Znasz to powiedzenie: jak pies z kotem?
Większość ludzi słysząc ten tekst, widzi oczyma wyobraźni psa atakującego kota; zażartą wojnę rasową, kontynuowaną z generacji na generację. W końcu, pies i kot to odwieczni wrogowie, walczący o... O co? Powiem ci, z czym mi się kojarzy obraz kota i psa. Mianowicie, kiedy byłam dzieckiem, w moim domu zawitało dwóch nowych lokatorów - szczeniak i kociak. Teoretycznie, powinny nienawidzić siebie nawzajem i bezustannie walczyć o wszystko. Praktyka pokazała zupełnie inne oblicze ich natury. Zimą spali w jednej budzie, grzejąc się nawzajem; jedli z jednej miski, z czego kot stał między nogami swojego dużego przyjaciela. Bo szczeniak wyrósł i przerodził się w owczarka podhalańskiego - dla niewtajemniczonych, jest to wielkie, białe ciele pasterskie. I jedno trzeba przyznać - owczarek pilnował swej trzody, a kot zawsze miał bramkarza za sobą, przez co był lokalnym panem i władcą. Wspominam bardzo ciepło ten duet, bo oni pokazali, że nie są wrogami. Kot i pies - dwa światy, gatunkowi „wrogowie”, ale potrafili ze sobą współpracować. I większość ludzi powinno się uczyć od tego duetu. Dlaczego? Bo my - przedstawiciele tego samego gatunku - nienawidzimy siebie bardziej niż koty i psy nienawidzą siebie.
Siedzę w licznych grupach facebookowych, zrzeszających nie tylko ludzi o różnych zainteresowaniach, ale i ludzi z różnych subkultur. Zresztą, wielokrotnie wspominałam w artykułach, że należę do grup metalowo-rockowych i właśnie tam bardzo często widzę, że ludzie się gnoją i nienawidzą za to, że ktoś słucha tego zespołu, albo tego zespołu nie lubi. Co z tego, że lubią podobne brzmienia; że lubią nosić się na czarno, że mają długie włosy. Pomijają całe gros podobieństw, bo ważniejsza się różnica i to mała. To, że ktoś jednak nie ma długich włosów; to, że ktoś słucha Sabatonu (ten zespół jest bardzo nielubiany w środowiskach). Ludzie wszczynają gównoburze i wykłócają się, obrażają, zrównują z ziemią w sposób prymitywny. Dlaczego? Nie wiem. Wiem natomiast, że tam nie ma miejsca na merytoryczną dyskusję. I moje pytanie brzmi: z kim oni walczą?
Ludzie uważają subkulturę metalową za bandę satanistów pożerających koty; gwałcicieli chodzących na czarne msze. Za ćpunów. Za „brudasy”, bo mężczyzna z długimi włosami nie może o siebie dbać. Społeczeństwo tak właśnie o nich myśli i oni, zamiast walczyć ze społeczeństwem i przekonywać, że nie są zwierzętami pieprzącymi się w orgiach, walczą między sobą o to, że Sabaton to muzyka dla gimnazjalistów. Po co, pytam się, po co ta walka?
Z pewnością każdy gracz kojarzy wojnę między konsolowcami a pecetowcami; między x-boxem a playstation. Przynajmniej raz dziennie trafiam na mema - czy to w polskim, czy zagranicznym „internecie” - który wspomina o tym, że ta konsola lepsza od tej, a najlepszy to w ogóle jest zwykły, stacjonarny komputer. Sama jestem graczem i jakoś nie mam zamiaru z nikim wojować o to, co jest lepsze i że frajerzy grają na czymś innym niż ja. Dlaczego? Bo każdy gra na tym, co uważa i gra na tym, na co go stać. Więc po co ta dyskusja, skoro 90% gier jest wspólna.
No i ostatni przykład, jaki przychodzi mi na myśl i w sumie to on ruszył całą lawinę myśli:
Od kilku dni pomagam w tworzeniu dużego fanpage zrzeszającego graczy World of Warcraft - jak pisałam wielokrotnie w artykule o uzależnieniu i o premierze filmu warcraft. I tak jak wspominałam w którymś z artykułów, gracze wewnątrz gry wybierają jedną z dwóch rywalizujących ze sobą stron. Później jako gracze mogą się z sobą ścierać nie tylko na neutralnych terytoriach, jak i na specjalnych rozgrywkach - areny czy pojedynki. Chodzi o sprawdzenie umiejętności, o organizację większej grupy czy o współpracę między sojusznikami. Niestety, pojedynki i areny przeradzają się w czystą nienawiść i jestem skłonna użyć pojęcia: nienawiść rasową. „Bo on jest Ally, a ja jestem z Hordy. Jeb*ć Ally” to najprostszy i co gorsza, najpopularniejszy schemat myślenia. I gdyby ta wzajemna nienawiść pozostała w grze, ale nie. Ona przechodzi na kolejny poziom, bo ludzie na fanpage'u bezustannie rzucają obelgami i wyzwiskami skierowanymi w graczy po drugiej stronie barykady. Atakują się poza grą. Są Hordziakami i Alliantami poza wirtualną rzeczywistością. Tu nie chodzi o obrażenie fikcyjnej frakcji i pikselowej postaci, ale człowieka z krwi i kości po drugiej stronie. Bo śmiał zagrać w to samo, ale wybrać inną frakcję.
Stereotypem za moich czasów było to, że po stronie Hordy grają głównie gimnazjaliści - bez kultury osobistej, niezbyt błyskotliwi i mało inteligentni. Patrząc na komentarze internautów, jestem przekonana, że ten stereotyp nie wziął się znikąd. Nie ma sporu na tle merytorycznym - jest wojna. Wojna między graczami, która wychodzi poza wirtualną rzeczywistość. Oto kilka przykładów z ostatniej chwili:
Pisownia oryginalna.
Pisownia oryginalna.
jak z hordy to na pewno jej te nogi śmierdzą gównem z którego zbudowała chatke
I tak nie poruchasz zoofilski taurenie wracaj wpierdalac trawę
Nie obraziłaś ale kurwa mniej mózg i wstawiając zdjęcia siebie jako krowy nie ucz mnie dojrzałości
(biorąca udział w dyskusji użytkowniczka miała zdjęcie z Halloween, gdzie była w przebraniu krowy. Dyskutant oczywiście pobrał jej zdjęcie z profilu, udostępnił w komentarzach z powyższą... wypowiedzią?)
Ale, ale, o co chodzi z tymi komentarzami? Już tłumaczę:
Na stronę podrzucane są memy - mniej lub bardziej zabawne - jak i zdjęcia fanów, chwalących się swoimi zdobyczami internetowych zakupów. Bardzo często pojawiają się zdjęcia fanek - tak tak, fanek - ubranych w sukienki czy koszulki z logiem jednej ze stron. I zamiast cieszyć się, że jednak grające kobiety nie są tak bardzo zagrożonym gatunkiem w takich środowiskach, walczą z nimi. Walczą, bo noszą barwy wroga. Przemilczę oczywiście komentarze „na poziomie”, w stylu jeb*łbym albo jebać ally nabiera innego znaczenia. Nie liczą się uczucia ludzi - liczy się to, by dosrać Alliantowi czy Hordziakowi.
I moje pytanie brzmi: co to da?
Człowiek, który po prostu lubi grać, może się zniechęcić, albo zwątpić. Może powielać stereotypy, jakie krążą o graczach. Jakie? Że to zamknięte środowisko, pełne życiowych nieudaczników. Dziewczyna gracza? To mitologiczne stworzenie. Wygląd gracza? Gruby i pryszczaty, niewidzący słońca od tygodni. A patrząc na poziom dyskusji stwierdzam, że to neandertalczycy.
Czasami zastanawiam się czy to wina ludzkiej natury, czy też przekonania, że w internecie jesteśmy anonimowi i nic nam nie grozi. Za stalking, za obrażanie i zniewagę grozi odpowiedzialność karna, o czym pisałam nie raz. Współcześnie ludzie czują się bardziej sfrustrowani, niedoceniani i osamotnieni niż kilkanaście lat temu. Dlaczego? Bo w czasach, gdy to ja byłam graczem, również istniało „jeb*ć hordę” czy „jeb*ć ally”, ale na tym się kończyło. Wszyscy tkwiliśmy w tym samym bagnie (jak pisałam w artykule o uzależnieniu), wszyscy szukaliśmy tego samego - akceptacji i wewnętrznego spokoju. Dla mnie środowisko graczy czy metali było środowiskiem, w którym czułam się dobrze. Miałam się czuć. Akceptowana, tolerowana, równa. A dzisiaj? Czy cytowane wcześniej komentarze gwarantują poczucie bezpieczeństwa i świadomości „bycia akceptowanym”?
Internet był ucieczką od środowiska naturalnego, od znajomych, którzy nie nadawali na tych samych falach. Wraz z rozpowszechnieniem się internetu oraz - co gorsza - coraz większą znieczulicą społeczną, miejsca i środowiska, które z początku miały łączyć, dzielą ludzi na gorszych i lepszych. Nie ma już azylu, w którym jest się po prostu akceptowanym. Bo jest się w Ally. Bo jest się w Hordzie. Bo słucha się Sabatonu, albo nie słucha się Black Sabath. I co z tego? Mamy tyle wspólnych mianowników, że powinniśmy zapomnieć o tym, że różnimy się liczebnikami. Świat jest przeciwko nam - imprezowicze są przeciwko graczom, hip-hopowcy przeciwko metalom. Fani książek walczą z fanami filmów; a kina z teatrem. Toczymy wystarczająco wiele „wojen” na co dzień - z innymi kierowcami, pasażerami autobusu o wolne miejsce - że na stronach i grupach zrzeszających ludzi o podobnych zainteresowaniach powinniśmy się czuć bezpiecznie.
My - w obrębie środowiska, subkultury czy „bycia graczem” - jesteśmy rywalami, nie wrogami. Kojarzysz może te przyjemne dla oka gify, na których to gracze MMA albo boksu mierzą się wzrokiem, a następnie przybijają piątkę, albo robią sobie wspólne selfie? To są rywale. Walczą między sobą na arenie, ale poza nią są ludźmi, a może i znajomymi. Więc w grupach metalowach możemy rywalizować między sobą o to, który zespół jest bardziej lub mniej metalowy; w wirtualnej rzeczywistości możemy być „Ally” i „Hordą” walczący o punkty honoru; możemy kłócić się o to, że playstation jest gorsze/lepsze od stacjonarki. Ale poza wirtualną rzeczywistością, poza grupą - w naszej rzeczywistości - jesteśmy ludźmi o podobnych zainteresowaniach, którzy znaleźli inne osoby o podobnych zainteresowaniach. Naprawdę, mamy o co walczyć? Bo ja uważam, że nie, bo w myśl mojego ulubionego powiedzenia:
racja jest jak dupa - każdy ma swoją
I jeśli ktoś nie chce, to żadne argumenty na świecie jej nie zmienią,
- nawet, jeśli wepchnie mu się tę rację do gardła przed odbyt.
I jeśli myślisz, że obracam się w patologicznych grupach, zastanów się: do których należysz Ty i czy nie ma tam wojen? Nie ma lepszych i gorszych ugrupowań; nie ma mniej lub bardziej lubianych postaci, książek, filmów? Na pewno są, niezależnie czy należysz do fandomu Harry'ego Pottera, czy do grup dla tarocistów i wróżbitów, czy do grup plus size. Wszędzie będą lepsi i gorsi. Gorsi, bo nie lubią Snape'a albo nie wzruszyła ich jego historia; gorsi, bo nie odwracają kart albo korzystają z run; gorsi, bo są za szczupli do plus size. Przyjrzyj się uważnie następnym razem widząc internetowy spór.