Gdybym miała prowadzić bloga o polityce, z pewnością miałabym dużo większe statystyki pod każdym względem. Każda afera sprowadzałaby nowe twarze z wypiekami na policzkach, podekscytowane najnowszymi wydarzeniami; każda kontrowersyjna sprawa wywoływałaby kolejną falę pochwał „w końcu ktoś gada z sensem” jak i fejtu „lewacka kurwa”. Mówiłam już, że uwielbiam to określenie? Lewacka kurwa. Nie byle jaka, a lewacka! Oczywiście, mogłabym prowadzić stronę polityczną, bo każdego dnia czytam wiadomości, śledzę aktualne wydarzenia, a i polityka sprzed dekady nie wydaje mi się zamierzchłymi dziejami (w przeciwieństwie do wielu ludzi mojego pokolenia).
Zatem, Drogi Czytelniku, mógłbyś się zapytać: dlaczego o niej nie piszesz? Odpowiedź jest stosunkowo prosta:
mama mi nie pozwala.
Oczywiście, nie mam czterech lat, a dwadzieścia cztery, i mama nie może mi tego zabronić. Ale nim do tego przejdę, chciałabym podywagować jeszcze chwilę o korzyściach pisania o polityce, bo takie - poza statystykami - z pewnością chyba istnieją. Jakby tak się rozejrzeć po całej blogosferze, ciężko byłoby znaleźć rzetelnie prowadzoną stronę o polityce. Taką, gdzie dany temat byłby rozpisany od początku, do końca, a nie po łebkach, z „aktualnych mediów”. Co prawda, znam kilka stron politycznych, ale ich tematyka rymuje się również z satyrycznych. Aczkolwiek, czyta się je przyjemnie.
Z polityką jest tak, że do swojej racji nigdy nikogo nie przekonam; nawet kiedy nie przekonuję, a raptem przedstawiam swoje argumenty, ktoś przekonuje mnie do swojej racji... a raczej nawraca, słowem i agresją. Trochę jak z wyprawami krzyżowymi, o których ostatnio jest głośno w memicznej stronie internetu. Bo racja jest tylko jedna, i po tylko jednej stronie, a wszystkie inne się mylą.
- Istotnie, nigdy, w żadnej kwestii nie ma jednomyślności, a przecież prawda jest tylko jedna. To paradoks, nieprawdaż? Nie zastanawiałeś się nigdy, dlaczego tak jest?- To proste... - Andremil zamyślił się na chwilę - Zwykle jest tak, że każdy ma trochę racji. Tym samym każdy posiada jakąś część prawdy.- Właśnie! - wykrzyknął Sokrekot - Ale nikt nie może ogarnąć rozumem całości. Tych, którzy są w stanie połączyć zaledwie kilka okruchów, zwykliśmy nazywać geniuszami. Pełnia prawdy zawsze wymyka się naszemu umysłowi.
Konrad T. Lewandowski, Most nad Otchłanią
Pisanie o polityce, niestety, wymaga zmysłu filozofa; zmysłu, o którym mówią bohaterowie jednej z moich ulubionych powieści. I nie ma co ukrywać, spora część naszej populacji nie uwzględnia tego, że druga strona może mieć część racji. Skąd ten wniosek? Każdego dnia czytam wystarczająco internetowych kłótni, w których celem nie jest osiągnięcie większej prawdy, ale nawrzucanie przeciwnikowi tak, by w końcu przyznał: „masz rację”. W stylu, moja racja jest bardziej mojsza.
Nie wiem czy to domena ludzi jako takich, czy to domena nas - polaczków-cebulaczków - ale wejście w czyjąś parę kaloszy nie należy do naszych mocnych stron. Właściwie, to my nawet nie próbujemy wczuć się w drugą osobę; wymagałoby to od nas uwzględnienia myśli, że być może nie mamy racji, a kto z nas jest w stanie to uznać? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi.
nie piszę o polityce, bo...
Bo polityka nie jest dla ludzi mądrych. Po czym to wiem? Ilekroć zaczyna się dyskusja polityczna, w większości ogranicza się do siły argumentu głosowych. Wywlekanie brudów, niedotrzymanych obietnic, przerzucanie odpowiedzialności „za to” albo „za tamto”. I zasada jest prosta: kto krzyczy głośniej, ten ma rację. No i wypadałoby w dyskusjach, jak już pisałam, uwzględniać rację drugiej osoby, brać pod uwagę argumenty i weryfikować własne. Co się robi, gdy argument zostanie obalony? Krzyczy jeszcze głośniej. Przecież w polityce nie chodzi o to, by wspólnie rozwiązać problemy obywateli! Chodzi o to, kto ma rację.
Bo, choć nie żyłam w czasach komuny, wiem o niej wystarczająco dużo. Wiem wystarczająco dużo o władzy inwigilującej obywateli; o podsłuchiwanych rozmowach, czytanych listach; o donosach, o znikających w tajemniczych okolicznościach ludziach, o więzieniach pełnych politycznych „pensjonariuszy”. Kiedy inni mojego pokolenia nie lubili słuchać opowieści starszych, ja po dziś dzień lubię usiąść przy stole z dorosłymi, i słuchać w milczeniu opowieści i wspomnień, mniej lub bardziej makabrycznych.
Bo jestem na bieżąco z aktualnościami politycznymi, i co za tym idzie, wiem o nowych ustawach i zakresach tych ustaw. Media trąbią o jednym, a po cichu przechodzi drugie. I wiem, i czytam, i zapamiętuję najważniejsze wątki. Dlaczego? Powiem w następnym akapicie.
Bo znam historię, choć nie znam jej wystarczająco dobrze, by mówić o niej otwarcie. Naczytałam się, nasłuchałam się, i co ważniejsze w mojej opinii, nauczyłam się wyciągać wnioski.I połączenie tych czterech punktów daje mi prosty obraz, krzyczący do mnie swoimi barwami prosty przekaz: nie pisz o polityce. Bo to niebezpieczny temat; bo ludzi nie zmienisz i ich spojrzenia na świat; bo to co się dzieje, działo się kiedyś i jest niebezpieczne dla tych, którzy krzyczą za głośno. Między innymi, dlatego piszę ogólnikami.
Co więcej, nie wiem czy przeżyłabym kolejną falę hejtu. Jestem kobietą, która prowadzi bloga; jestem kobietą, która ma własne zdanie i nie zawaha się nim podzielić; jestem kobietą, która nazywa sprawy (w miarę) po imieniu; jestem feministką. Jak zauważył w pewnym wywiadzie Lexpressive, to wystarczy, by stać się wrogiem publicznym; bym musiała kasować hejty i pełne nienawiści wiadomości. To wystarczy, by nazywać mnie „lewacką kurwą”. Czy potrzebuję kolejnej fali hejtu?
Osobiście, cenię sobie względny spokój, i kiedy - pewnego dnia - przeleje się fala, zablokuję możliwość komentowania. I tyle.
I nie piszę o polityce, bo mama mnie o to prosi.
Dobra, czasami piszę, bo muszę, po prostu muszę.