); nie pisałam również na facebooku, zarówno prywatnym jak i fanpage. Z prostego względu: chciałam zrobić efekt niespodziankę oraz nie chciałam by ktoś ten pomysł ukradł. Bo z głowy nikt go ukraść nie może, prawda?
Jedynie na wydziale zapytałam koleżankę co myśli o takiej formie wpisów (nie spytałam „czy warto” oraz „jak mam to zrobić”). Odpowiedziała, że to dobry pomysł, bo sama ma u mnie zaległości, nie ma kiedy usiąść i poczytać, a tak mogłaby sobie posłuchać nagrania sprzątając pokój albo obierając ziemniaki.
Wszystko zaczęło się, kiedy to jadąc w środę na uczelnię i słuchając audycji Ranne Kakao pomyślałam sobie o innych pasażerach; o tym, że zamiast siedzieć i słuchać w kółko tej samej muzyki, mogliby słuchać audycji radiowych. Zaraz później wdarła kolejna myśl: „a gdyby zamiast audycji słuchali mojego tekstu?”. Trochę narcystyczna, nie ukrywam. Niemniej, kiedy mamy czas by poczytać lub posłuchać zaległych tekstów? W autobusie właśnie, zwłaszcza, gdy podróż trwa godzinę.
I dokładnie tyle czasu miałam do obmyślenia planu: godzinę. I ten plan był stosunkowo prosty: wrócić do domu, nagrać audio piątkowego wpisu i dorzucić jako gratis. Przy czym cały mój plan pominął etap „wrzucić”, a bardziej skupiłam się na czym nagrać, jak nagrać, jak pokleić i który tekst. W godzinę miałam już ułożony jako taki plan. Zabiłam w sobie chęć poinformowania o tym pomyśle na snapie (Pani.Kotelkova); nie pisałam również na facebooku, zarówno prywatnym jak i fanpage. Z prostego względu: chciałam zrobić efekt niespodziankę oraz nie chciałam by ktoś ten pomysł ukradł. Bo z głowy nikt go ukraść nie może, prawda?
Jedynie na wydziale zapytałam koleżankę co myśli o takiej formie wpisów (nie spytałam „czy warto” oraz „jak mam to zrobić”). Odpowiedziała, że to dobry pomysł, bo sama ma u mnie zaległości, nie ma kiedy usiąść i poczytać, a tak mogłaby sobie posłuchać nagrania sprzątając pokój albo obierając ziemniaki.
Klamka zapadła.
Wróciłam do domu, wyszukałam program do nagrywania, wybrałam tekst do publikacji, przeredagowałam go i czekałam do dnia następnego. W czwartek z rana, kiedy to nikogo nie ma w domu i panuje idealna cisza, przerywana jedynie przez rozhisteryzowanego kota. Usiadłam, nagrałam tekst (tak po prostu) i poczekałam do wieczora, aż emocje opadną. Późnym popołudniem siedziałam i zmontowałam całość w to, co można przesłuchać.
Do momentu zmontowania o planie wiedziały jedynie dwie osoby; kolejne trzy dostały pierwsze zmontowane nagranie w celu sprawdzenia czy są w stanie odtworzyć z Google.Drive oraz czy jako tako całość się prezentuje. Na samym końcu napisałam do jednego z Flegmatyków z prośbą o informację „jak zrobić to i to”.
Wróciłam do domu, wyszukałam program do nagrywania, wybrałam tekst do publikacji, przeredagowałam go i czekałam do dnia następnego. W czwartek z rana, kiedy to nikogo nie ma w domu i panuje idealna cisza, przerywana jedynie przez rozhisteryzowanego kota. Usiadłam, nagrałam tekst (tak po prostu) i poczekałam do wieczora, aż emocje opadną. Późnym popołudniem siedziałam i zmontowałam całość w to, co można przesłuchać.
Do momentu zmontowania o planie wiedziały jedynie dwie osoby; kolejne trzy dostały pierwsze zmontowane nagranie w celu sprawdzenia czy są w stanie odtworzyć z Google.Drive oraz czy jako tako całość się prezentuje. Na samym końcu napisałam do jednego z Flegmatyków z prośbą o informację „jak zrobić to i to”.
Wykonanie całości nie wyszło tak piękne jak oczekiwałam, nie udało mi się stworzyć paska odtwarzania i cały pominięty plan „jak wrzucić” obrócił się przeciwko mnie. Niemniej, wyszło jak wyszło, a wyszło nie najgorzej.
Dlaczego o tym wszystkim napisałam? Ponieważ większość oburzonych głosów „ukradłaś mi pomysł” skończyło realizację pomysłu na poziomie pomysłu. Od pomysłu do zrealizowania potrzebowałam trzech dni; ale gdyby tego wymagała sytuacja, uwinęłabym się w jeden dzień. Bo tu nie jest problemem realizowanie, ale pewna blokada psychiczna, którą każdy z nas narzuca sobie sam.
Tak szczerze, ilu z nas tkwi z jakąś koncepcją w rękach i zastanawia się co dalej, i zamiast realizować tę koncepcję, nadawać jej wyrazistych kształtów, chodzi od człowieka do człowieka, podstawia pod nos i pyta „czy mam to zrobić?”. Problem jest o tyle wyrazisty, że spotykam się z tym każdego dnia w blogosferze.
„Myślę o założeniu snapchata blogowego, ale nie wiem czy to dobry pomysł?”
„Myślę o wprowadzeniu serii postów na jakiś tam temat, co o tym myślicie?”
„Postanowiłam zrobić wywiad, ale nie wiem jak to zrobić i jakie pytania zadać.”
Powiedz mi, ile pomysłów w swoim życiu nie zrealizowałeś tylko dlatego, że zastanawiałeś się „czy warto”? Czy warto kupić rolki i pojeździć po parku? Czy warto stworzyć własną domenę i zacząć coś robić? Czy warto odkupić od kumpla gitarę i nauczyć się grać? Ile razy w Twoim życiu decydowała zwykła kalkulacja „czy warto”, a zabrakło prostego pytania „czy chcę?”. Jeśli nie chcesz - to po co to robić; jeśli chcesz, to po co się zastanawiasz?
Wiem, że tematy o relacjach damsko-męskich są chodliwym towarem, dlatego wystosuję argument z życia codziennego. „Czy warto do niej zagadać” i „jak ją zagadać”, zamiast podejść i po prostu to zrobić. Ile okazji uciekło? A ile okazji ktoś porwał sprzed nosa? A sytuacja szkolna, gdy to burczałeś odpowiedź pod nosem, ktoś ją podłapał, odpowiedział za Ciebie i to on dostał dobrą ocenę? Ile razy się denerwowałeś, że ktoś zbudował swój sukces na Twoim „czy warto się odezwać”?
Oczywiście, udzielenie niepoprawnej odpowiedzi niosło pewne konsekwencje, ale w ten sposób zdobywa się doświadczenie. Podobnie jest ze strachem przed odrzuceniem. Jednakże czy pozwolisz by strach przed poparzeniem sprawił, że nigdy nie będziesz próbować rozpalić ogniska by się ogrzać?
Oczywiście, udzielenie niepoprawnej odpowiedzi niosło pewne konsekwencje, ale w ten sposób zdobywa się doświadczenie. Podobnie jest ze strachem przed odrzuceniem. Jednakże czy pozwolisz by strach przed poparzeniem sprawił, że nigdy nie będziesz próbować rozpalić ogniska by się ogrzać?
I z drugiej strony, pomyśl, ile osób udzieli szczerej odpowiedzi, a ile chce po prostu podkopać Twoją pewność siebie? Ile osób po prostu nie dopuści do realizacji Twoich pomysłów w obawie, że uda Ci się je zrealizować?
Prawda o naturze polskiej jest taka, że nie lubimy gdy inni odnoszą sukcesy. Jeśli komuś się uda, to wiemy lepiej w jaki sposób: dał dupy, zapłacił, albo mnóstwo innych rzeczy. Nie pomyślimy o wkładzie własnym, o ciężkiej pracy, o wyrzeczeniach. A jeśli ktoś odniesie sukces i korzysta z luksusów, jakie podsuwa mu się pod nos? Koniec świata.
Jak piłkarz światowej sławy zarabiający miliardy ma czelność latać helikopterem, kiedy to przeciętny Kowalski jeździ dwudziestoletnim, rozpadającym się złomem? Chociaż nie, zejdźmy z piłkarza na zwykłego prezesa spółki: jakim prawem człowiek po studiach, ciężko pracujący i praktycznie mieszkający w biurze ma czelność jeździć salonowym mercedesem, kiedy Kowalki ma czinkoczento?
Cudzy sukces kole nas w oczy, dlatego zadam Ci proste pytanie: na ile możesz być pewien, że osoba udzielająca rad chce pomóc Ci w dotarciu na szczyt, a na ile jest szansa, że robi to byś nigdy tam nie dotarł?
Prawda o naturze polskiej jest taka, że nie lubimy gdy inni odnoszą sukcesy. Jeśli komuś się uda, to wiemy lepiej w jaki sposób: dał dupy, zapłacił, albo mnóstwo innych rzeczy. Nie pomyślimy o wkładzie własnym, o ciężkiej pracy, o wyrzeczeniach. A jeśli ktoś odniesie sukces i korzysta z luksusów, jakie podsuwa mu się pod nos? Koniec świata.
Jak piłkarz światowej sławy zarabiający miliardy ma czelność latać helikopterem, kiedy to przeciętny Kowalski jeździ dwudziestoletnim, rozpadającym się złomem? Chociaż nie, zejdźmy z piłkarza na zwykłego prezesa spółki: jakim prawem człowiek po studiach, ciężko pracujący i praktycznie mieszkający w biurze ma czelność jeździć salonowym mercedesem, kiedy Kowalki ma czinkoczento?
Cudzy sukces kole nas w oczy, dlatego zadam Ci proste pytanie: na ile możesz być pewien, że osoba udzielająca rad chce pomóc Ci w dotarciu na szczyt, a na ile jest szansa, że robi to byś nigdy tam nie dotarł?
Nie powiem, że jestem ofiarą takiego nastawienia, ale muszę się przyznać, że na płaszczyźnie audio-wpisów odniosłam już jedną porażkę, około rok temu. To właśnie wtedy pierwszy raz zakiełkowała taka myśl, ale zamiast - tak jak tym razem, po prostu ją zrealizować - zapytałam inną osobę o opinię. Zadałam to proste pytanie: „czy warto”, i odpowiedź brzmiała: „nie warto”. Że zamiast prowadzić wpisy audio, powinnam zrobić coś więcej, najlepiej własny kanał na YouTube.
Próbowałam zrobić własny kanał na YouTube, ale ten okazał się porażką; jestem co prawda bogatsza w doświadczenie „spróbowania”, ale żałuję, że rok temu posłuchałam innych osób i po prostu nie zrobiłam tego, na co miałam ochotę. Teraz to zrobiłam i kto wie, za rok może okazać się, że ten pomysł to porażka, ale nie przekonam się póki nie spróbuję.
Pamiętaj, siedząc i rozmyślając będziesz dalej siedział i rozmyślał, podczas gdy ktoś zrealizuje Twój pomysł i odniesie w tym sukces.