#126 O tym jak przetrwać związek i nie zwariować.
Pisałam artykuł „Jak przetrwać sesję i nie zwariować”; ledwie się pojawił, usłyszałam podszept wygłodniałej czytelniczki. Wspomniała bym napisała „Jak przetrwać związek i nie zwariować”. W sumie, sesja to pikuś w porównaniu do związku: jeśli zawiedziemy na egzaminach, nasz partner odejdzie. Jeśli zaś jakimś cudem uda nam się zdać egzaminy, pojawi się kolejny problem, czyli obrona tytułu, zwana potocznie małżeństwem. Tutaj, niestety, zawalenie kończy się tragicznie. O ile rozejście się partnerów jest pewnego rodzaju tragedią, o tyle z pewnością będzie tragedią dla dziecka. Tragedią, która przekreśli całe życie.
Do obrony tytułu mi jeszcze daleko, przyznam się szczerze. Ani nie myślę o zaręczynach, ani o ślubie, ani o dzieciach. Żyję sobie spokojnie, błogo, z dnia na dzień, a od czasu do czasu wchodzę do pokoju i pojawia się „kolos”. Ktoś komuś urządzi awanturę - ja jemu o nieposprzątane skarpetki lub niespuszczoną klapę sedesową; on mi o włosy w umywalce albo że znów postawiłam buty nie tam gdzie trzeba i do pokoju zakrada się roztopiony śnieg. Kolosy są bardzo ciekawą rzeczą, bo nijak się nie można do nich przygotować i też nie wiadomo kiedy nadejdą, a nadejdą się na pewno. Wyskoczą jak filip z konopi, pokicają przez drogę a my wpadniemy w poślizg, nie chcąc biednego zajączka przetrącić.
O ile łatwo podać przepis na przetrwanie sesji, na organizację czasu, i na inne takie, o tyle związek jest... Nieporównywalny. Nieporównywalny, ponieważ tworzą go dwie autonomiczne jednostki, które pragną stworzyć coś niesamowitego, ale każdy ma na to inny przepis. I tu właśnie jest pies pogrzebany: przepis na związek, to temat, który leży sobie w kopiach roboczych i czeka, aż zdecyduję się mu poświęcić chwilkę. Jednakże, powiem jak przetrwać związek w moim przekonaniu i, co ważniejsze, są to raptem dwa kroki.
Po pierwsze, nie zmieniaj.
Hej, dziewczyno! Zakochałaś się w chłopaku, który nosi za duże spodnie, do tego lubi koszulę w kratę. Niemodne okulary nigdy nie robiły na Tobie wrażenia, ale jednak gdzieś tam masz do nich słabość. On każdego ranka goli się uważnie, by przypadkiem nie się zaciąć. Wybrałaś jego, prawda? Więc, nie zmieniaj go. Wybrałaś jego. JEGO. To, jak wygląda i to, czym się fascynuje, i tym, jakie są jego przyzwyczajenia. Nie stoi obok Twojego ideału, bo nie jest umięśnionym wikingiem z gęstym zarostem i półdługimi włosami. Nie jest i nie będzie, zostaw go w spokoju.
Hej, chłopaku! Wybrałeś dziewczynę, która nosi jeansy, trampki i zamiast topów z głębokim dekoltem, wybiera wygodne koszulki? Nie nosi szpilek, nie nosi rajstop i sukienki, więc nie zmuszaj jej do tego tylko dlatego, że to Tobie się podoba. Wybrałeś taką dziewczynę, kochasz taką dziewczynę, więc pozwól jej pozostać taką, jaką ją wybrałeś. Pozwól jej być szczęśliwą i sam bądź szczęśliwy.
Niestety, każdy z nas ma przepis na idealnego partnera. Im młodsza dziewczyna, tym bardziej wymagania z kosmosu: blondyn, błękitne oczy, czuły, czarujący i z poczuciem humoru. Z wiekiem wystarczy, że będzie po sobie spuszczał wodę, wrzucał skarpetki do kosza i nie będzie zawracał gitary „kiedy obiad”, tylko sam sobie coś zrobi. Niestety, z wiekiem przyrastamy do ziemi i wiemy, że wygląd to nie wszystko, że tak właściwie to charakter decyduje o tym, z kim chcemy być. Mimo to, kiedy spotykamy kogoś, kto nam odpowiada - próbujemy go zmienić, próbujemy go dostosować do naszej wizji świata. To normalne, tyle powiem, bo każdy z nas próbuje nagiąć świat do swoich wymagań. Haczyk tkwi w tym, że ta druga osoba robi dokładnie to samo.
Wywieranie nacisku i presji psuje dobre układy między partnerami, i czasami sprawia, że ktoś jest nieszczęśliwy. Dzieje się tak wtedy, gdy jeden z partnerów ma słabszą siłę charakteru - dostosuje się, zacznie go to ranić, aż w końcu odejdzie, by w samotności lizać rany i już nigdy się nie pozbierać po tym przeżyciu. Wymowne kupowanie prezentów (przykładowo ubranie, którego ona nigdy nie założy) lub strzelanie fochów (o to, że nie sprząta po sobie skarpetek, ale tego sam ma się domyślić).
Związek to nie wzajemne naciski, wywieranie presji i unieszczęśliwianie drugiej osoby. Związek, to - jak powiada moja mama - wzajemne wychowywanie. Siadanie przy wspólnym stole i rozmawianie ze sobą. „Słuchaj, to mi się nie podoba, bo (podajesz argument)”. Chodzi o nader wszystko zmiany w negatywnych zachowaniach - niesprzątaniu, bezradności, awanturach bez powodu. Jeśli rozmowa ma opierać się „Podobają mi się dziewczyny dziesięć kilo chudsze i z krótkimi włosami, mogłabyś” to lepiej od razu ją sobie odpuść. Ją - zarówno rozmowę, jak i dziewczynę, bo to znaczy, że nie dojrzałeś do związku. To, oczywiście, działa w drugą stronę - dziewczyno, jeśli żądasz od swojego partnera zmian tylko ku Twojej wygodzie i satysfakcji, po prostu sobie odpuść.
Zmieniamy w partnerach wady, ale też partnerzy zmieniają wady w nas. Nie możemy opornie trwać przy swoich przyzwyczajeniach tylko dlatego, że nam jest wygodnie, podczas gdy partner ma się zmieniać jak w kalejdoskopie. Zmiany obustronne, mające jeden cel - by żyło się lepiej. By ona nie zapierdzielała ze wszystkimi obowiązkami domowymi sama i by on nie narzekał, że jest zaborcza albo urządza awantury o nic. Związek to szuka ustępstw. „Dobrze kochanie, będę wrzucać skarpetki do koszyka na pranie” będzie kosztowało minimum wysiłku dla niego, a maksimum ulgi dla niej, ponieważ nie musi wykonywać kolejnej czynności sama.
Związek, jak już powiedziałam, to wzajemne wychowywanie, sztuka ustępstw i wyborów.
Po drugie, zachowaj przestrzeń.
Tak jak nie zmieniamy partnera i partner nie zmienia nas, a raczej zmieniamy siebie by żyło się lepiej, tak i należy pozostawić wolną przestrzeń, również by żyło się lepiej. Niestety, niektórzy wchodząc w związek nabierają świętego przekonania, że para robi wszystko razem. Przyrastają wówczas do siebie niczym syjamskie bliźniaki, by po pewnym czasie dusić się i walczyć o każdy oddech. Powrót do własnej przestrzeni kończy się oskarżeniami „bo ty mnie już nie kochasz” albo „oddaliliśmy się od siebie”. Własna przestrzeń. Czym ona jest?
Mam pewien rytuał: każdy wolny dzień rozpoczynam od zaparzenia sobie kawy, włączenia laptopa i porządkowania spraw - odpisuję na maile, sprawdzam powiadomienia, akceptuję komentarze, a czasami piszę krótki artykuł. Taki rytuał - kawa, laptop i moje zajęcia. Bardzo nie lubię gdy ktoś mnie od tego odciąga lub burzy ten zwyczaj - śniadaniem do kawy, albo sprzątaniem. Rodzice przywykli już, że rano zastaną mnie w kuchni przy komputerze.
Każdy posiada swoją pasję i należy się jej trzymać, ale to nie znaczy, że posiadając swoją pasję, druga osoba jest w innej rzeczywistości. Należy jej przedstawić, wciągnąć - niech Cię ręka boska broni przed zmuszaniem i wywoływaniem presji. Są rzeczy, które można wspólnie robić: zobaczyć film, porozmawiać, obejrzeć wiadomości i wymienić się spostrzeżeniami, ale nader wszystko, wspierać w pasji tę drugą osobę.
Każdy ma coś, co lubi, a do czego druga osoba nie będzie miała podobnej ciągoty. Nie zmuszajmy jej, tylko pozostawmy swobodę. Lubisz oglądać seriale albo programy kulinarne wieczorem? To sobie oglądaj, pozwól mu pograć na playstation, albo biegać, albo szyć - cokolwiek lubi. Tak jak Ty nie musisz podzielać jego fascynacji, tak on nie musi podzielać Twojej. To Wasza prywatna przestrzeń, miejsce, w którym pozostajecie sobą. Tarcza przeciwko złu, azyl przed niebezpieczeństwem.
Niestety, zapominamy o tym kiedy wchodzimy w związek, a właśnie te dwa czynniki warunkują to, że można przetrwać sesję jaką jest związek, i nie zwariować. Bo ludzie wariują kiedy są uciskani, kiedy duszą się i nie mogą swobodnie oddychać. Robią wówczas rzeczy głupie i głupsze; wówczas wystarczy iskra by rozsadzić poukładane życie. Rośnie zirytowanie, rośnie frustracja.
Bądźmy tym kim jesteśmy i pozwólmy innym być tym, kim chcą - miejmy swoją przestrzeń i niech ktoś ma przestrzeń. Można być ze sobą, spędzać razem czas, a jednocześnie zachować swoją autonomię. Dojrzałe związki takie są, bo o nich mówię. Czas gimnazjum i liceum to początki, kiedy ludzie dopiero się docierają i uczą się właśnie tego, o czym mówię. Bo jeśli kochają się za mocno i za mocno się przytulają, duszą się wzajemnie. Duszą miłością, która umiera, a to przyczyna odejścia.
Niestety, każdy w związku gra kogoś, kim nie jest - udaje, by wydać się lepszym, wartościowszym człowiekiem. Dlatego, jeśli mam być szczera, dobrym rozwiązanie jest wspólne mieszkanie. Człowiek nie może udawać przez cały czas; w końcu opuści gardę i pokaże swoją twarz. Jaka ona będzie, nie wiem. Nawet drugi człowiek nie wie; nikt nie wie. Bo jacy jesteśmy prawdziwi przekonamy się, kiedy ktoś zacznie nas uciskać, dusić i ograniczać, a ludzie - przede wszystkim jako gatunek zwierzęcia - pragnie wolności. Wszyscy pragniemy wolności, dlatego związek nie może być więzieniem, a wspólną wolnością.