• Facebook
  • E-mail

Może się przedstawię:

Jestem N.

dawniej Nuadell i Pani Kotełkova.


Trochę o mnie:

Na(talia)

Polonistka - z charakteru, zboczeń, prawdopodobnie też z krwi i kości.

Bibliofilka. Kolekcjonerka książek.

Mityczne stworzenie zwane 'graczem-kobietą'; łac. nazwa: kobietus graczus nielamus.

Marzycielka, bezustannie z głową w chmurach.

Gaduła, co tylko gada i gada. I gada, i jeszcze raz gada. Lubi gadać.

Trochę blogerka.



Pani Kotelkova

Trochę o NaRzecze:

NaRzecze to dawny blog funkcjonujący pod nazwą Wypstrykando. Jednakże tak jak przerwa w blogowaniu przysłużyła się mojemu zdrowiu, tak na zdrowiu podupadła dawna domena.

Żałuję? Ani trochę. Po pierwszej złości uważam, że przez tyle czasu JA się zmieniłam, WY się zmieniliście, to i Wypstrykando powinno się zmienić.

O czym piszę? O życiu, ludziach, relacjach, poli... nope!, o polityce nie, śmierdzący temat.

Czyli tak jak dawniej, ale... krócej. Bez elaboratów na setki stron.

AKTUALNOŚCI


środa, 5 października 2016

#186 Dlaczego nie piszę o polityce? Bo mama mi nie pozwala...

#186 Dlaczego nie piszę o polityce? Bo mama mi nie pozwala...


Gdybym miała prowadzić bloga o polityce, z pewnością miałabym dużo większe statystyki pod każdym względem. Każda afera sprowadzałaby nowe twarze z wypiekami na policzkach, podekscytowane najnowszymi wydarzeniami; każda kontrowersyjna sprawa wywoływałaby kolejną falę pochwał „w końcu ktoś gada z sensem” jak i fejtu „lewacka kurwa”. Mówiłam już, że uwielbiam to określenie? Lewacka kurwa. Nie byle jaka, a lewacka! Oczywiście, mogłabym prowadzić stronę polityczną, bo każdego dnia czytam wiadomości, śledzę aktualne wydarzenia, a i polityka sprzed dekady nie wydaje mi się zamierzchłymi dziejami (w przeciwieństwie do wielu ludzi mojego pokolenia). 
Zatem, Drogi Czytelniku, mógłbyś się zapytać: dlaczego o niej nie piszesz? Odpowiedź jest stosunkowo prosta: 

mama mi nie pozwala. 


Oczywiście, nie mam czterech lat, a dwadzieścia cztery, i mama nie może mi tego zabronić. Ale nim do tego przejdę, chciałabym podywagować jeszcze chwilę o korzyściach pisania o polityce, bo takie - poza statystykami - z pewnością chyba istnieją. Jakby tak się rozejrzeć po całej blogosferze, ciężko byłoby znaleźć rzetelnie prowadzoną stronę o polityce. Taką, gdzie dany temat byłby rozpisany od początku, do końca, a nie po łebkach, z „aktualnych mediów”. Co prawda, znam kilka stron politycznych, ale ich tematyka rymuje się również z satyrycznych. Aczkolwiek, czyta się je przyjemnie. 
Z polityką jest tak, że do swojej racji nigdy nikogo nie przekonam; nawet kiedy nie przekonuję, a raptem przedstawiam swoje argumenty, ktoś przekonuje mnie do swojej racji... a raczej nawraca, słowem i agresją. Trochę jak z wyprawami krzyżowymi, o których ostatnio jest głośno w memicznej stronie internetu. Bo racja jest tylko jedna, i po tylko jednej stronie, a wszystkie inne się mylą. 

- Istotnie, nigdy, w żadnej kwestii nie ma jednomyślności, a przecież prawda jest tylko jedna. To paradoks, nieprawdaż? Nie zastanawiałeś się nigdy, dlaczego tak jest?
- To proste... - Andremil zamyślił się na chwilę - Zwykle jest tak, że każdy ma trochę racji. Tym samym każdy posiada jakąś część prawdy.
- Właśnie! - wykrzyknął Sokrekot - Ale nikt nie może ogarnąć rozumem całości. Tych, którzy są w stanie połączyć zaledwie kilka okruchów, zwykliśmy nazywać geniuszami. Pełnia prawdy zawsze wymyka się naszemu umysłowi.
 Konrad T. Lewandowski, Most nad Otchłanią

Pisanie o polityce, niestety, wymaga zmysłu filozofa; zmysłu, o którym mówią bohaterowie jednej z moich ulubionych powieści.  I nie ma co ukrywać, spora część naszej populacji nie uwzględnia tego, że druga strona może mieć część racji. Skąd ten wniosek? Każdego dnia czytam wystarczająco internetowych kłótni, w których celem nie jest osiągnięcie większej prawdy, ale nawrzucanie przeciwnikowi tak, by w końcu przyznał: „masz rację”. W stylu, moja racja jest bardziej mojsza. 
Nie wiem czy to domena ludzi jako takich, czy to domena nas - polaczków-cebulaczków - ale wejście w czyjąś parę kaloszy nie należy do naszych mocnych stron. Właściwie, to my nawet nie próbujemy wczuć się w drugą osobę; wymagałoby to od nas uwzględnienia myśli, że być może nie mamy racji, a kto z nas jest w stanie to uznać? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi. 

nie piszę o polityce, bo...


Bo polityka nie jest dla ludzi mądrych. Po czym to wiem? Ilekroć zaczyna się dyskusja polityczna, w większości ogranicza się do siły argumentu głosowych. Wywlekanie brudów, niedotrzymanych obietnic, przerzucanie odpowiedzialności „za to” albo „za tamto”. I zasada jest prosta: kto krzyczy głośniej, ten ma rację. No i wypadałoby w dyskusjach, jak już pisałam, uwzględniać rację drugiej osoby, brać pod uwagę argumenty i weryfikować własne. Co się robi, gdy argument zostanie obalony? Krzyczy jeszcze głośniej. Przecież w polityce nie chodzi o to, by wspólnie rozwiązać problemy obywateli! Chodzi o to, kto ma rację. 
Bo, choć nie żyłam w czasach komuny, wiem o niej wystarczająco dużo. Wiem wystarczająco dużo o władzy inwigilującej obywateli; o podsłuchiwanych rozmowach, czytanych listach; o donosach, o znikających w tajemniczych okolicznościach ludziach, o więzieniach pełnych politycznych „pensjonariuszy”. Kiedy inni mojego pokolenia nie lubili słuchać opowieści starszych, ja po dziś dzień lubię usiąść przy stole z dorosłymi, i słuchać w milczeniu opowieści i wspomnień, mniej lub bardziej makabrycznych. 
Bo jestem na bieżąco z aktualnościami politycznymi, i co za tym idzie, wiem o nowych ustawach i zakresach tych ustaw. Media trąbią o jednym, a po cichu przechodzi drugie. I wiem, i czytam, i zapamiętuję najważniejsze wątki. Dlaczego? Powiem w następnym akapicie. 
Bo znam historię, choć nie znam jej wystarczająco dobrze, by mówić o niej otwarcie. Naczytałam się, nasłuchałam się, i co ważniejsze w mojej opinii, nauczyłam się wyciągać wnioski.I połączenie tych czterech punktów daje mi prosty obraz, krzyczący do mnie swoimi barwami prosty przekaz: nie pisz o polityce. Bo to niebezpieczny temat; bo ludzi nie zmienisz i ich spojrzenia na świat; bo to co się dzieje, działo się kiedyś i jest niebezpieczne dla tych, którzy krzyczą za głośno. Między innymi, dlatego piszę ogólnikami. 

Co więcej, nie wiem czy przeżyłabym kolejną falę hejtu. Jestem kobietą, która prowadzi bloga; jestem kobietą, która ma własne zdanie i nie zawaha się nim podzielić; jestem kobietą, która nazywa sprawy (w miarę) po imieniu; jestem feministką. Jak zauważył w pewnym wywiadzie Lexpressive, to wystarczy, by stać się wrogiem publicznym; bym musiała kasować hejty i pełne nienawiści wiadomości. To wystarczy, by nazywać mnie „lewacką kurwą”. Czy potrzebuję kolejnej fali hejtu? 
Osobiście, cenię sobie względny spokój, i kiedy - pewnego dnia - przeleje się fala, zablokuję możliwość komentowania. I tyle. 

I nie piszę o polityce, bo mama mnie o to prosi. 

Dobra, czasami piszę, bo muszę, po prostu muszę. 

sobota, 1 października 2016

#185 Czarny protest? Sorry, to nie moja sprawa.

#185 Czarny protest? Sorry, to nie moja sprawa.


Nadchodzi przyszłość, i widzę dwa obrazy. Pierwszy - kobiety, które chodzą na groby swoich dzieci i kładą na smutnych, marmurowych pomnikach kolorowe kwiaty. Drugi - osierocone dzieci idą w towarzystwie przygnębionych ojców, na grób matki i młodszego rodzeństwa, które zabrało ich oboje na drugą stronę. Obie wizje są przerysowane, i co gorsza, obie są prawdopodobne. 
Czym jest czarny protest? Pospolitym ruszeniem wkurwionych kobiet; kobiet walczących o wolność - wolność słowa, wolność wyboru. To głośny sprzeciw kobiet, które muszą walczyć o podstawowe prawo: prawo do życia. Tu nie chodzi o dostęp do aborcji jako alternatywy zabezpieczenia; tu chodzi o prawo decydowania o swoim życiu lub zdrowiu. I nie mam zamiaru na tym poziomie wchodzić w polemikę: dziecko też zasługuje na to, by żyć; bo ten artykuł nie jest ani dla obrońców życia, jak i kobiet wkurwionych. Jest dla tych, którzy są święcie przekonani, że to nie ich sprawa. 

Otóż: jest

Załóżmy, że wpadłeś tutaj, bo to nie jest twoja sprawa. 


Większe prawdopodobieństwo, że jesteś tutaj, bo albo bierzesz udział w czarnym proteście i oburzył cię tytuł, albo jesteś przeciwny i liczyłeś na artykuł popierający poglądy pro-life. Ten tekst może być dla pierwszej opcji, ale dla drugiej z pewnością nie. No ale, załóżmy jeszcze raz, że to nie jest twoja sprawa


Jeśli uważasz, że to nie twoja sprawa, jest kilka opcji:

Możesz być nastolatkiem, Możesz też wychodzić z założenia, że to problem dziewczyn: sam nie masz żadnej, choćbyś bardzo chciał, i stwierdzasz, że głupim babom się należy za friendzonowanie. Koloryzuję, mam tego pełną świadomość, ale - chłopaku - któregoś dnia będziesz mieć dziewczynę, i co zrobisz, kiedy okaże się, że jest w ciąży z kimś, kto ją zgwałcił? Uciągniesz to psychicznie? Wątpię, bo mało kto byłby wstanie; nie mówię ani o dziewczynie, która jest tematem naszego monologu.
Oczywiście, możesz być i czterdziestolatkiem bez dziewczyny. 
Możesz być nastolatką, przekonaną, że dorosłość jest za magicznymi drzwiami, i nie uderzy w ciebie odpowiedzialnością wcześniej, jak przed magiczną osiemnastką. Niestety, życie jest brutalne, i nikt nie czeka na wiek: możesz się zarazić paskudnym choróbskiem wcześniej, możesz zajść w ciążę wcześniej, możesz zostać zgwałcona lub wykorzystana wcześniej niż przed osiemnastym rokiem życia. Bo - uwaga - gwałciciel nie pyta: „przepraszam, czy skończyła już pani osiemnaście lat?”. 
Możesz nie chcieć mieć dzieci, więc nie widzisz problemu w „płodach zagrażających życiu”. Zabezpieczasz się ze swoją lubą, i tyle. Niestety, czasami dzieje się tak, że dziecko-cud pojawia się w twoim życiu. Bezpłodność, prezerwatywa, pigułki? Mówię, dziecko-cud. Godzisz się z myślą o tym, że będzie was troje, a nie dwoje. Nagle to dziecko cud okazuje się śmiertelnym zagrożeniem dla kobiety, której jesteś w stanie oddać wszystko. I w ten sposób na horyzoncie pojawia się widmo, że nie dwoje, nie troje, ale ty sam, bo twoja luba umrze, zmuszona do donoszenia dziecka. Aborcja nielegalna, prawda? Życie dziecka ponad zdrowiem i życiem matki, prawda?
Antykoncepcja - jak życie pokazuje - potrafi nawalić w najmniej odpowiednim momencie. I co, załóżmy, kiedy kogoś nie stać na dziecko? Większość rodzin żyje na granicy ubóstwa, choć się o tym nie mówi, a jakby nie patrzeć, dziecko to nie mały koszt. Wówczas kobiety i tak będą dokonywać aborcji, ale za granicą; albo zwiększy się odsetek dzieci porzucanych na śmietnikach. Jakkolwiek, antykoncepcja zawaliła, i zawali jeszcze nie raz. 
Możesz mieć już szczęśliwą rodzinę, żonę, córkę, syna, ale to nie koniec twoich problemów. Dowiadujesz się, że twoja żona jest w ciąży. Cieszycie się; kolejny członek rodziny, kolejna radość. Niestety, lekarz podczas badania krzywi się, robi dziwne miny. I dowiadujecie się, że dziewięć miesięcy starania, walki z hormonami, tyciem, jedzeniem, dbaniem o siebie, odpoczywaniem, i prawdopodobnie z ryzykiem zwolnienia z pracy tylko po to, by to maleństwo noszone pod sercem, umarło kilka godzin lub kilka dni po porodzie. 
Możesz być już sędziwy wiekiem, mieć odchowane dzieci i wspaniałą żonę obok siebie, i któregoś dnia zadzwoni do ciebie zapłakana córka. Napadli ją, gdy wracała z pracy po godzinach; kilka tygodni później dowiadujesz się, że jest w ciąży. I musisz patrzeć, jak jej pierwsze doświadczenia związane z dzieckiem polegają na uświadamianiu sobie, że gwałciciel jest ojcem; że przez dziewięć miesięcy będzie nosić pod sercem dziecko człowieka, który je zgwałcił. Czy jesteś w stanie wczuć się w tę rolę? 

Aktualnie, można dokonywać aborcji w kilku poszczególnych przypadkach: kiedy dziecko powstało w wyniku gwałtu, kiedy dziecko zagraża życiu lub zdrowiu matki oraz kiedy dziecko nie ma szans na przeżycie poza łonem matki. Na ten moment gwarantuje to ustawa z 1997 roku, która była - może niedoskonałym, ale jednak - kompromisem między zwolennikami obrony praw i życia kobiet, a obrońcami życia poczętego. 
Niestety, w tym roku postanowiono naruszyć ten kompromis, w wyniku czego zdenerwowane wkurwione kobiety wyszły na ulicę. I zaraz obok nich stoją obrońcy życia, wymachujący transparentami ze zdjęciami abortowanych płodów. Walka o prawa, walka o człowieczeństwo, walka o wiarę. W tym roku, choć może o tym nie wiesz, rozpętała się naprawdę ważna bitwa o losy nas, Polaków. Moją przyszłość, twoją, mojej siostry, twojej siostry; przyszłych generacji bądź też świeżych trupów na cmentarzu. 

I nie piszę tego wszystkiego by wmówić Ci swoje poglądy (które zawarłam tutaj), choć nie ukrywam, nie byłam w stanie tego wszystkiego napisać, nie przedstawiając swojego stanowiska. Piszę to wszystko by uświadomić ci, że nie ma czegoś takiego jak: „to nie moja sprawa”, „mnie to nie dotyczy”. To twoja sprawa, jeśli nie dzisiaj, to za rok; jeśli nie dotyka cię ten problem teraz, za pół roku będziesz sobie pluć w brodę, że nie stanąłeś po żadnej ze stron. 
Być może - za rok aborcja będzie całkowicie legalna, a ty będziesz żałować, że nie poszedłeś z innymi, że nie zagłosowałeś, że nie oddałeś swojego podpisu. I będziesz psioczyć, na „matki morderczynie”; na sąsiadkę spod trójki, która przeszła już trzy aborcje i chętnie o tym opowiada na ławeczce pod blokiem.  
Albo może być tak, że za rok aborcja będzie całkowicie nielegalna, a ty będziesz odprowadzać swoją kilkuletnią wnuczkę z wiązanką kolorowych kwiatów na dwa groby: mamusi i braciszka, próbując wytłumaczyć, dlaczego mama pojechała do szpitala i z niego nie wróciła ani ona, ani braciszek. Domy Dziecka - być może - będą przepełnione, a sieroty licznie będą szły na cmentarze z kolorowymi kwiatami w rękach.

Przyszłość i tak nadejdzie, 

z twoim lub bez twojego udziału

głosu czy pozwolenia. 


Póki co, jest dzisiaj, i nadal masz wpływ na podjęcie decyzji; brak decyzji też jest decyzją, ale wierz mi na słowo, nie najlepszą. A co najważniejsze, w moim skromnym przekonaniu, jeśli stoisz z boku - czy to podczas wyborów, czy takich przedsięwzięć - jesteś ostatnią osobą, która może narzekać na „aktualny stan rzeczy”. Bo za rok rzeczywistość będzie, i jeśli nie podjąłeś żadnego działania, nie będzie taka, jakbyś chciał.
Dlatego, nie pieprz, że to nie twoja sprawa. To jest twoja sprawa - jeśli nie teraz, to za rok; jeśli nie za rok, to prędzej czy później.

Krótkowzroczność - jak pokazuje życie - to nie tylko wada wzroku, ale i wada umysłowa, albo wada serca, zależy jak na problem spojrzeć. 

Autopromocja

Reklamuję, bo mogę.


  • Autopromocja

    Prezentuję dwanaście artykułów, z których jestem najbardziej dumna:

  • Czy istnieje przepis na szczęście? || LINK
  • Opowiem o butach, które odmieniły moje życie || LINK
  • Opowiem ci bajkę jak zaczęłam gardzić ludźmi... || LINK
  • Każde wytłumaczenie jest dobre na gwałt || LINK
  • Przyjaciółka przyznała się, że szuka dziewczyny || LINK
  • Chcesz być roszczeniową kurewką? || LINK
  • JA wiem lepiej. || LINK
  • Motto:

    Posiadanie własnego zdania jest najkrótszą drogą do posiadania zwolenników.

    I wrogów.

  • LINK || Ja, Feministka.

  • LINK || Kobiety wrogiem feminizmu

  • LINK || Kobiety które nienawidzą kobiet

  • LINK || 133 feminizmu

  • LINK || Kobieta - nie do końca słaba płeć

  • LINK || Praca w toku.... - link nie działa

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl