Photo credit: Jonathan Kos-Read via Foter.com / CC BY-ND |
Znasz tę sytuację, gdy siadasz w
ławce, rozpoczyna się egzamin lub sprawdzian, bierzesz długopis w dłoń i nie
wiesz, po prostu nie wiesz co napisać? Piszesz więc cokolwiek, przekonany, że i
tak się nie uda. Pogodziłeś się z tym, że zawaliłeś, więc masz dość i tylko się
na siebie wściekasz, płaczesz ze złości lub bezsilności?
Znasz tę sytuację, gdy masz
wrażenie, że Twoja przyjaciółka obraziła się na amen, nie przeprosisz jej, nie
uwierzy w żadne Twoje słowo. Myślisz, że kilka lat przyjaźni właśnie przepadło.
Jesteś na siebie wściekły, może po części smutny, płaczesz lub nie, ale wiesz,
że już nic się nie da zrobić?
Znasz to? „Nic się już nie da
zrobić.”; „Nie zmienię już tego.”; „Przegraliśmy mecz, przecież mają
przewagę.”, „Wiem, że zawaliłam, nie zdam”. Ile razy w ciągu dnia powtarzasz
sobie, że wszystko przepadło; że nie ma sensu być dobrej myśli i walczyć?
Staram się powtarzać każdego
dnia, że jakoś to będzie. Niektórzy pewnie potwierdzą, że na zadane pytanie
„Jak ci poszło?”, odpowiadam „Nie wiem, zobaczymy.”; ewentualnie „Jakoś.”.
Jakoś to będzie, to moje motto. Niezbyt optymistyczne, ale nie denerwuję się i
nie płaczę nad tym, na co nie mam wpływu (staram się przynajmniej), a
jednocześnie nie przekreślam wszystkiego do momentu, aż nie zostanie postawiona
kropka nad „i”. Z jednej strony można odnieść wrażenie, że na niczym mi nie
zależy i jestem obojętna na to, co będzie.
Sytuacja sprzed kilku dni. Miałam
egzamin poprawkowy z jakże zacnego przedmiotu „Fonetyki historycznej”, egzamin
trudny. Uczyłam się do niego, owszem, ale za każdym razem gdy robiłam przerwę,
miałam myśl, że uczyłam się za krótko. Nawet jeśli siedziałam godzinami.
Niemniej, fonetyka to nie jest coś, czego możesz się nauczyć. Możesz znać każdą
definicję, możesz posiadać wiedzę, ale jeśli nie czujesz tej fonetyki, to
wiedza i definicja na nic się zda. Dlatego, po napisaniu egzaminu, nie
wiedziałam jak mi poszło. Wiedziałam jedno, że jeśli nie zdam, prawdopodobnie
zrezygnuję. Przynajmniej taki miałam plan. Kiedy jedna z moich drogich koleżanek
(pozdrawiam Cię, K.) powiedziała mi, że jeśli nie zdam, to zrobią zrzutkę na
mój warunek, bylebym została. Moja koleżanka walczyła o moją przyszłość
bardziej niż ja, dlatego podjęłam decyzję, że wezmę ten warunek mimo wszystko.
Pozostał mi tylko rok, to przecież niedużo!
Czekałam na wyniki ze stoickim
spokojem; nie rozmawiałam o nim w formie szczegółów, nie pytałam kto jak
rozwiązał przykłady. Starałam się nie myśleć, ale podczas opowiadania czym jest fonetyka historyczna i
tłumaczenia procesu palatalizacji na brudnej masce samochodowej uświadomiłam
sobie, że najprawdopodobniej źle rozwiązałam wszystkie przykłady z „y”. Panika, w pierwszym momencie panika, ale potem pojawiła się myśl, że nie mam pewności.
Nie wszystkie przykłady miały „y”; a może moje „y” było poprawne? Przestałam o
nim myśleć, choć w nocy miałam koszmary o otrzymywanych wynikach egzaminu.
Przyszło do ukazania się wyników;
ulga, bo zdałam. Nie panikowałam i nie płakałam, póki nie pojawiła się kropka
nad „i”, czyli długo oczekiwane wyniki. Miałam plan awaryjny, bo zawsze warto
go mieć, jak pisałam w innym artykule. Niemniej, nie wszyscy z nas mają dar do
powiedzenia sobie „jakoś to będzie”. Przeszłam przez to dość spokojnie, czasami
mam wyrzuty sumienia, że aż tak, bo nie wszyscy przeszli przez ten okres ze
stoickim spokojem.
Warunek to takie coś, za co się
płaci, czasami grube pieniądze. Pozwala kontynuować naukę mimo niezdanego
przedmiotu lub egzaminu, ale „pod warunkiem”, że zda się go w późniejszym
terminie (za równo rok). Niestety, na mojej uczelni nie można wziąć dwóch
warunków jednocześnie; można co najwyżej zrobić sobie rok przerwy, który jest
bardzo kosztowny („jedynie” 1500zł). Nie dziwię się, że ktoś był przerażony,
gdy nie miał zdanych dwóch egzaminów i czekał na wyniki.
Moja koleżanka czekając na wyniki
z jednego z egzaminów, była załamana. Próbowałyśmy podnieść ją na duchu, że nie
powinna stawiać kropki nad „i”, póki nie otrzyma wyników. Uważała jednak, że
nie ma szans by zdała którykolwiek z nich. Jeśli mogę coś o niej powiedzieć, to
że jest ambitną osobą, która doskonale nadaje się na te studia; nadaje się na
rolę, jaką chce pełnić w społeczeństwie. Dlatego starałam się ją wesprzeć.
Kiedy tak siedziała załamana i
ocierała łzy, wyszła jedna z egzaminatorek, spojrzała na nią i powiedziała:
„proszę pani, dlaczego pani płacze? Przecież pani zdała.” Jedno zdanie, a
wywołało tyle radości, że płacz przerodził się w kolejny płacz; płacz, na który
z przyjemnością się patrzyło, bo w tamtym momencie była najszczęśliwszą osobą
pod słońcem. Przytuliłam ją, pogłaskałam po plecach i powiedziałam „Mówiłam,
póki nie ma kropki, wszystko może być dobrze.”
Jeśli myślisz „jak można płakać z
powodu egzaminu”, drogi Czytelniku, droga Czytelniczko, to znaczy nigdy nie
zależało Ci na swojej przyszłości; nigdy nie zależało Ci na drodze, którą
obrałaś. Bo gdyby Ci na czymś zależało, płakałabyś nad tym. Mojej koleżance
bardzo zależało na studiach; na tym by je ukończyć; na tym by się realizować w
marzeniach; marzeniach, które są dla niej praktycznie namacalne, czego jej
cholernie zazdroszczę, a jednocześnie nie odczuwam zawiści.
Mój przykład oraz przykład mojej
koleżanki to coś więcej, niż przytoczenie sytuacji z uczelni. Pragnę namacalnie
przedstawić myśl, że nie warto się poddawać. Należy walczyć do samego końca;
choć brzmi to nie raz jak sentencja nauczycieli albo trenera, to ta sentencja
jest najprawdziwsza. Życie lubi zaskakiwać, jest zmienne. Przyszłość jest
jedynie płynną esencją, którą kształtują nasze działania i myśli. Jeśli się
poddamy, przyszłość również się podda.
Dlatego, nigdy nie jest za późno;
nigdy nie jest za wcześnie; nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, kiedy
butelka jeszcze stoi na stole. Jedyne, czego żałuję w tamtym momencie, to że
nie mogłam zobaczyć jej miny i reakcji kiedy dzwoniłam, że ten drugi egzamin
również zdała.