• Facebook
  • E-mail

Może się przedstawię:

Jestem N.

dawniej Nuadell i Pani Kotełkova.


Trochę o mnie:

Na(talia)

Polonistka - z charakteru, zboczeń, prawdopodobnie też z krwi i kości.

Bibliofilka. Kolekcjonerka książek.

Mityczne stworzenie zwane 'graczem-kobietą'; łac. nazwa: kobietus graczus nielamus.

Marzycielka, bezustannie z głową w chmurach.

Gaduła, co tylko gada i gada. I gada, i jeszcze raz gada. Lubi gadać.

Trochę blogerka.



Pani Kotelkova

Trochę o NaRzecze:

NaRzecze to dawny blog funkcjonujący pod nazwą Wypstrykando. Jednakże tak jak przerwa w blogowaniu przysłużyła się mojemu zdrowiu, tak na zdrowiu podupadła dawna domena.

Żałuję? Ani trochę. Po pierwszej złości uważam, że przez tyle czasu JA się zmieniłam, WY się zmieniliście, to i Wypstrykando powinno się zmienić.

O czym piszę? O życiu, ludziach, relacjach, poli... nope!, o polityce nie, śmierdzący temat.

Czyli tak jak dawniej, ale... krócej. Bez elaboratów na setki stron.

AKTUALNOŚCI


piątek, 29 kwietnia 2016

#152 JA wiem lepiej.

#152 JA wiem lepiej.


Prawdziwą zmorą naszych czasów jest ogólny dostęp do informacji oraz możliwość głoszenia swoich poglądów. Nie raz i nie dwa, więcej pożytku byłoby, gdyby ktoś swoje myśli zachował dla siebie, bo ma nie tylko prawo do mówienia, ale i milczenia. Dla tych, co już zacierają łapki i chcą mi powiedzieć, że sama mogłabym stosować się do zasady: „nie znam się, to się nie wypowiem”; odpowiadam wznosząc toast poranną kawką: jeśli się wypowiadam, nie głoszę tego jako prawdy absolutnej i mam świadomość własnych ułomności.

Mam świadomość, że pisząc o czymś, nie mogę posiadać pełnej wiedzy - jestem tylko człowiekiem, i żaden człowiek nie zna się na wszystkim. Pod każdym artykułem jestem przygotowana na komentarz, który skłoni mnie do przemyślenia sprawy jeszcze raz, i nie ukrywam, czasami tak się dzieje. Że po publikacji pojawia się głos rozsądku, który pokazuje mi jakiś artykuł, jakąś wiedzę i prowadzi ze mną dyskusję. Nawet jeśli nie zmienię swojego zdania, biorę pod uwagę inne argumenty. I teraz, ilu użytkowników internetu uwzględnia to, że: nie znam się i mogę się mylić? 

Niewielu ma tego świadomość, podobnie niewielu korzysta z prawa milczenia. Problemem białego, heteroseksualnego mężczyzny jest to, że jako jedyny może zostać ofiarą dyskryminacji i żartów, bo jeśli zażartuje lub obrazi osobę o innym wyznaniu, o innym kolorze skóry albo o innej orientacji, zostanie okrzyknięty rasistą i grożą mu liczne konsekwencje; jeśli zaś zażartuje lub obrazi kobietę, stanie się szowinistą. Mężczyzn to boli, a mnie boli, że ich boli. 

Mogą czuć się dyskryminowani, mogą czuć, że ogranicza się ich wolność słowa. Jednakże, tutaj wchodzimy w konflikt z prawem, a dla przykładu, przytoczę sytuację o której opowiadała Pani Miniaturowa gościnnie u Okiem Lesbijki
- I chodząc tak sobie na legalu, za rączki się trzymają, niedługo to oni będą mogli więcej od nas. Już mają więcej praw, nie obrazisz takiego, bo nie wolno, w ryj nie dasz to też zaraz sprawa w sądzie, no robią co chcą! - rozemocjonował się najgłupszy z nich. 
Powyższa wypowiedz była kierowana w stronę dwóch mężczyzn; mężczyzn, którzy szli ulicą trzymając się za rękę. Wydawałoby się, że żyjemy w wolnym kraju i orientacja seksualna jest sprawą indywidualną; niestety, nie jest. Uwielbiamy zaglądać innym do łóżka i mówić co mają robić, ale przede wszystkim: z kim. W końcu, prawdziwy Polak tylko z kobietą (tylko szkoda, że Polki wolą cudzoziemców, co też białych, heteroseksualnych mężczyzn boli). 

Niemniej, „nie obrazisz takiego”, bo nie wolno obrażać kogokolwiek, bo takie jest prawo. To samo prawo, podejdzie na luzie gdy sprawa nie jest na tle wyznaniowym, narodowościowym, orientacyjnym - to wina ludzi, nie prawa. Przypadki rasizmu są bardziej rozdmuchane przez media, dlatego tak bardzo widać ten zakaz. Jeśli zaś obrazisz Pana Mietka z klatki obok, albo Panią Jadzię ze spożywczego, poczują się źle i nic z tym dalej nie zrobią, bo nie wiedzą o tym, że mogą. 

Podobnie jest z pobiciem - nikogo nie wolno bić wedle prawa, a prawo mówi:
§ 1. Kto bierze udział w bójce lub pobiciu, w którym naraża się człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo nastąpienie skutku określonego w art. 156 ciężki uszczerbek na zdrowiu,
§ 1 lub w art. 157 inne uszkodzenie ciała - średni i lekki uszczerbek na zdrowiu,
§ 1, 
podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.”.
Ustawa nic nie mówi o kolorze skóry, o orientacji czy innych pobudkach, dla których ludzie się krzywdzą - mówi o tym, że bijatyka jest niezgodna z prawem. Więc nie ma różnicy czy podniesiesz rękę na homoseksualistę czy białoskórego heteryka - łamiesz prawo; ale prawo boli bardziej w pierwszym przypadku, bo jest się przekonanym o słuszności obrony polskości. 


Homoseksualiści mają swoje problemy i o nich piszą; ludzie o odmiennym kolorze skóry również mają problemy i o nich piszą. Jakie są ich problemy - nie wiem. Jestem białą, heteroseksualną kobietą i naprawdę nie wiem jakie mogą być ich problemy; jednakże, mam świadomość, że one są i wspieram ich w walce o swoje prawa i godne życie. Tak bardzo toczy się spór o godność życia w temacie aborcji; a gdzie godność życia ludzi urodzonych, i już dorosłych? Życzenie śmierci imigrantom, wysyłanie homoseksualistów do obozów śmierci czy chociażby „golenie głów zdradzieckim kurwom”, bo wyszły za mąż za cudzoziemców? Nie było tak i, cytując pewnego użytkownika, „stek bzdur”? To zdjęcie z artykułu o mowie nienawiści, którego tytuł jest komentarzem samca alfa. 
Jeśli nie wiesz, że coś się dzieje, nie znaczy, że się nie dzieje w ogóle. Może takich rzeczy nie wypisujesz, może tego nie widzisz, ale to ma miejsce. 

Sporo argumentów, że piszę o problemach wyssanych z palca oraz że tekst jest, ponownie cytując, „stekiem bzdur” usłyszałam w artykule o feminizmie. Starałam się go napisać w formie manifestu, w którym pisałam o moich oczekiwaniach, jednocześnie pokazując jak sprawa wygląda teraz; nie atakowałam mężczyzn, tylko atakowałam jednego - literackiego odbiorcę - którym jest mężczyzna odpowiadający schematowi z tekstu.
Pisałam o problemach mi znanych, zarówno z własnego doświadczenia, jak i kobiet, z którymi rozmawiałam. Ktoś powiedział,  że to błahostki, że to nie są problemy a szukanie problemów tam, gdzie ich nie ma. Ale czy na pewno?

Pomijając skrajne przypadki, gdzie kobieta burzy się na otwieranie drzwi, zdarza się też, że kobieta mniej zarabia, przerzuca się na nią winę za gwałt oraz mówi się jej, jak ma się ubierać i zachowywać (bo kobieta ma mieć długie włosy, a jak ma krótkie, to już nie kobieta) - to nie są błahe pobudki. Mniejsze zarobki są problemami finansowymi, przerzucanie winy za gwałt usprawiedliwia bestialskie zachowanie gwałciciela, a twierdzenia jaka ma być prawdziwa kobieta powodują kompleksy. Te problemy, każdy z osobna i wszystkie razem, mają jeden efekt końcowy: depresję. 

Nie biegnę jednak tak daleko, ale wrócę do samego pojęcia problemu. To, co dla mnie jest sufitem, dla innych jest podłogą. Dla mnie drugi termin egzaminu to machnięcie dłonią i „jakoś to będzie”, podczas gdy dla koleżanki to koniec świata. Stłuczony samochód, kilka kilogramów więcej, lepsza dziewczyna. Dla mnie problemem jest moje zajęcie, i piszę do przyjaciółki, przepraszając ją, że zawracam jej gitarę pierdołą. Ona za każdym razem odpowiada mi, że skoro to dla mnie problem, to to nie jest pierdoła. 

W manifeście pisałam między innymi o tym, że mam prawo decydować o swoim życiu i o tym, jaką szkołę skończę. Wedle komentarzy artykułu, nie mam prawa wyjść za mąż za kogoś, kto nie jest Polakiem. Dlaczego? Ponieważ zostaje mi to narzucone przez stado. To nie jest problem, tak? 


Heteroseksualni mężczyźni również mają problemy i mają prawo walczyć o swoje prawa, jak każdy z resztą. Póki walka o swoje nie jest walką poprzez „zabieranie innym”, niech trwa i toczy się w najlepsze. W świetle prawa, w dobrym smaku, bez szykanowania i wytykania palcami. 

Jednakże, jestem heteroseksualną kobietą i nie wiem, jakie mężczyźni mogą mieć problemy. Przyznaję z ręką na sercu, nie mam zielonego pojęcia jakie kłody pod nogi rzuca los mężczyznom; i gdyby ktoś napisał artykuł o tym, przeczytałabym go, i z pewnością nie skomentowałabym krótkim komentarzem „stek bzdur”, bo to nie jest ani stek, ani bzdury. To jest problem mężczyzny, który o tym pisał; czuje się pokrzywdzony, a to - niezależnie od pobudek - jest problemem, który należy rozwiązać. 

Jednakże, ja to ja, a społeczność internetowa to inni ludzie. Chociażby w świetle artykułu o feminizmie, spotkałam się z trzema krytykami. Z pierwszym toczyłam dyskusję na wiele komentarzy, gdzie próbowano mi wmówić, że problemy kobiet są błahymi problemami. Wydaje mi się, że udało mi się obronić swój pogląd, jakoby nie było błahych problemów. W trakcie dyskusji przyznawałam mojemu rozmówcy rację na wielu polach - na temat skrajności feministek, na temat durnych poglądów, czy tym, że w niektórych przypadkach trudno o równość między kobietą a mężczyzną (skoro jesteśmy różnej budowy fizycznej i o różnej sile psychicznej). 

Przyznawałam rację tym bardziej, że sama w artykule pisałam, że kobieta i mężczyzna nie są tacy sami, a są uzupełniającymi się światami. I z tej dyskusji byłam zadowolona, i to bardzo. Z pozostałych dwóch już nie. Dlaczego? Jeden rozmówca pokusił się o napisanie „stek bzdur”, który tak chętnie cytuję w artykule. Co prawda, nie dowiedziałam się dlaczego to jest stek bzdur, bo wypowiedź nie została poparta żadnymi dowodami czy argumentami. Wiem jedynie, że mój tekst jest stekiem, i jest bzdurny. 

Drugi rozmówca zaś pokazał mi poziom mężczyzny, o którym pisałam w artykule o feminizmie, o mowie nienawiści i jako przykład podawałam ciemnotę umysłową. Otrzymałam odpowiedź „Nie rozmnażaj się”. 
Drodzy biali, heteroseksualni mężczyźni - czasami pokazujecie, że potraficie ładnie prowadzić dyskusję, a czasami udowadniacie mi, że feminizm jest potrzebny. Na sam koniec pozwolę sobie odpisać na wiadomość mojego małego hejtera:
Mój drogi, gdybym miała rozmnożyć się z kimś takim jak ty, czym prędzej pojechałabym do Słowacji na podwiązanie jajników. 





Nim pokusisz się o opinię, że pluję jadem i pewnie płaczę do podusi wieczorami, proszę, zapoznaj się z tym tekstem, a konkretniej z dwoma punktami: generalizacja oraz prześmiewczy ton. Dziękuję za uwagę. 

 Photo credit: Terence l.s.m via Foter.com / CC BY-ND

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

#150 Poglądów nie zmienia tylko świnia.

#150 Poglądów nie zmienia tylko świnia.


Tematów politycznych miałam unikać, ba, wystrzegać się, i to z bardzo prostych pobudek. To niebezpieczny temat, a ja cenię sobie wkład włożony w stronę. Co więcej, nie lubię dzielić się racjami politycznymi, bo racja jest jak dupa, każdy ma swoją. Czy łamię dzisiaj temat tabu? Na szczęście, nie. Nie będę pisała o polityce jako takiej, pragnę się jedynie posłużyć jej kostiumem do zarysowania zupełnie innego zjawiska, obejmującego wszystkie sfery życia, ale najmocniej widocznego właśnie w dyskusjach politycznych. Mianowicie, dzisiaj poruszam niewdzięczny temat, jakim są...

... poglądy.

Poglądy to coś, co kształtuje się u nas już od najmłodszych lat. Jednocześnie na starcie powtarzamy tylko to, co zasłyszeliśmy - od rodziców, kolegów. Ich poglądy stają się naszymi poglądami, bo chcemy pasować. I nie ma w tym nic złego, bo przyswajanie pewnych opinii to właśnie przyswajanie cudzych opinii. Z czasem człowiek uczy się przesiewać to, z czym się zgadza i to, co uważa za idiotyczne. Trwa to krócej lub dłużej, czasami nigdy to nie następuje, ale większość z nas ma pewne poglądy, nawet jeśli nie chce. 

Zostały wtłoczone przez rodziców, kiedy to nas wychowywali; zostały przedstawione przez księdza na lekcji religii; telewizja i radio w kółko trąbią i gnębią nas sprzecznymi informacjami. W XXI wieku większym medium wtłaczającym poglądy jest internet, i to on jest niebezpieczny. Kto nie widział w komentarzach hasła „ty lewacka kurwo”, nie tkwi w sieci wystarczająco głęboko. Lewak, pisowiec, petru-swetru. Jeśli wypowiesz się na jakiś temat, jakikolwiek, posługując się argumentem, którym posługuje się jakikolwiek polityk - zostajesz do niego przykuty kajdanami, nie raz wbrew sobie. Nie liczy się Twoja interpretacja danego zjawiska czy słów - mówisz językiem polityka, więc jesteś rozumiany jak on. 

Wygłaszanie swoich poglądów politycznych, zwłaszcza w sieci, jest niebezpieczne. Nic nie wywołuje tak sprzecznych emocji; możesz nie wierzyć mi na słowo, ale jeśli choć raz przejrzałeś komentarze pod artykułami politycznymi, albo związanymi z homoseksualizmem, albo aborcją - a nawet pod byle pierdołą - wiesz, że mam rację. Głosik z tyłu głowy mówi, że mam rację; może nie w pełni, ale jednak gdzieś tam ocieram się o nią. 

Temat polityki to głosy tych, którzy się znają i nie znają; tych, którzy zostają zakrzyczani i zaszczuci przez tłum. Weszło nam to tak bardzo w krew, że nie potrafimy przyznać, że nasza partia robi źle, nasze poglądy nie są właściwe, a nasza moralność mocno wątpliwa. Nie potrafimy tego przyznać, może nie chcemy - wygodniej jest powtarzać i w ostateczności zrzucić winę na tego, kto wepchnął do głowy nasze „poglądy”. 

Ludzie stoją wytrwale przy swoim, nawet gdy znajdą się dowody - „sfabrykowane”, „kłamstwo”, aż na końcu dochodzą obelgi „ty lewacka kurwo”. Możesz rozmawiać, możesz cierpliwie tłumaczyć, i czasami zastanawiasz się, dlaczego ktoś nie widzi tej sprawy tak jak ty. Mało tego, nawet nie chce spróbować spojrzeć twoimi oczami. Nie musi od razu się z tobą zgadzać, ale żeby choć przez chwilę się zastanowił. Wiesz z czego to wynika? Ze strachu. Człowiek boi się przyznać do błędu, boi się powiedzieć, że nie miał racji. Wówczas wszystkie złe czyny i wszystkie błędy nie będą mieć usprawiedliwienia; co więcej, będzie musiał się przyznać, że się mylił. Nikt nie lubi się mylić, dlatego niektórzy ślepo stoją przy swoim i nie ruszą się z miejsca. Tam jest im dobrze. 

Zdarza się jednak tak, że człowiek zmieni swoje poglądy - przejdzie do opozycji, zweryfikuje swoje argumenty, a może będzie mieć dość zawodów, jakie sprawia władza. Cholera wie jakie mogą być tego pobudki, ważniejsze jest to, że jeśli człowiek zmieni swoje poglądy, nie zostanie to przemilczane. Zarówno dawni „wrogowie”, jak i dawni „sojusznicy” znajdą swoją ofiarę - w końcu, nie ma gorszego sortu Polaka od tego, który zdradził. 

Hipokryta, to ulubione oskarżenie kierowane w stronę ludzi, którzy przemyśleli pewne kwestie; kierowane w stronę ludzi, którzy zmienili swoje poglądy. Być może zmienili je, bo tak było wygodniej. Być może, ale nie musi. 
Taki człowiek, załóżmy hipotetycznie, głosował za PO. Władza nie spełniła jednak oczekiwań; wręcz przeciwnie, mocno je zawiodła. Hipotetyczny bohater czuje się rozczarowany i rozgoryczony, więc szuka kogoś, u kogo znajdzie swoje miejsce; kogoś, kto dobrze prawi; kogoś, kto sprawi, że będzie lepiej. Hipotetyczny bohater zmienia strony, i zostaje to nazwane zdradą. 

Bawi mnie powaga oskarżenia: zdrajca. Nikt oczywiście tego nie powie na głos, ale w zarzucie „głosowałeś na nich, byłeś za nimi” kryje się dodatkowe zdanie „zdradziłeś ich”. Nie jesteś z nimi, nie wspierasz ich, nie wiwatujesz - zdradziłeś. Samo zjawisko zdrady jest bardzo... Drażliwe. I śliskie. W dawnych czasach od takich „zdrad” zależało życie człowieka, czasami całej rodziny, albo i populacji. Fajnie było być bohaterem, który stoi twardo przy swoich, walczy o nich i za nich, i za nich ginie. 

Załóżmy, że hipotetyczny bohater dawnych czasów służy „temu złemu”, ale wmawia się mu, że „ten zły to tak naprawdę ten dobry”. Czyni zło w imię dobra, ale w końcu ma dość mordowania niewinnych, palenia wiosek i zabijania w imię niezrozumiałej ideologii. Wątpi, czy dobrze robi, aż w końcu „zdradza”. Decyduje dołączyć się do tych, których wcześniej zabijał. Czy jest zły?

Dobro i zło, lojalność i zdrada, podobnie jak polityka to tematy śliskie. Nigdy nie znamy pełnej otoczki sytuacyjnej, wszystkich pobudek i tego, co kryje się w człowieku. Nie wiemy wszystkiego, ale to nam nie przeszkadza osądzać, oskarżać i wytykać palcem. Niemniej, współcześnie „zdrada” nie niesie ze sobą żadnych ofiar śmiertelnych; tym bardziej, kiedy mówimy o małych i nic nie znaczących płotkach jak ja i Ty. 

To, że ktoś raz czy dwa oddał głos na daną partię (a mógł nawet więcej razy) nie znaczy, że nie może zmienić swoich poglądów. Mógł oddać swój głos w ten czy inny sposób, ale przemyślał pewne kwestie, przeanalizował i tak jak mówiłam, jest zawiedziony lub rozgoryczony. Każdy z nas popełnia błędy, i to nic złego. Złe jest trwanie przy swoim błędzie. Jednocześnie, czym jest „błąd” w rozumieniu politycznym? Nie mnie to oceniać. 

Każdy człowiek ma swój rozum, swoje pojęcie sprawiedliwości; ja mam jedną wizję tego kraju, Ty masz drugą, a nasz utajony czytelnik trzecią. Wątpię by jakakolwiek władza spełniała w pełni nasze oczekiwania, ale gdzieś tam mogą się pokrywać. Kiedy jednak przestaną, wypadałoby coś zmienić - czasami ludzie zmieniają swoje poglądy, a czasami po prostu sojusznika. Warto pamiętać, że to nie tylko poglądy się zmieniają, czasami to sojusznik zmieni zasady gry. 

Kwestia poglądów to nie tylko polityka, ale na niej doskonale to widać. Na kłótniach przy rodzinnym stole; na poróżnionych braciach czy zakopanych przyjaźniach. W imię czego? Polityki. To, że ktoś ma odmienne poglądy na przyszłość tego kraju sprawia, że zaczynamy sobie skakać do gardeł, żreć się jak wściekłe psy. Wkracza mowa nienawiści, a któregoś dnia mogą wkroczyć między ludzi metalowe pociski. Kto wie co będzie?

Przyjrzyj się ludziom na ulicy: masz inny pogląd na aborcję? Albo jesteś mordercą, albo fanatykiem religijnym. Masz inny pogląd na homoseksualizm? Albo jesteś pieprzonym lewakiem i jedynym słusznym heterowcem, albo sam jesteś homo i wybrykiem natury. Wiem o czym mówię. Kiedyś podczas - wydawałoby się - dyskusji z dorosłymi i wykształconymi ludźmi zostałam obrażona. Dlaczego? Ponieważ stanęłam w obronie homoseksualistów. Co usłyszałam? Że mam z nimi wypierdalać do Auschwitz. Jedyne co powiedziałam, to że dla mnie mogą się spokojnie żenić/wychodzić za mąż. 

Nie jestem ani za nimi, ani przeciwko nim, i przez to jestem wrogiem obu obozów; w myśl zasady, „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”. I mam dość takiego podziału świata, na białe i czarne, na lewo i prawo. Nie możemy wyśrodkować? 
Ajć, za bardzo mówię o swoich poglądach. Na czym to ja? A, już wiem. 

Świat biegnie do przodu - każdy kolejny dzień przynosi nowinki technologiczne, wahania na giełdzie, klęski żywiołowe. Wszystko się zmienia, począwszy od przyrody, na ludziach nas otaczających kończąc. Wrogowie stają się przyjaciółmi, przyjaciele wrogami. Stojąc w miejscu, człowiek jest właśnie taką wyśrodkowaną nijakością - wrogiem wszystkiego. Kiedy tłum gna do przodu, ryzykujemy stratowaniem. 

Nie mówię, że zaraz trzeba wszystko przewartościować i zmienić poglądy. Mówię o tym, że kiedy świat i rozsądek mówi nam, że czarne wcale nie jest białe, należy to zaakceptować. Nie opierać się, nie walczyć. Zresztą, świat nie musi nam o tym mówić - wystarczy, że sami to wiemy, gdzieś w głębi. Nie ma sensu ślepo podążać za tym, za czym podążało się jakiś czas temu. Rok to tak wiele dni, tak wiele możliwości... Wystarczy jedna by zmienić ogląd na jakąś sprawę, a odwracanie wzroku jest tylko ucieczką. Dla mnie ucieczka jest gorsza od zdrady. 

W końcu, poglądów nie zmienia tylko świnia. 





Photo credit: amira_a via Foter.com / CC BY

piątek, 22 kwietnia 2016

#149 Wszyscy krzyczą: „cud narodzin!”. Ja krzyczę: „patologia!”

#149 Wszyscy krzyczą: „cud narodzin!”. Ja krzyczę: „patologia!”





Uprzedzam, artykuł o patologiach rozwojowych dziecka - 

czytasz na własną odpowiedzialność.

W ostatnich dniach po mediach przebiegła informacja o cudzie; o przewadze technologii nad materią i naturą. Jaki to cud? Wrocławscy lekarze podtrzymywali funkcje życiowe martwej kobiety, pozwalając w ten sposób na „urodzenie” dziecka. „Urodzenie” w cudzysłowie, bo raczej był to zabieg wyciągania płodu z inkubatora. W moim subiektywnym przekonaniu, właśnie do tej roli została sprowadzona kobieta. 

Przemilczmy na pięć minut wolę tej nieszczęsnej kobiety; przemilczmy na rzecz artykułu to, że być może jej wolą było to, że dziecko miało się urodzić, nawet kosztem godności czy życia. 

Kiedy przysiadłam do tematu, chciałam krzyczeń o braku poszanowania godności człowieka; o braku szacunku dla ciała. Chciałam się powoływać na konstytucję, na przepisy prawne; wpierw myślałam by krzyczeć o prawach kobiety, o robieniu z niej inkubatora, o nieludzkim i niezgodnym z religią traktowaniu. Dlaczego przytaczam teraz argument religijny? Skoro przy aborcji prawo kościoła mówi, że to morderstwo, wypadałoby i w tej sytuacji posłużyć się argumentacją kościoła. Cytowany fragment pochodzi z Kongregacji Nauki Wiary, a konkretniej z dokumentu Dignitas personae:
Każdej istocie ludzkiej, od poczęcia aż po naturalną śmierć, należy się godność osoby. Ta podstawowa zasada, wyrażająca wielkie „tak” dla ludzkiego życia, powinna znaleźć się w centrum refleksji etycznej nad badaniami naukowymi w dziedzinie biomedycyny, które w dzisiejszym świecie nabierają coraz większego znaczenia. 
Ciała istoty ludzkiej, od pierwszych stadiów jej istnienia, nie można traktować tylko jako zespołu komórek. 
Argument jak znalazł do walki z aborcją; argument za tym, że lekarze dokonali właściwego wyboru. Dlaczego więc się czepiam szczegółów? Z prostego względu: godność to obusieczna broń. Zarówno matka, jak i dziecko żyje (jeśli mówimy o aborcji). W tej sytuacji, kobieta zmarła, a konkretniej umarł jej mózg. Za tym idzie fakt, że wszystkie funkcje życiowe musiała podtrzymywać aparatura. Nie pozwolono odejść jej z godnością, bo uczyniono z niej ludzki inkubator.

Jestem oburzona zaistniałą sytuacją, i dziwię się, że kościół w tej sprawie milczy; dziwię się, że wszyscy przyklaskują na „cud narodzin”. Oczywiście, można zarzucić mi hipokryzję, w końcu teraz przytaczam argumenty kościoła, a w temacie aborcji milczałam. Prawdę mówiąc, jestem spójna w swoich poglądach: godność człowieka, ale nie tylko poczętego. Godność ma też ten dorosły człowiek - ten, który umrze przy porodzie, straci zdrowie, jak i tego, który donosił ciążę będąc martwym. Bronię godności dorosłych ludzi, bronię godności kobiet. 

Jednakże wiem, że te argumenty to za mało i nawet nie będę tego rozwijała; nie będę wchodziła w polemikę na tle religijnym, bo tutaj nie ma Boga, a są tylko ludzie bawiący się w niego. Pozwól, że przejdę do argumentu, który pojawił się w mojej głowie przypadkiem, podczas czytania dyskusji na temat tego „cudu”. Jedna z uczestniczek zadała bardzo dobre pytanie: „jakie będą konsekwencje dla zdrowia dziecka?”. By znaleźć odpowiedź na to pytanie, wróciłam do podstaw; do dokumentów ze starej uczelni. Udało mi się odnaleźć zalążek tego, potwierdzający moje obawy. Dlatego też ruszyłam na poszukiwanie innych dzieł i odnalazłam kilka ciekawych fragmentów, o których większość kobiet nie wie. 

prezentacji wykładowej Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie:
Wirus grypy do 12 tygodnia ciąży: śmierć wewnątrzmaciczna i poronienie samoistne, zwiększenie śmiertelności noworodków, różne wady wrodzone. Wady częściej u ♀, ♂ częściej obumiera.
Wirus opryszczki (Herpes simplex) – szczególnie niebezpieczna dla zarodka postać genitalna. Do zakażenia najczęściej dochodzi pod koniec ciąży: microcephalopatia, niedorozwój siatkówki, upośledzenie w rozwoju umysłowym, hepatosplenomegalia.
Krętek kiły (Treponema pallidum) może wywoływać wady: v głuchota, v nieprawidłowości w budowie zębów i kości, v wodogłowie, upośledzenie rozwoju umysłowego. Zakażenie w czasie ciąży prawie zawsze prowadzi do zakażenia płodu i wad wrodzonych. W przypadku żywych urodzeń - kiła wrodzona wczesna i późna
Syntetyczny estrogen – (DES; syntetyczne progestyny; androgeny): zmiany nowotworowe pochwy, nadżerka szyjki macicy, maskulinizacja płodu żeńskiego.
Insulina i leki hipoglikemiczne (embriopatia cukrzycowa): małomózgowie, brak przodomózgowia, rozszczep kręgosłupa, rozszczep wargi i/lub podniebienia, wady serca, układu pokarmowego, układu moczowo-płciowego.
Antybiotyki Tetracyklina: przebarwienie zębów, niedorozwój szkliwa oraz upośledzenie wzrostu kości długich. Streptomycyna i jej pochodne: uszkodzenie słuchu (nerw słuchowy) Penicylamina: nadmierna elastyczność skóry
Witaminy – wit. A (kwas retinolowy-retinol) od 1983 r. uznany za teratogen (Isoretinol): wady układu nerwowego (wodogłowie, wadliwy rozwój mózgowia) oraz zaburzenia w części twarzowej czaszki (mikrocja, mała szczęka lub żuchwa, wady oczu, rozszczep podniebienia).
Leki uspokajające - Diazepam: rozszczep wargi
Kwas acetylosalicylowy – Aspirin, Polopiryna: w dużych dawkach we wczesnej ciąży może być szkodliwy dla zarodka/płodu. Hamuje proces implantacji poprzez hamowanie rozwoju reakcji doczesnowej endometrium 
Przeglądając w cholerę materiałów o wadach rozwojowych, widząc zdjęcia dzieci upośledzonych i chorych, przypomniało mi się dlaczego znienawidziłam ten kierunek i dlaczego rzuciłam go w cholerę. Niemniej, powyższe przykłady pokazują najczęściej spotykane substancje i choroby; oraz efekt końcowy. Efekt uzyskany przez zdrową matkęmatkę, która donosiła dziecko do samego końca

Kwestia ma się zupełnie inaczej, kiedy dziecko jest wcześniakiem:
Noworodek urodzony przedwcześnie, który często opuszcza oddział neonatologiczny po kilkumiesięcznym pobycie, obarczony wieloma problemami zdrowotnymi, staje się dla wielu pediatrów prawdziwym wyzwaniem. Lekarz staje zarówno przed problemami natury zdrowotnej jak: przewlekła choroba płuc, zaburzenia rozwoju motorycznego i psychicznego, zaburzenia w odżywianiu, niedowidzenie, zaburzenia słuchu itd., jak i psychologicznymi, kiedy z ust rodziców pada pytanie „czy moje dziecko będzie chodzić?” lub „kiedy moje dziecko pójdzie do szkoły?”. 
To wszystko spekulacje na temat stanu zdrowia. W końcu media podają, że dziecko urodziło się zdrowe, że Wojtek - gdyż tak ma na imię wcześniak - właśnie wyszedł ze szpitala ze swoim tatą. Cieszę się szczęściem ojca, który odnalazł pocieszenie w stracie żony - pocieszenie w postaci ich syna. Jak mówiłam na początku, to mogła być decyzja matki, taka mogła być jej wola. Niech będzie. Jednakże, niech nikt mi nie wmawia, że dziecko jest zdrowe, bo nie jest. 

Przeglądając artykuły medyczne różnych uczelni natrafiłam na taki fragment wykładu:
Objawami ciężkiej infekcji u noworodka mogą być zapalenie naczyniówki, siatkówki oka, wodogłowie lub małogłowie, zwapnienia śródczaszkowe oraz upośledzenie umysłowe.
Podczas gdy Gazeta Wrocławska pisze następująco: 
Był skrajnie niewydolny oddechowo, poza niedojrzałością wynikającą z wcześniactwa, dziecko miało cechy zakażenia, niewydolności krążenia i zaburzenia metaboliczne

Przyznaję się otwarcie, jestem zmęczona i przerażona myślą o powtórnym przeczesywania środowisk akademickich i medycznych w poszukiwaniu odpowiedzi na to, co znaczą powyższe wyrażenia. Wystarczy mi wrażeń jak na jeden dzień - widziałam mnóstwo dzieci z wadami rozwojowymi; widziałam dzieci upośledzone pod każdym możliwym względem. Przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo nienawidziłam starych studiów.  Musiałam znać na pamięć te wszystkie schorzenia, związki chemiczne i choroby matki, które powodują upośledzenia. 

Przytaczam te wszystkie artykuły; cytuję tyle różnych źródeł nie bez powodu. Po pierwsze, chciałabym zwrócić uwagę na problem wcześniactwa, i fakt, że jeśli dziecko przeżyje, nie ma łatwego życia. Ciągnie to za sobą cały szereg upośledzeń i chorób, a nie ma co ukrywać, państwo nie jest w stanie pomóc takim rodzicom. 
Każde uratowanie wcześniactwa traktowane jest jak cud, ale dla mnie to nie koniecznie jest cud. Dla mnie to pewnego rodzaju bestialstwo, bo uratowanie go zaraz po porodzie nie gwarantuje przetrwania wieku niemowlęcego. Nie mówię ani o niepełnosprawności, upośledzeniach i chorobach. Wspomnę natomiast o tym, jak społeczeństwo taktuje takie osoby - osoby niepełnosprawne i na wózkach. 

Ile osób spogląda z ciekawości na matkę z synem, co ma zespół downa? Jak osoba na wózku jest traktowana w tłocznym autobusie? Jakie kłody pod nogi rzuca współczesna architektura? A znalezienie pracy w wieku dorosłym czasami graniczy z cudem, w zależności od choroby czy niepełnosprawności. Największą przeszkodzą są ludzie i ich myślenie: ich ograniczona natura. To ona martwi mnie najbardziej. Dlaczego?

Pamiętam jak lata temu w pewnym serialu grał chłopak z zespołem downa. Tylu żartów, memów i nienawiści nie budziła żadna inna osoba. Internauci bez litości śmiali się z tego chłopaka, z jego roli, z jego gry aktorskiej, tańca. Osoba, którą powinno się podziwiać za wytrwałość, była szykanowana i wytykana palcami. I ilu jest takich szarych ludzi, zwykłych obywateli pracujących na zmywaku czy, wystawianiu towaru? Społeczeństwo już ich skreśliło. Ale „cud narodzin” dla wcześniaka!

Czy ktoś przez pięć minut zastanowił się nad psychiką Wojtka? Załóżmy, że jego rozwój przebiegnie bez żadnych komplikacji i za kilkanaście lat będzie zdrowym, nastoletnim chłopcem nie sprawiającym problemów wychowawczych. Nie będzie dysleksji, dysgrafii, będzie normalnie chodzić, mówić i słyszeć. Załóżmy. 
Wyobraź sobie, że w internecie nic nie ginie; że za kilkanaście lat serdeczni koledzy dowiedzą się o tym, że ich kolega Wojtek dojrzewał w brzuchu martwej mamusi. Powiedzą o tym albo rodzice, albo dowiedzą się z internetu; albo wścibska sąsiadka uprzejmie doniesie o prawdzie. Co wtedy? Co poczuje nastoletni chłopak kiedy dowie się o tym, że przez 55 dni jego mama była trupem, a on dojrzewał w jej wnętrzu. 

Zrozumieć ten punkt widzenia mogą tylko matki, których dzieci są szykanowane z racji, że mama jest: sprzątaczką, niepełnosprawną, blogerką; rozumieją ten ból matki, które muszą pocieszać własne dziecko i podtrzymywać na duchu tylko dlatego, że społeczeństwo jest okrutne. Bo tak będzie. Za naście lat to się nie zmieni; dzieci będą wytykać palcami i odnajdywać pretekst, by wyśmiać, upokorzyć a nawet skrzywdzić. Nie wiadomo jaką sobie teorię przy tym dorobią - może będą głosić prawdę o tym, że „zabił własną matkę”; będą mówić, że „jest mordercą”. Nie jest to prawdą w najmniejszym stopniu, ale komu potrzebna jest prawda, kiedy mówimy o sensacji? 


Co więcej, to nietypowe zjawisko medyczne podtrzymywania życia by dziecko mogło się rozwinąć martwi mnie z nieco innego powodu. W katolickiej Polsce krzyczy się, że aborcja to morderstwo; że kobieta nie powinna decydować o życiu swojego potomka lekką ręką. Nie ma miejsca na godność, życie i zdrowie kobiety - jest w ciąży, ma urodzić, nawet wtedy, gdy będzie musiała umrzeć; gdy zostanie niepełnosprawną do końca życia; nawet wtedy, gdy dziecko jest wynikiem gwałtu. 

To się dzieje teraz, w XXI wieku, w świecie technologii, tolerancji i praw człowieka. Boję się, że takie eksperymenty będą się powtarzały; że któregoś dnia lekarze znajdą sposób, by dziecko poczęte mogło przetrwać w ciele martwej kobiety do samego końca. Boję się, że kiedyś obrońcy życia powiedzą, że kobiety powinny rodzić wbrew sobie; że kobiety z martwym mózgiem będą leżały masowo na porodówkach i produkowały dzieci dla par, które potomstwa mieć nie mogą. Boję się, że któregoś dnia moje ciało będzie niczym więcej jak inkubatorem. 

To tylko spekulacja, do tego złowróżbna. Ludzkość jednak ukazała, że lubimy ciemne kolory. I Wojna Światowa zaserwowała nam pierwszą broń masowego rażenia, broń chemiczną; po raz pierwszy ludzie mordowali się na taką skalę i to gazem, który był na łasce wiatru. II Wojna Światowa zaserwowała nam bomby nuklearne, promieniowanie i choroby popromienne. Czy ktoś myślał o konsekwencjach? O tym, że to może być szkodliwe nawet kilkanaście lat po wydarzeniach? 

Czy teraz ktoś myśli jakie konsekwencje będą mieć osiągnięcia medycyny, pozwalająca ratować życie, które wedle praw natury, nie miało szans przeżyć? Może to tylko moja czarna wizja przyszłości, ale historia nauczyła mnie, że wszystko może zostać użyte przeciwko nam. Wystarczy, że odpowiednia osoba dojdzie do władzy. W końcu, podczas holokaustu żydzi nie byli ludźmi, więc kto wie czy za naście lat kobiety będą tylko samicami rozpłodowymi?





Photo credit: SheilaTostes via Foter.com / CC BY

środa, 20 kwietnia 2016

#148 Biją Cię? Nie przejmuj się, znudzi im się.

#148 Biją Cię? Nie przejmuj się, znudzi im się.



Przy porannej kawce buszowałam po grupach blogowych i przewijałam setki podobnych wpisów, aż moim oczom ukazał się tekst napisany przez młodą dziewczynę. Nie wiem ile miała lat i do jakiej szkoły chodziła, ale opowiadała, że ludzie się z niej śmieją w szkole, bo prowadzi bloga, i nie wie co ma robić. Od razu pojawiły się głosy wsparcia i radzenia, co jest miłym widokiem dla kogoś, kto nie wierzy w ludzkość. Wgryzłam się w komentarze i aż się przeraziłam:

„Najlepszą metodą to jest właśnie olewanie taki osób. Nie daj po sobie poznać, że Cie to rusza, nie zniżaj się do ich poziomu. ”
„Ale pomyśl sobie tak: ty przecież coś robisz, rozwijasz się, podczas gdy one siedzą za przeproszeniem na czterech literach i nic poza tym. To ty jesteś nad nimi górą, bo masz pasję, rozwijasz ją i dzielisz się nią.”

„To tylko gimbaza, miej je gleboko w dupie, po co sie przejmowac”
Najczęściej udzielana rada brzmiała: „nie przejmuj się”, i jest to najgorsza ze znanych mi porad, jakie ktokolwiek mógłby jej udzielić. Dziewczyna opisywała to, jak grupa dziewczyn się z niej śmieje i przez całą szkołę woła blogerka. Ogólnie, dziewczyny ją upokarzały na tle większych grup szkolnych. Jak to się rysuje w życiu realnym?

Brak reakcji jest zgodą, do cholery. Zamiast pozwalać grupie oprawców bawić się w najlepsze i zastraszać swoją ofiarę, poszerzając w ten sposób swoje szeregi, należy reagować. Ponieważ milczenie i udawanie, że „to mnie nie rusza” nie sprawi, że ktoś się znudzi. Grupa będzie się powiększała, bo taka osoba będzie traktowana jako łatwa ofiara, a ludzie to, po pierwsze zwierzęta stadne; po drugie lubujące się w przemocy i cierpieniu. 

Dlatego, zamiast siedzieć na dupie, kulić ogon i udawać, że mnie to nie rusza przy jednoczesnym pogarszającym się samopoczuciu, wstań i coś zrób, a ja już mówię, czym jest to „coś”. 

Po pierwsze, znajdź dowód na przemoc słowną czy fizyczną, ponieważ ciężko wygrać sprawę bez namacalnych dowodów. Słowo przeciwko słowu, a oskarżenie może zostać użyte przeciwko Tobie. Warto poprosić osobę najbliższą - przyjaciółkę - by nagrała całe zajście. 

Po drugie, nie prowokuj i nie gróź „pójdę na policję”. Nie wezmą tego na poważnie i Cię wyśmieją, tym samym podkopią Twoją pewność siebie. 

Po trzecie, zgłoś to rodzicom i nauczycielom, pokaż nagranie (i miej kopię zapasową na wszelki wypadek). Jednakże, od razu uprzedzam - rodzice i nauczyciele mogą być na tyle nieodpowiedzialni, że nie dadzą sobie rady z Twoją sytuacją. Warto jednak spróbować, a jeśli to nic nie pomoże - idź na policję.

Po czwarte, na policji opowiedz wszystko i nie pozwól się spławić. Miej dowody, począwszy od filmiku, po nienawistne komentarze na facebooku. Każdy dowód na znęcanie się psychiczne jest argumentem przemawiającym za Twoją sprawą. Jak będzie na policji? Może być różnie, ale zawiadomienie o przestępstwie musi zostać przyjęte. Musi, i koniec, kropka. Nie daj się spławić. 


Niestety, jesteśmy pokoleniem i rzeczywistością, gdzie po rady gnamy do sieci i pytamy osób, które nie miały żadnej styczności z mową nienawiści, z przemocą fizyczną i psychiczną. Wierzymy, że internet wie wszystko, prawda? My, internauci, wiemy najlepiej jak walczyć z agresją w szkole, a naszą najczęstszą radą jest „Nigdy nie przejmuj się takimi rzeczami”, „Rób swoje!”. 

Nie przejmowanie się takimi sprawami nie działa jak za pstryknięciem zaczarowanymi palcami, nie ma „pstryk” i już się nie przejmuję. To udawanie, że problemu nie ma; to strach i wątpliwości trawiące od środka. To zabija, powoli i stopniowo, aż jest za późno na odwrót. 
A grupa przestanie? Nie przestanie. Może w niektórych przypadkach się znudzą, ale częściej nakręcają się jeszcze bardziej, bo będą domagać się reakcji. Posuną się o krok dalej, przejdą na kolejny poziom znęcania się - koło nienawiści się nie zatrzyma. Ono nabiera tempa, niezależnie czy z tym walczysz, czy przeciwdziałasz. Lepiej zacząć od razu działać, póki koło jest małe i nie ma wielkiego tempa. 

Boisz się, że zostaniesz kapusiem? Przepraszam bardzo, oni to oprawcy, potwory, prymitywne bestie. To oni mają powód do wstydu, nie Ty. Boisz się, że ludzie zaczną wytykać Cię palcami, bo poszłaś na policję, ale gdzie byli Ci ludzie, gdy potrzebowałeś pomocy? Podkulili ogony i odwrócili się tyłem, bo nie mieli odwagi postawić się grupie.
Oni też są ofiarami terroru, oni są tchórzami. Ty nie bądź, tylko działaj.

Jesteśmy zwierzętami i nadal posiadamy prymitywne instynkty, a to przejaw naszej prymitywnej natury. 






Photo credit: LeonArts.at via Foter.com / CC BY-ND

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

#147 To nie karma. To Ty.

#147 To nie karma. To Ty.




Utarło się takie dziwne przekonanie, że kiedy spotyka nas jakieś nieszczęście, to jest to wina karmy. „Karma to suka”, jak to mówią ofiary. O ile wierzę w istniejącą karmę, i to, że w jakiś sposób do nas wraca, o tyle nie obarczam jej winą za każde niepowodzenie czy potknięcie. Bardzo często to albo pech, albo konsekwencje moich działań. Niestety, nie wszyscy potrafią spojrzeć na własne decyzje z dystansem i zrozumieć ciąg przyczynowo-skutkowy. 

Stracił pracę? 
Mogą być różne przyczyny takiego wydarzenia, ale czasami jest tak, że firma źle prosperuje i musi ciąć koszty. Wówczas zaczyna się losowanie: kto zostanie, kto odpadnie. Taka finansowa ciuciubabka. Jednocześnie, nie jest to takie zwykłe losowanie, bo tu nie chodzi tylko o cięcia. Tu też jest efektywność pracy, a jeśli pracownik nie pracował należycie, sprawdzając kwejki, fejsa, albo rozmawiając przez telefon, to jest pierwszy do odstrzału, prawda? Jeśli wychodził na przerwę na papieroska częściej niż było to koniecznie, albo nie potrafił rozmawiać z klientem.

Od tego, czy zatrzyma daną pracę, zależy cały ciąg wcześniejszych decyzji: od tego, jak potraktuje klienta, od przerwy na kawkę, rozmów z pracownikami, a nawet ich wewnętrznych relacji. Czasami nie chodzi tylko o wyniki, ale też o atmosferę w pracy. Wbrew pozorom, nie tylko pracownicy lubią mieć serdeczne relacje; wręcz przeciwnie.

Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, że nasze tablice facebooka to nasze wizytówki, i nim dostaniemy pracę (lub też ją stracimy) jesteśmy dokładnie sprawdzeni. Nasze zdjęcia, nasze poglądy - wszystko. I to często waży na decyzji, w końcu, pracodawca woli zatrzymać przy sobie odpowiedzialnego pracownika.

A może kolega pamięta projekt, który robił na ostatni moment, ale nie ma odwagi się przyznać? Albo to, że podpadł prezesowi niesmacznym żartem? A może notorycznie się spóźniał? Powodów jest sporo, od początku do końca. Nie jeden, nie dwa, ale czasami to chmara małych potknięć. Czasami to pech, ale częściej to efekt końcowy.

Rzuciła go dziewczyna?
Głupia pipa pewnie go zdradzała z tym kolesiem, co się ostatnio widywała. Ale dlaczego zaczęła się z nim widywać, hm? Przecież szczęśliwa kobieta raczej skacze wokół tego, kto daje jej szczęście, więc jeśli skakała wokół kogoś innego, to...

Prawda jest taka, że dziewczyny nie odchodzą z dnia na dzień, i nie robią tego bez powodu. Często powód jest gdzieś w środku, mocno zakorzeniony i jątrzy się, jak jakaś stara rana. Nie ma co ukrywać, to często jest stara rana, niedokładnie wyczyszczona i nieuleczona. Co może być przyczyną? Kłamstwo, oszustwo, zdrada, zaniedbanie, wystawienie do wiatru. Byle pierdoła, która zabolała, za którą się nie przeprosiło.

Nie zawsze jest to stara rana, czasami jest to coś aktualnego. Może zamiast poświęcić jej swoją uwagę, woli iść z kumplami na piwo? Spędza wieczór z najlepszym przyjacielem grając w gry na konsoli. Poświęca na to każdy wolny czas. Wychodzi z założenia, że jak kocha to poczeka. Otóż: nie, nie poczeka. Znajdzie kogoś, kto doceni, pokocha, uszczęśliwi. I jeśli powie, że nigdy nie kochała, bo odeszła, to go ustaw go do pionu. Na szczęście nikt nie chce czekać więcej, niż wydaje się konieczne.

Może nie szanował należycie? Może umawiał się z innymi do kina, kiedy z nią nie chciał się pokazać publicznie? Bo bał się, co powiedzą koledzy? Niestety, takim zachowaniem stracił kobietę, która była w stanie zrobić dla niego wszystko. Zasłużył? Tego nie wiem, ale niech nie zwala winę na karmę. To tylko efekt jego decyzji.

Wyrzucili go z mieszkania?
Uwielbiał słuchać muzyki do późna, do tego na pełen regulator. Może był opryskliwy do sąsiadów? Albo nie płacił w terminie? A może wynajemca miał dość irytującego, pyskatego współlokatora? Powodów może być wiele; podobnie jak i może być jedna: ktoś po prostu zachował się jak dupek. Nic nie dzieje się tak po prostu, bez powodu.

Nawet pies się od niego odwrócił.
Trudno się dziwić, że nawet pies siedzi tyłem i jest odwrócony. Skoro został kopnięty bez powodu raz i drugi, jako worek do odstresowania i na zły humorek. Zwierzę wbrew pozorom też ma uczucia, i można je łatwo zranić.

Niemniej, skończę już te farmazony i powiem wprost: to nie jest karma. To ty. Każde nieszczęście w życiu ma dwa czynniki - niewłaściwe miejsce, niewłaściwy czas i niewłaściwa decyzja. Najczęściej zauważamy tylko niewłaściwe miejsce i niewłaściwy czas, zrzucając całą winę na nieszczęsną karmę, albo na innych. Tak czy siak, nie potrafimy spojrzeć prawdzie w oczy - to nasza wina.

Podam przykład z życia wzięty - miałam jechać na uczelnię autobusem, ale w ostatnim momencie zdecydowałam się usiąść za kierownicą i pognać sobie samochodem. Zastanawiałam się czy wybrać szybką trasę-autostradę, czy przez centra miast (czasami zakorkowane) by zatankować tanio. Zdecydowałam drugą opcję z myślą, że bardziej będzie mi na czasie zależało w drodze powrotnej. Trasa przebiegała bez zbędnych komplikacji; zajechałam na stację, podpinam się pod dystrybutor, a na koniec idę płacić. Przywitałam się z pracownikami serdecznie, z uśmiechem. Kiedy przyszła moja kolej do płacenia, Pani zza lady zapytała się, czy może chcę kawki.

Nie chciałam, bo droga, ale szybko doszłam do wniosku „czemu nie? Lubię kawę, dobrą kawę, to sobie wezmę jakąś mokkę”; jak pomyślałam, tak zrobiłam. Pracownica pomogła mi przyrządzić napój, i kiedy widziała, że wyciągam cukier trzcinowy by ją jeszcze dosłodzić, była w szoku. Wywiązała się między nami krótka rozmowa o tym, jaka powinna być kawa. Poopowiadałam o moim guście kulinarnym i pożartowałam o pogodzie. Całej rozmowie przysłuchiwał się Pan w garniturze, który dołączył do rozmowy (przy czym opuścił pomieszczenie pierwszy, bo ja męczyłam się z papierowym kubkiem).

Niby nic, zwykła sytuacja od początku do końca. Jednakże Pan w garniturze czekał na mnie przy moim samochodzie, trzymając paczkę kawy. Zapytał czy lubię i odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że cała moja rodzina to kawosze. Dostałam paczkę kawy ziarnistej i mielonej - okazało się, że ten elegancki Pan posiada własną palarnię kawy, i ot tak dał mi dwie paczki. A w między czasie wręczył mi wizytówkę i zaproponował pracę.

Nie stałoby się to wszystko, gdyby nie cała seria wcześniej podjętych decyzji. Mniej lub bardziej poprawnych, ale jednak - gdybym nie zamówiła kawy, gdybym nie zdecydowała się zatankować, gdybym pojechała autostradą. Fakt, czas i miejsce znalazł się idealnie, ale wystarczyło pominąć jedną rzecz w całej liście by koniec był całkowicie inny.

Tak samo jest ze „złymi” efektami, od stracenia pracy po obrażonego psa. To złe miejsce, zły czas, ale przede wszystkim, decyzje. Nie powiem „złe decyzje”, bo czasami mamy dobre chęci i wiarę, ale „wyszło jak zawsze”, jak to mówią. Czasami to pech, czasami to konsekwencje naszego zaślepienia i egoizmu.

Możesz to nazywać jak chcesz, prawdę powiedziawszy; możesz nazwać to karmą i zastanawiać się dlaczego tak się stało. Szukać błędów w przeszłości, rozważać inne możliwości, inne opcje podjętej decyzji - prawda jest taka, że czasu już nie zmienisz, a rozlanego mleka nie wsadzisz z powrotem do butelki. Możesz oczywiście to przeanalizować, ale tylko po to, by nie popełniać tego samego błędu w przyszłości.

Nazywaj to losem, karmą, przeznaczeniem, fatum - wiedz jednak, że w dużej mierze za aktualną sytuację życiową odpowiada człowiek i jego decyzje. Nie inni ludzie, ale on sam. Zrzucanie winny na kogoś innego, bo - załóżmy - naskarżył do szefa o nie wykonywaniu obowiązków. Jeśli nie zostały wykonane, wówczas nie jest winą tego, kto o tym powiedział głośno. Zdradziłeś i zostałeś na tym przyłapany, a zrzucasz winę na dziewczynę, bo po co grzebała w telefonie? Przykładów mogę znaleźć na pęczki, ale nie będę wszystkich możliwości wymieniała.

Prawda jest taka, że za aktualną sytuację życiową odpowiada karma, fatum, los, przeznaczenie odpowiadasz Ty sam. Jedna decyzja, jeden błędny krok, niewłaściwe miejsce i niewłaściwy czas. To wszystko, nic więcej.


Photo credit: mjsmith01 via Foter.com / CC BY-ND

piątek, 15 kwietnia 2016

#146 Kultura osobista vs. „To jego praca”

#146 Kultura osobista vs. „To jego praca”



Czasami chadzam sobie po sklepach i obserwuję zachowania ludzi; równie często siadam sobie przy stoliku jakiegoś fast-fooda i patrzę sobie, tak o. Nize umyka mojej uwadze to, że coraz częściej nasze chamstwo tłumaczymy zdaniem: „to jego praca”. Czy to, że człowiek został zobowiązany do wykonywania pewnych czynności za pieniądze pozwala nam na traktowanie go z góry? Bo taka jest jego praca?

To jego praca sprawia, że pozwalamy sobie na traktowanie drugiego człowieka z góry. W końcu jesteśmy w lepszej sytuacji - my mu płacimy, a on ma nam usługiwać. Często właśnie w takich sytuacjach pokazujemy to, jakim człowiekiem jesteśmy naprawdę. Tak jak pisałam wcześniej, mam dużo czasu na przyglądanie się ludziom właśnie wtedy, gdy się tego nie spodziewają. Zachowujemy się inaczej kiedy ktoś patrzy, a kiedy jesteśmy przekonani o swojej anonimowości w tłumie. 

Kilka tygodni temu byłam świadkiem ciekawej i nieciekawej zarazem sytuacji. Czekałam na pewne spotkanie i postanowiłam zagospodarować ten czas na stołówce w Galerii Katowickiej (swoją drogą, nienawidzę określenia Galeria w kontekście sklepów). Kupiłam sobie kawkę w znanej sieciówce z żółtym M, usiadłam przy wolnym stoliku na piętrze i obserwowałam ludzi. Wykorzystałam ich przekonanie, że są niewidzialni. W końcu, kto w przelotówce fast-foodów będzie raptem popijał kawkę i gapił się na to co kupują, jak jedzą i w jaki sposób rozmawiają? Niefortunnie, byłam to ja, i nie byłam jedyna. Zauważyłam jeszcze jednego Pana z laptopem, który uważnie przysłuchiwał się towarzyszkom z sąsiedniego stolika. Ale nie o nim, wróćmy więc do głównego wątku. 

Kiedy tak górowałam nad ludźmi i obserwowałam ich poczynania, ale moją uwagę przykuło częste pozostawianie zaśmieconych stolików i tac. Przeważnie były to młode osoby, które odchodziły, śmiejąc się. Nigdzie im się nie spieszyło - po prostu, wstali i sobie poszli. Taki stolik był omijany przez ludzi; trwało to dobre dziesięć minut, nim pracująca tam Pani uprzątnęła papiery. Goście byli niezadowoleni z jej pracy, ale to JA widziałam jak przez ten cały czas biegała po stołówce. Kilkukrotnie mijała mój stolik, niosąc mnóstwo tac na kuchnię. Przez dziesięć minut zrobiła kurs kosze na śmieci -> bufety ze cztery razy, za każdym razem obładowana po brzegi. Nie obijała się przez ten czas, tego jestem pewna.

Zastanowiło mnie te zachowanie, takie pozorne nieodnoszenie tac i sprzątanie po sobie. Zrozumiałam po czasie, że to banalne myślenie, z pozoru niegroźne - to w końcu jej praca, tej sprzątaczki - jest naprawdę niebezpieczne. Bo to jej płacą za sprzątanie, nie im. Dlaczego więc mają odwalać czyjąś robotę za darmo? 

O tym, że to jego praca spotkałam się pierwszy raz na zakupach, kiedy to wzięłam kilka ubrań do przymierzalni i chciałam je odnieść, mój ówczesny partner powiedział, że mam je zostawić byle gdzie, bo za to im płacą. Im, czyli pracownikom. Teraz wiem, choć nie pracowałam w sklepie, że pracownikom płaci się za wystawianie towaru, za dbanie o wystawę, o facebookowanie regałów. Nikt im nie płaci za sprzątanie po mnie czy po Tobie. 

Odkładanie towaru to sprawa drugorzędna, kiedy mówimy o ubraniach, sprzętach czy innych produktach niepsujących się. A co z nabiałem, mięsiwem i rybami? Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy widziałam psującą się paczkę szynki przy samych kasach, bo ktoś się w ostatniej chwili rozmyślił. Na zdrowy rozsądek, nie zapłacił za to jeszcze, więc nic nie traci. Raptem pokazuje, że jedyna kultura jaką posiada, to kultura bakterii, ale dla tej osoby to nie problem.

Liczne instytucje apelują o żywność dla  ubogich, dla biednych, dla malutkich dzieci w Afryce; od czasu do czasu widuję zbiórki z jedzeniem dla schroniska dla zwierząt. Ludzie chętnie rzucają paczki z makaronem, konserwy, mówią o marnowaniu żywności przez markety, i takie tam; ci sami ludzie zostawiają psującą się żywność byle gdzie, ponieważ odniesienie jej na miejsce wymaga zbyt wiele wysiłku. 

Pracownikom marketu nie płaci się za sprzątanie po klientach, ich obowiązkiem nie jest sprawdzanie wszystkich regałów co godzinę, ponieważ „Pan łaskawca” mógł zostawić coś między makaronem a ryżem. I wbrew temu co myśli większość z nas, to nie my robimy przysługi molochowi kupując właśnie tam, ale on robi przysługę nam, mając cały towar u siebie w konkurencyjnych cenach. On zawsze znajdzie klienta. 

Jesteśmy tacy nie tylko dla pracowników; nie tylko na nich odreagowujemy stres, nerwy i długie kolejki. Powiem to na przykładzie uczelni - miejsca, w którym studiują ludzie dorośli i wydawałoby się, ukulturalnieni. Każdego dnia jestem świadkiem jak przyszłość narodu nie jest w stanie powiedzieć dzień dobry do szatniarki; jak bez słowa mijają sprzątaczkę na korytarzu albo Pana Odźwiernego. Ukulturalnione miejsce, ukulturalniona młodzież i brak zwykłego dzień dobry

Człowiek na wysokim stanowisku albo osoba o lepszym statucie majątkowym przestaje traktować z szacunkiem tych, którzy są na samym dole. I nie mam na myśli samego dzień dobry. Pewnie gdzieś tam się naśmiewasz, że nigdy nie pracowałbyś na tym stanowisku; że ktoś jest zwykłym robolem na budowie; że czyjaś matka jest zwykłą krawcową albo ojciec szewcem. Zapominamy o tym, że wszyscy są potrzebni w tym świecie, że jesteśmy połączeni niewidzialną siatką zależności. 

To, że nie wykonują pracy umysłowej, że mają mało szanowany zawód nie znaczy, że nie są potrzebni. Bez śmieciarzy tonęlibyśmy w śmieciach, bez szewców wyrzucalibyśmy ulubione buty, bez krawcowych nie dopasowalibyśmy ubrań. Bez sprzątaczek wnętrza budynków wyglądałyby jak chlew a bez odźwiernego pogubiłyby się wszystkie klucze. Bez tych maluczkich pogubiliśmy się w szarej codzienności.

Każdy człowiek i każdy zawód zasługuje na szacunek - nawet ten najmniejszy i najgorszy. Wszystkie te przemyślenia wywołała jedna scena. Scena, w której para nastolatków zostawiła papierki na stole z przekonaniem, że ktoś to za nich posprząta, bo to jest czyjaś praca. Nie pomyśleli, że praca tego kogoś nie ogranicza się do porządkowania stolików, ba, to drugorzędna rola. Gdyby nie biegająca po sali sprzątaczka, ludzie nie dostawaliby swoich zamówień na plastikowych tacach. Sami musieliby biegać po stołówce, sprzątać papierki i podchodzić do lady z własną tacą. Brzmi to idiotycznie, ale gdyby nie ta jedna Pani, biegająca od kosza do kosza, zbierająca wszystko po klientach, musielibyśmy walczyć o tace. Nie fast-foody, my.

Wystarczy z wielkiego mechanizmu, zwanego życiem, usunąć tak prostą i małą zębatkę jaką jest sprzątaczka. Niewdzięczny, mało płatny zawód, dzięki któremu podchodzimy do lady, zamawiamy i dostajemy wszystko na plastikowej, niebieskiej tacy. Bez walki, bez sprzątania po innych. Gdyby nie pracownica taka jak ona, niewiele różnilibyśmy się od zwierząt - żyjąc we własnym brudzie i walcząc o jedzenie na fast-foodowej stołówce. Pamiętaj o tym, bo ja nieprędko zapomnę.



Photo credit: ** RCB ** via Foter.com / CC BY

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

#144 Ja, feministka.

#144 Ja, feministka.


Potrzebowałam wielu lat by zrozumieć, czym pewne rzeczy tak naprawdę są; potrzebowałam sporo czasu by zrozumieć zarówno to, kim jestem oraz to, czego tak naprawdę chcę w życiu. Dojrzałam do tego, by zadać sobie kilka ważnych pytań i teraz udzielam na nie odpowiedzi. Czy za późno? Nigdy nie jest za późno, ani nigdy nie jest za wcześnie by zrozumieć kim się jest w hierarchii świata. 

Wiem, że jako kobieta, chciałabym decydować o swoim ciele. Chciałabym być dumna z moich piersi, niezależnie czy będą malutkie, czy duże. Chciałabym, by pozostały moją własnością, schowaną za zbroją jaką jest stanik; by pozostały schowane za koszulką i by nikt nie rościł sobie praw do decydowania o nich. Nie chcę słuchać, że są za małe, za duże, że niekształtne albo obwisłe. Chcę, by moje pierwsi pozostały moimi piersiami - nie twoimi, nie mojego chłopaka, nie mężczyzny w autobusie, nie przypadkowych przechodniów, nie znawców w internecie - moje, po prostu moje. 

Wiem, że jako kobieta chciałabym decydować o tym, co ubiorę. Chciałabym decydować o tym, czy mam być ubrana ładnie czy wygodnie, seksownie czy wulgarnie. Mogę wszystkiego po trochu, ale nadal chciałabym, by było to w mojej mocy, a nie innych. Nie chcę słuchać, że prawdziwe kobiety noszą szpilki, a tylko lumpiary trampki. Mam dość sugestii, że mam się zacząć ubierać jak kobieta. To moje ciało i chcę je ubierać tak, jak chcę; tak, jak mi wygodnie. Nie jestem twoją laleczką, jestem swoją laleczką. 

Wiem, że jako kobieta chciałabym decydować o moich atrybutach kobiecości. O tym, że sama wybieram długość i kolor włosów; o tym, czy mam je spiąć czy rozpuścić. Nie chcę słuchać, że przez krótkie włosy nie jestem już kobietą. Nie chcę słuchać komentarzy, nie chcę słuchać złośliwości. Chcę sama zadecydować o tym, co czyni ze mnie kobietę; co sprawia, że jestem kobietą. Wiem to lepiej od ciebie, prawda? Prawda?!

Wiem, że jako kobieta chciałabym decydować o moim makijażu. O tym, czy chcę być naturalna albo z mocnym make'upem. Nie chcę słuchać wyzwisk jak pomaluję usta czerwoną szminką, nie chcę słuchać komentarzy gdy mam mocne cienie. Mam dość tekstów „na randkę na basen, bo nie wiadomo co się kryje pod tynkiem”; mam dość tekstów „jesteś chora?” gdy nie pomaluję się z samego rana. Mam dość twojej hipokryzji, że pragniesz kobiety naturalnej, lecz tak naprawdę to nie o nią ci chodzi. Nigdy nie chodziło. Wiesz w ogóle czego chcesz?

Wiem, że jako kobieta chciałabym móc decydować o swoim ciele. O tatuażach, które mogą mnie zarówno oszpecić, jak i dodać pazura. O posiadaniu potomka wtedy, kiedy sama będę na niego gotowa a nie wtedy, kiedy uznasz, że powinnam go mieć. Bo takie jest moje zadanie, bo taka moja rola w przyrodzie. Nie jestem zwierzęciem, nie jestem krową rozpłodową. Jestem człowiekiem, jestem kobietą i chcę decydować o tym czy, urodzę czy nie. Chcę móc decydować o swoim życiu, mam do tego prawo.

Wiem, że jako kobieta nie chcę być przedmiotem. Skończ proszę mnie molestować w autobusie, na ulicy czy w pracy. Przestań wlepiać we mnie spojrzenia, przestań rzucać tymi okropnymi żartami. Nie jestem twoją ozdobą, nie jestem twoim breloczkiem. Też mam uczucia - nie jestem przedmiotem. Czuję - kocham i cierpię. Nie narzucaj się, kiedy nie chcę z tobą flirtować; nie wyzywaj, kiedy stawiam granicę. Mogę chyba, prawda? Mogę odmówić pocałunku, mogę odmówić randki? Nie jestem automatem na komplementy, nie oferuję seksu za kilka monet. Mogę odmawiać, prawda? Mogę czy nie mogę? Jestem twoją czy swoją własnością? 

Przestań, przestań, proszę! Nie jestem winna gwałtu. Nie prosiłam się o to, nie prowokowałam. Dlaczego mi to zrobiono? Bo ktoś poczuł, że mogę być jego własnością. To nie wina mojej spódniczki, to nie wina mojej fryzury, to nie wina mojej szminki. Nie prowokowałam, nie zrobiłam nic. Po prostu ktoś uznał, że może wziąć to, co jego. W końcu moje ciało nie należy do mnie, należy do ciebie - pozwalasz sobie na decydowanie o nim. 

Proszę, przestań to robić. Przestań mnie krytykować na każdym kroku, jakbym była głupiutką, nieświadomą rzeczywistości istotą. Myślę, Ja potrafię myśleć, na dodatek myślę samodzielnie. I wiem, co mi się nie podoba i dlaczego mi się nie podoba. 

Proszę, przestań mówić mi co mam robić. Milcz! Nie mów, że miejsce kobiety jest kuchni. Nie mów, że kobieta kończy się na pięćdziesięciu kilogramach. Nie mów, że nie dam rady; dam, nie jestem gorsza. Mogę sama decydować o swoich studiach, mogę sama decydować o swojej przyszłości. Nie mów mi co mam zrobić, nie mów mi „idź zrobić kanapki” by pochwalić się przed kumplami, jaki to jesteś maczo. Nie mów mi tego by pokazać, jaką przykładną żoną jestem. Poprosić, wystarczy poprosić. Jesteśmy równi, prawda? Prawda?!

Wiem, że jako kobieta chciałabym być traktowana na równi. Nie jestem lepsza, ale nie jestem też gorsza. Jestem tym samym człowiekiem, mam swoje mocne i słabe strony. Tam, gdzie ty nie dajesz rady, ja poradzę sobie doskonale; ale tam gdzie ja nie dam sobie rady, potrzebuję ciebie. Proszę, nie mów tego, nie mów, że „feminizm kończy się gdy trzeba otworzyć słoik”.  

Może i nie dam sobie rady ze słoikiem, ale radzę sobie z obowiązkami domowymi; radzę sobie z wychowaniem dziecka. Żaden wyczyn? Spróbuj wytrzymać z krzyczącym dzieckiem przez kilka godzin dziennie. Nadążaj za nim, pilnuj go, wychowuj i zadbaj o dom. Taka moja rola? Takie moje obowiązki? Nie, to nasza wspólna rola, bo to nasze dziecko. Nie moje, nie twoje - NASZE. Żyjemy razem, mieszkamy razem, więc nie ma moich i twoich obowiązków, nie ma mojego i twojego dziecka - są nasze obowiązki i nasze dziecko. 

Nie chcę być od ciebie lepsza, wierz mi. Czuję się dobrze z tym, kim jestem i co robię; nie czuję potrzeby zastępowania twojego miejsca w pracy. Jesteś tam tak samo potrzebny jak ja. Chciałabym jednak, jako kobieta, otrzymywać takie samo wynagrodzenie jak ty. Wypełniamy te same obowiązki, wypełniamy je tak samo dobrze - dlaczego otrzymujesz więcej? Bo ja mogę zajść w ciążę, urodzić dziecko i narazić firmę na straty? Nawet jak nie planuję dziecka, jak nie planuję zakładać rodziny? Ponoszę karę za to, że mogę mieć dziecko. Nie za to, że je mam albo planuję, ale za to, że mam macicę, że miesiączkuję i za to, że możesz mnie zapłodnić. Nie prosiłam się o to, więc dlaczego mnie za to każesz? Dlaczego zarabiam mniej tylko dlatego, że Matka Natura uczyniła mnie kobietą? 

Wiem, że jako kobieta chciałabym być doceniona za wykonaną pracę, a nie głęboki dekolt i to, co skrywa. Wierz mi lub nie, ale też tego nienawidzę. Nienawidzę tej niesprawiedliwości, kiedy to jestem nagradzana, bo mam cycki, a ty nie, bo ich nie masz. Mam dość tego, że nasz wspólny szef patrzy na mnie jak na obiekt seksualny; na cycki, które zdobędzie oferując awans lub podwyżkę. Na ciało, które zdobędzie szantażem - albo to, albo szukanie nowej pracy. Wierz mi, nie tylko ty masz dość tej niesprawiedliwości, i błagam, nie mów mi, że mam lepiej. 

Wiem, że jako kobieta chciałabym dostać pracę właśnie przez wiedzę i intelekt, jaki posiadam, a nie przez to, że jestem ładna. Mam dość bycia wizytówką firmy, ganianą na spotkania z inwestorami; mam dość bycia twarzą witającą gości w restauracji; mam dość bycia tą, która jest wypychana na przód tylko dlatego, że jest ładna. Chcę, byś widział więcej niż moją twarz. Byś posłuchał co mówię i docenił mnie za to, co wiem; albo nie doceniał mnie, bo może jestem głupia. Może, kto wie? 

Wiem, że jako kobieta chciałabym mieć wybór i byś pogodził się z moją decyzją. Może będę chciała robić karierę, zostać rekinem korporacyjnym, zarabiać wystarczająco dużo by pić drogie wino i zajadać się kawiorem. Może będę chciała zostać w domu i wychować nasze dzieci, pomóc im odnaleźć właściwą drogę by stali się porządnymi ludźmi. Kto wie, jaką decyzję podejmę i jedyne o co proszę, to byś ją uszanował. To moje życie i mogę zadecydować o nim tak, jak chcę. Możemy rozmawiać, możemy negocjować, ale nie możesz mnie do niczego zmuszać. Nie krzycz na mnie, nie wytykaj palcami, nie mów, że nie jestem kobietą. Dziecko sprawia, że zaczynam być kobietą? 

Wiesz co bym jeszcze chciała? Móc robić to, co ty; albo byś za to samo był traktowany jak ja. Na równi. Albo wszyscy winni, albo niewinni. Sypiasz z wieloma kobietami i kumple klepią cię po plecach, bo jesteś ten Don Juan? Kiedy ja spotkam się z wieloma mężczyznami, zwyzywają mnie. „Zbiornik na spermę”, zawołają. Powiedzą, że szmata, że puszczalska.
Wodzisz za nos wiele nieświadomych kobiet i wszystko jest w porządku, ale kiedy twoja ofiara upomni się o swoje, powie o tym, co jej zrobiłeś, to szmata, bo się puściła, bo dała. Dlaczego? Dlaczego ja zostanę skopana, podczas gdy ciebie klepią po plecach? Dlaczego topie gratulują, kiedy mi plują pod nogi? Jesteśmy sobie równi, prawda? Moje ciało należy do mnie, moje życie należy do mnie - nie musi ci się to podobać, ale dlaczego rościsz sobie prawo do tego, by mnie piętnować? I nie pierdol metaforą o zamkach. Chuj pozostanie chujem, dziwka pozostanie dziwką. 
Albo razem jesteśmy klepani po plecach i chwaleni za podboje, albo razem jesteśmy deptani za niemoralne zachowanie. Razem, albo wcale.

Nie chcę być od ciebie lepsza. Chcę być ci równa - chcę, byś stał naprzeciwko mnie i uścisnął moją prawicę, jak równy równemu. Jesteśmy z różnych światów, inaczej patrzymy na świat. Ty jesteś silny fizycznie, ja psychicznie; ty jesteś twardy, ja uczuciowa. Krążymy po przeciwległych orbitach, ale to nie sprawia, że ja jestem lepsza albo ty jesteś gorszy. Jesteśmy sobie równi - jesteśmy ludźmi o tych samych prawach. Może dzielić nas wszystko, ale nadal jesteśmy równi. 

Nie, nie chcę mieć więcej praw, nie chcę stać na ulicy z tabliczką „zrób mi kanapkę”. Chcę przestać rościć sobie prawa i chcę, byś ty przestał rościć swoje prawa. Wywieśmy białą flagę, usiądźmy przy okrągłym stole i porozmawiajmy. Porozmawiajmy. Bez uprzedzeń, bez złośliwości, bez kpiny i tego... wszystkiego. Popatrzę na ciebie jak na równego, ty popatrzysz na mnie jak na równą, i porozmawiamy. 

Wiesz czego tak naprawdę chcę? Chcę być wolna. Dasz mi wolność, której pragnę? Uwolnisz mnie? 


Photo credit: vindpuss via Foter.com / CC BY

środa, 6 kwietnia 2016

#142 Filozofia związków - mądrości i mundrości.

#142 Filozofia związków - mądrości i mundrości.



Związek to ciężki orzech do zgryzienia - pisałam o nim nie raz, nie dwa. Zarówno w kontekście przetrwania, jak i znalezienia idealnego partnera. Związek to wdzięczny i niewdzięczny temat; przede wszystkim, to temat rozmów lubiany przez każdego z nas. Lubimy słuchać o sukcesach przyjaciół; kiedy trzeba, wspieramy i oferujemy ramię do wypłakania. Drugi człowiek to szkoła życia, tyle powiem.

Szkołę życia mamy już od dziecka - pierwsze trzymanie za rękę, pierwsze pocałunki; kłótnie i sceny zazdrości, intrygi służące odbiciu tego jedynego. Te spojrzenia, stalking i głupstwa, które robił każdy z nas, byleby zaimponować drugiej połówce. Sama pamiętam długie rozmowy z koleżankami, kiedy to siadałyśmy na ławce przed blokiem i dyskutowałyśmy. O tym, o tamtym, o nich. O chłopakach. Ło matulu, to był temat. Johny Depp, Orlando Bloom. Aktorzy, muzycy, wielkie marzenia o karierze i kolejce przystojniaków. Chłopak z równoległej klasy, albo ten sportowiec co był na zawodach. Chodziłyśmy na mecze lokalne, byleby popatrzeć, poskubać słonecznik i porozmawiać z chłopakami. To były czasy, to było życie. Proste, bez większej filozofii.

Teraz, kiedy jestem dorosłą kobietą, bezustannie słyszę filozofię związków; filozofię, jakiej się nie miało za dziecka. I tak szczerze, bez niej byłam szczęśliwsza, a wszystkie moje relacje były... Zdrowsze? Bez Coelho, bez cytatów o miłości, bez prawd życiowym z internetu. Bez „wymogów”; bo jeśli ich nie spełniam, to nie kocham lub nie kochałam. Czy to, że kocham inaczej sprawia, że nie kocham w ogóle?

Kilka mundrości zniszczył nie jedną relację; popsuło krew po niejednym rozstaniu. Jakie to mundrości?

jak kocha, to poczeka

Nie znam większego kłamstwa, jakim faszeruje nas internet oraz inni ludzie. Chociaż nie, to nie jest do końca kłamstwo - wszystko zależy od sytuacji. Załóżmy, że mężczyzna jedzie do pracy za granicą, na pół roku. Chce zarobić na wspólną przyszłość - remont, może wesele. A może któreś z nich wyjechało na studia do innego miasta, bo lepsze warunki edukacji? Ludzie potrafią to przeczekać; potrafią znieść rozłąkę i pogodzić się z nią. 
Nie zawsze, wiadomo - każdy z nas jest inny, ma inne oczekiwania. Czasami pojawia się w życiu taki bałamuciarz, co namiesza w głowie i pociągnie do złego. Niemniej, jeśli kobieta kocha, to poczeka na swego rycerza i wezmą ślub, założą rodzinkę i urodzą całą chmarę małych bąbli. I w drugą stronę, mężczyzna da radę przetrwać rozłąkę bez pocieszania w ramionach najlepszej przyjaciółki. 

Współcześnie jednak tłumaczy się w ten sposób zachowania anty-związkowe: „Spotykam się z kilkoma osobami na raz  i wychodzę z założenia, że jeśli spotkam taką/tego, co mnie pokocha, to z pewnością poczeka. W końcu, jak kocha to poczeka”. Zniesie upokorzenie, jakie serwuje ukochana osoba; wybaczy wyskoki w bok, randki z innymi. W końcu kocha, to poczeka. 

Podobnie z całą ideologią: nie jestem gotowy na związek / nie jestem pewny czy chce się wiązać. Człowiek ma czekać aż łaskawca się zdecyduje? Trwać w czyśćcu, odpuszczać naprawdę dobre okazje na poznanie wartościowego człowieka tylko przez to, że społeczną presję jak kocha to poczeka. Bo kiedy człowiek nie poczeka, to znaczy nigdy nie kochał. Krzywdzące, prawda?  

Ale ludzie tłumaczą sobie w ten sposób swoje lekceważące i okrutne podejście do drugiej osoby. Skoro nie wybaczyła mi tych wyskoków; jeśli nie potrafił na mnie poczekać; to tak naprawdę nie kochał i nie był mnie wart. Doprawdy? Śmiem twierdzić, że osoba bawiąca się innymi ludźmi i lekceważąca ich uczucia poprzez „test” nie zasługiwała na jakiekolwiek uczucie i dobrze, że „ofiara” w porę ratowała swoje życie. 

jak kocha, to wróci

Zwłaszcza jak się nic nie robi w tę stronę; wtedy, kiedy człowiek czeka aż łaskawie wróci, bo to jej pieprzony obowiązek wrócić. W końcu kocha, prawda? Jak kocha, to wróci? 
Nim powtórzymy sobie po raz kolejny to kłamstewko leczące nasze ego, powinniśmy się zastanowić: dlaczego druga połówka uciekła? Bo było się gruboskórnym egoistą? Bo było się dupkiem, chamem i prostakiem? Bo nadużywało się zaufania? Bo bezustannie się krytykowało, a prawie w ogóle nie doceniało? A może nie dbało się tak, jak należy dbać o drugą połówkę?

Jeśli człowiek jest źle traktowany, to nie wróci, chociażby mu gruszek pełen koszyk naobiecywać. Wielokrotnie to gruszki na wierzbie, ale tu zupełnie inna sprawa. Łatwo obiecywać zmiany, łatwo przysięgać, ale kiedy raz i drugi udowodniło się, że słowa nie mają żadnego znaczenia, to nadal nie będą mieć. Nieważne jak szczerze, nadal będą tylko słowami. 

Nie wróci, jeśli nie pokażesz, że chcesz powrotu; że jesteś gotowy zmienić to, co przeszkadzało. 
Nie wróci, jeśli nie przeprosisz za wyrządzone krzywdy. 
Nie wróci, jeśli nie zmienisz w sobie.
Nie wróci, jak tylko mówisz o zmianach, tylko obiecujesz; przede wszystkim, nie wróci jeśli jedyne co możesz zaoferować, to słowa. Ile to razy udowodniłeś lub udowodniłaś, że słowa nie mają żadnego znaczenia? Zarówno te „przepraszam”, jak i „obiecuję”. Jeśli ktoś nie chce wrócić, to nie dlatego, że nie kocha. 

Kiedy jest źle, tylko głupiec wraca do tego, co czyniło go nieszczęśliwym. A przepraszam, szło o błahostki? Weźmy kropelkę wody - to jest błahostka, o której mówisz. I wyjdź na deszcz. Błahostki potrafią przemoczyć, prawda? 

miłość wszystko wybaczy

Nawet zdradę, upokorzenie, kompromitację, kłamstwa, oszustwa i krętactwo. Miłość wybaczy wszystko. Wolisz siedzieć ze swoimi kumplami, żłopać piwsko i udawać, że wielce nie masz czasu dla swojej kobiety? Wolisz iść z koleżaneczkami do klubu, potańczyć, poflirtować i zapomnieć, że pisze do Ciebie zmartwiony mężczyzna? Miłość wszystko wybaczy. 

Wolisz rano widzieć się z sekretarką, popołudniu na obiadek do dziewczyny, a wieczorem do klubu zapolować na kolejną rybkę? A może wolisz pożalić się swojemu przyjacielowi i dać się pocieszyć jego ramionom i ustom? Miłość wszystko wybaczy! 

Na znak miłości lejesz ją za wszystko; wszystko dla jej dobra, prawda? A może ty wybuchasz złością i zazdrością, pozwalasz sobie na za dużo? W końcu robisz to dla jego dobra, prawda? 

Nie ma większego kłamstwa jak twierdzenie, że miłość wszystko wybaczy. Nie można wybaczyć krzywd - nie można wybaczyć skopanego serca, zdrad i upokorzenia. A nawet jeśli wybaczy; nawet jeśli da szansę, to nigdy nie zapomni. W sercu, w duszy i w myślach będziesz robić to samo. Dalej będziesz bić i pić, dalej będziesz zdradzać i upokarzać. Jeśli nie w życiu, to w głowie. 

To zatruje, to zniszczy człowieka od środka. Bezustanne wątpliwości, strach, poczucie zagrożenia. Nie można żyć w ten sposób, bo człowiek staje się wrakiem samego siebie. Dlatego ludzie odchodzą. Bo można wybaczyć, ale nie można zapomnieć; a sceny w głowie potrafią krzywdzić, wspomnienia potrafią raz za razem wbijać nóż prosto w serce. 

od nienawiści do miłości krótka droga

W przeciwną stronę jest jeszcze szybsza. Na przełaj. Przez przepaść. 

Prawda jest taka, że nie można cofnąć czasu. Jeśli zrobiło się błędy na samym początku, bardzo trudno je naprawić. Właściwie, każdy błąd ciężko naprawić. Ludzie nie są jak zabawki, nie można zakleić taśmą, nie można przykleić klejem, przykręcić śrubokrętem. Ludzie mają dusze, a dusze są niezwykle wrażliwe. 

Zwykłe „przepraszam” i „obiecuję” to za mało. Może wymagam za dużo, a może nie zostałeś doszczętnie skrzywdzony. Kiedy znajdujesz kogoś, kto naprawdę Cię kocha; o kogo warto walczyć, za kim warto podążać - pokaż to od razu. Nie czekaj, bo druga osoba nie poczeka. Nie czekaj, bo druga osoba nie wróci. Doceń i rób wszystko, by nie wyrządzić żadnej krzywdy, bo każda krzywda, nawet jeśli zostanie wybaczona, nie uleczy tego, co już zepsułeś. Kiedy zepsujesz za dużo, to nie ma już co naprawiać. 

O ranieniu drugiego człowieka, o krzywdzeniu i o tym, jakie to wywołuje szkody czytałam czytałam opowieści-metafory. Jest ich wiele, bardzo wiele, ale ta jest moją ulubioną. 
“ -Tato, zraniłem dziewczynę.
- Weź proszę te gwoździe i za każdym razem, gdy ją zranisz, wbij jeden w ścianę.
Po miesiącu syn znów przychodzi do ojca.
- Ściana jest już zapełniona, tato. Co teraz mam robić?
- Teraz za każdym razem gdy ją przeprosisz, wyjmij jeden gwóźdź.
Po miesiącu wszystkie gwoździe zniknęły.
- Wyjąłem już wszystkie, ale na ścianie pozostało wiele dziur.
- Bo widzisz, synku, nieważne ile razy przeprosiłeś dziewczynę, rany i tak się nie zagoją.”
Miłość i związek nie powinien posiadać wyższej filozofii; ba, kierując się filozofią w związku, prędzej czy później on umrze. Bo relacje międzyludzkie nie potrzebują mądrości innych ludzi, wystarczy zwykła rozmowa, albo robienie po prostu tego, na co masz ochotę.
Chcesz z nią być, ale wychodzisz z założenia, że kocha to poczeka? Pomyśl chwilę czy naprawdę tego chcesz - chcesz sprawdzać kobietę, na której Ci zależy? A co zrobisz jak stwierdzi, że nie jesteś wart czekania i po prostu pójdzie dalej, szukając kogoś, kto nie każe jej czekać?

Prawda jest taka, że nie jesteś wart czekania. Tak samo ja. Nikt nie jest wart tego, by stawać się ofiarą tylko dlatego, że ktoś chce  w ten sposób sprawdzić uczucia drugiego człowieka. To nie tylko jest niegodne, ale i nieludzkie. Człowiek to nie zabawka, nie należy bawić się nim jakby można było go odłożyć na półkę, albo co gorsza, naprawić.

Podobnie jest z powrotami. Jeśli nie robisz nic, by wróciła - to nie wróci. I nie pierdol, że nie kochała, bo kochała, ale nie będzie biegać i się starać. Zrobiła już wystarczająco dużo w samym związku i skoro uważasz, że lepiej będzie jej bez Ciebie, ona po prostu pójdzie dalej. Nie Ty, to ktoś inny.
Tak samo nie możesz zmusić drugiego człowieka by z Tobą był. Kieruję to głównie w stronę kobiet, bo to my uwielbiamy pytać wujaszka Google: jak go zatrzymać. Nie ma sensu zatrzymywać drugiego człowieka siłą. Żaden podstęp, żadne zagranie nie odniesie skutku - człowiek jest istotą wolną. Jeśli chce odejść, daj mu odejść.

Zapomnij o całej filozofii związków - o mądrościach i mundrościach innych ludzi. Przestań słuchać tego co mówią, i posłuchaj co mówi Twoje serce. 

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

#141 Narzędzie zbrodni wisi w każdej szafie. Wszyscy jesteśmy potencjalnymi mordercami...

#141 Narzędzie zbrodni wisi w każdej szafie. Wszyscy jesteśmy potencjalnymi mordercami...


*artykuł jest bardzo osobistym przemyśleniem na temat aborcji i propozycji zmodyfikowanej ustawy. Piszę na ten temat, łamiąc swoje zasady w obawie, że jeśli tego nie zrobię, stanę się ofiarą. Piszę to wszystko, bo nie chcę być pasywną ofiarą. Dołączam do akcji #pospoliteruszenieblogerek* 


Od momentu rewolucji blogowej na Wypstrykando obiecałam sobie, że nigdy więcej nie poruszę kwestii politycznych. Za każdym razem gdy ktoś do mnie pisze właśnie z propozycją tematu powiązanego z aktualnymi wydarzeniami, odpowiadam „nie piszę o polityce”. Ostatnie wydarzenia, które nazywam kiła i mogiła sprawiają, że łamię własną zasadę tematów tabu. Przy czym, powinnam dopisać kolejną zasadę blogowania: „nie pisz po alkoholu lub na kacu”. 

W skrócie: pojawił się projekt obywatelskiej ustawy, a raczej poprawki ustawy z 1993 roku o planowanej ciąży i ochronie płodu. Wedle nowych zapisów, wprowadzony ma zostać całkowity zakaz aborcji. Na ten moment ciąża może zostać przerwana w trzech przypadkach: dziecko jest ofiarą gwałtu, dziecko może urodzić się chore/niepełnosprawne lub też dziecko zagraża życiu lub zdrowi umatki. Wedle nowej ustawy, tak nie będzie. 

I w sumie na tym powinnam zakończyć, ale nie potrafię. Przez takie sytuacje powoli przeobrażam się w feministkę. Wszystko przez to, że ludzie o konserwatywnych poglądach nie tylko mówią mi jak mam żyć, ale narzucają mi swoją wolę. Nie mogę decydować o tym co chcę robić ze swoim życiem i ze swoim ciałem. Nie mogę chodzić do pracy, nie mogę mieć swojej pasji, ponieważ moim bożym obowiązkiem, jako kobiety, jest siedzieć w domu i rodzić dzieci. Jak słusznie zasugerowała Pani Miniaturowa w naszej prywatnej rozmowie, niedługo kobiety będą wyglądać jak inkubatory z Matrixa. 

dziecko jest ofiarą gwałtu

Drogi mężczyzno, wyobraź sobie, że Twoja ukochana wychodzi na imprezę i wraca nad ranem, zakrwawiona. Z płaczem mówi, że została zgwałcona. Poczuj ten gniew. Poczuj rosnącą nienawiść do człowieka, który skrzywdził Twój skarb, Twoje oczko w głowie. Przytulasz ją, gładzisz po głowie i mówisz, że wszystko będzie dobrze. Jedziesz na policję z nią, słuchasz jak składa zeznania. Jest Ci niedobrze, z nerwów i wściekłości. Chcesz zatłuc bydlaka, który to zrobił. Nie możesz tego zrobić, bo zabijesz potwora, a pójdziesz siedzieć za człowieka. Mimo to, nic nie jest w stanie Cię powstrzymać. 

W końcu kończy się rozmowa z policją. Po kilku dniach dziewczyna źle się czuje, jedziecie do lekarza i dowiadujesz się, że jest w ciąży. Nosi w sobie coś, co zaszczepił w niej ten potwór. Dotychczas lekarz powiedziałby Ci, że „można usunąć”, bo dziecko jest wynikiem gwałtu. Teraz nie możesz tego zrobić, bo ona trafi do więzienia za morderstwo, Ty i lekarz za współudział. Jak się teraz czujesz? 

Jak się czujesz mając świadomość, że Twoje oczko w głowie, Twoja miłość, nie dość, że została skrzywdzona i zgwałcona, to teraz przez dziewięć miesięcy musi nosić dziecko zbrodniarza pod sercem? Jak urodzi, odda do adopcji, ale i tak przez dziewięć miesięcy musi je mieć pod serduchem, musi je nosić, dbać o siebie a na samym końcu w potwornych mękach wydać na świat. Powiedz mi, jak się czujesz jak myślisz o takim scenariuszu? No jak? 

Właśnie takie sceny będziemy mogli oglądać każdego jednego dnia w szpitalu lub na policji. 

dziecko zagraża życiu lub zdrowiu matki

Skoro już jestem w temacie ciąży z gwałtu, wyobraź sobie, że nagle dziecko okaże się pasożytem, przez którego żywiciel - czyli Twoja najukochańsza kobieta - straci wzrok, nie będzie mogła więcej 
zajść w ciążę, a w najgorszym przypadku po prostu ją zabije. Wyobraź sobie ten dramat. 

Odwiedzasz ukochaną w szpitalu, przynosisz jej kwiaty i widzisz w jej oczach strach. Nie może usunąć dziecka, które zaszczepił w nią siłą inny mężczyzna. Musi je nosić i urodzić, nawet jeśli będzie musiała zapłacić największą cenę. Poczuj to, co czuje ona w chwili gdy powie Ci, że po porodzie nie da Ci dziecka. Tak bardzo chcieliście mieć własne, ale teraz, kiedy zmuszona jest do donoszenia ciąży, nie będzie takiej możliwości. 

Potwór, który ją skrzywdził, krzywdzi ją dalej i będzie krzywdził do końca jej życia - zarówno w jej głowie, bo będzie wracał w myślach, podczas wieczornych powrotów do domu z pracy, jak i w chwilach, gdy będzie myślała o dzieciach. Będziecie mieć jedno, nie-swoje, dane siłą i siłą zachowane, ale już nigdy własnego. A nie daj Boże Twoja ukochana umrze na stole podczas porodu. Co później? Będziesz wracać do pustego mieszkania, będziesz słuchać wiadomości i żyć ze świadomością,  że kobieta Twojego życia została Ci odebrana siłą. A co powie ksiądz? Co powie lekarz? 
„Trudno, tak się zdarza.”
Zdarza się, że kobieta umiera podczas porodu, prawda? 

dziecko może urodzić się chore/niepełnosprawne

Zapomnijmy na chwilę o poprzednim scenariuszu: masz dziewczynę, mieszkacie sobie w małej kamienicy gdzieś na przedmieściach. Czekacie na swojego dzidziusia - przygotowujecie pokoik, kupujecie łóżeczko i mnóstwo zabawek. Przekomarzacie się o płci dziecka, dyskutujecie o imieniu, rozmawiacie ze znajomymi o tym, jak bardzo nie możecie się doczekać. W końcu idziecie na badanie mające określić płeć - z niecierpliwością wpatrujecie się w ekran i w pewnym momencie dostrzegacie minę lekarza. Coś jest nie tak. 

Dowiadujecie się, że dziecko jest chore i prawdopodobnie umrze w kilka minut po porodzie. Prawdopodobnie będzie to bolesna i długotrwała agonia, której nikt nie będzie w stanie zapobiec. Wszyscy będą patrzeć jak wije się na rękach, próbując złapać oddech - bo załóżmy, nie ma płuc. Umiera powoli. Patrzysz, jak umiera Twój syn i wiesz, że nie możesz nic zrobić. Jak się czujesz? Jak się, kurwa, czujesz? 

brak rozsądku i jego konsekwencje

Twórcy nowej ustawy czy tam poprawki starej ustawy mówią o aborcji tak, jakby była czymś powszechnym. Jakby kobiety dały się gwałcić tylko po to, by ciążę usunąć; jakby uprawiały seks bez zabezpieczeń by łykać tabletki wczesnoporonne albo zapobiegające ciąży jak witaminę C. Twórcy tej ustawy mówią o nas - kobietach - jako o niezrównoważonych psychicznie istotach, które czerpią przyjemność z masowego mordowania płodów. 

Wielce krzyczy się o ochronie życia dzieci, o zapobieganiu aborcji, o odpowiedzialności. Powiedz mi, co się dzieje z dzieckiem urodzonym wbrew woli matki? Co się stanie z dzieckiem gwałciciela? Zostanie oddany do domu dziecka i raczej niewielu dorosłych zdecyduje się adoptować niemowlę, którego ojciec był potworem. To „ochronione” życie dorośnie w domu dziecka, czyli po staremu - w sierocińcu. Będzie sierotą odrzuconą przez matkę i ojca, odrzuconą przez społeczeństwo. Nie zazna matczynej miłości, nie dowie się jak to jest tworzyć sprawnie funkcjonującą rodzinę. 

Kobiety z dziećmi niepełnosprawnymi nie mogą liczyć na wsparcie państwa, a jeśli takowe otrzymają, to jest nieporównywalnie małe do kosztów, jakie musi ponieść. Dlaczego chronimy życie od poczęcia do jego urodzenia, a następnie klepiemy po plecach i mówimy „teraz sobie radź”. Teraz sobie radź, kobieto i żyj na granicy ubóstwa, ponieważ Ci, którzy zmusili Cię do rodzenia odwrócili się w momencie, w którym wydaliłaś z siebie łożysko. Spełnili się w swojej roli, teraz Twoja kolej, prawda?

Ludzie tworzący nową ustawę popadli w jakąś niezrozumiałą dla mnie paranoję. Dlaczego? Nie tylko za aborcję pójdzie się do więzienia, ale i za zwykłe poronienie. Dziecko ma wrodzone wady, albo ciąża źle się osadziła w macicy? Może nie wie o ciąży i sobie pali, bo jest palaczką? Albo popije na imprezie, bo od tego są imprezy? A może ciężko pracuje by utrzymać siebie i mieszkanie, nie ma czasu się wyspać i jest przemęczona? Nieważne jakie są przyczyny takowego poronienia, celowego czy też nie - kobiecie grozi więzienie za morderstwo. 

*So much nope*


Po prostu, kurwa mać
Nowa ustawa nie sprawi, że problem zniknie jak za pstryknięciem palcami. Problem nadal będzie, tylko zejdzie do podziemia i zmieni się jego wydźwięk. 

Mimo ostrego zakazu aborcji, ta nadal będzie miała miejsce. Część kobiet, ta bardziej zamożna, wykupi sobie urlop w Słowacji na tydzień, gdzie główną atrakcją będzie dwudniowy pobyt w klinice aborcyjnej. Oczywiście, po powrocie będzie musiała zdać sprawozdanie, posiadać rachunki za odwiedzone muzea i teatry, albo że korzystała z wyciągów narciarskich. 

Każdy wyjazd za granicę, gdzie aborcja jest legalna będzie podejrzany i każdego będą prześwietlać. Wszystko w imię obrony życia, tak? Totalna inwigilacja (która już ma miejsce, bo przecież nasze prywatne rozmowy telefoniczne/facebookowe nie są prywatne) uniemożliwi nam na zachowanie takiej informacji w tajemnicy. 

Co prawda, nie przeraża mnie perspektywa wyjazdów za granicę w celu ratowania swojego życia. Przeraża mnie świadomość, że nie każdego stać na pobyt w zagranicznej klinice, i te bardziej zdesperowane kobiety znajdą inny sposób na pozbycie się problemu. Mówiąc o innym sposobie, myślę o metalowym wieszaku. 

Pierwszy raz z tym motywem spotkałam się podczas oglądania serialu American Horror Story. W sezonie drugim jedna z bohaterek próbowała dokonać aborcji za pomocą takowego wieszaka. Rozwinęła go, tworząc prosty drut, wyparzyła we wrzątku i w niesterylnych warunkach zaczęła wkładać go w pochwę, by dotrzeć do macicy i ją przebić. Scena trwała ze dwie minuty, i była tak... Tak... Argh, gdy sobie to przypominam, mam ochotę wymiotować. Jednakże, właśnie do tego jest zdolna zdesperowana kobieta, a wraz z wprowadzeniem tej ustawy w życie, takich kobiet będzie więcej. 

Ktoś może się odezwać, że mam nie opisywać takiego sposobu, bo kogoś pokusi. Oczywiście, że pokusi i to nie będzie moja wina. Jeśli ktoś zdecyduje się na taki krok, znajdzie setki stron opisujących tę nielegalną i niebezpieczną aborcję. Bo taka jest - niebezpieczna. Nawet nie  chcę sobie myśleć jakie konsekwencje dla zdrowia może mieć taki zabieg, przeprowadzony samodzielnie w niesterylnej podłodze łazienkowej. NIE CHCĘ MYŚLEĆ. I nie tylko ja, bo twórcy ustawy też nie myślą o takim scenariuszu. Oni myślą, że jak zabronią wykonywania takich zabiegów, to ludzie się przestraszą. 

rzygać mi się chce

Temat aborcji sprawia, że zrywam swoją  zmowę milczenia i powiem, co myślę na temat całkowitego zakazu aborcji. Jestem katoliczką, chodzę co niedzielę do kościoła i kiedy ksiądz z ambony zaczyna mi mówić, że aborcja to zabijanie dziecka - tak, zgadzam się z nim. Aborcja to zabójstwo. Jednakże, kiedy ten sam ksiądz mówi mi, że mamy chronić poczęte życie nie bacząc na zdrowy rozsądek, wychodzę. 

Dla mnie istnieje idea „mniejszego zła”, a właśnie nim jest dla mnie aborcja w trzech przypadkach. Przypadkach, jakie zapewniała dotychczas nam konstytucja; przypadkach, które wymieniłam wcześniej. Teraz chcą nam odebrać i tak zminimalizowane prawo do decydowania o swoim życiu - nam, kobietom. Co więcej, w dużej mierze chcą nam to prawo odebrać księża - ludzie, którzy nie mają żon i córek; którzy nie widzą kobiety w ciąży dzień po dniu i nie widzą jej przywiązania. Nie widzą cierpienia, jakie wywołuje śmierć dziecka i nie rozumieją go. Wydaje im się, że wiedzą o cierpieniu i miłości, ale tak naprawdę gówno wiedzą. 

Jak człowiek, który nie ma styczności z kobiecością w żadnej dziecinie swojego życia może decydować o tym, co jest lepsze dla kobiety? Jak, pytam się, JAK?! Czy taki człowiek towarzyszył kobiecie od pierwszej wiadomości o tym, że będzie mamą a później jak ta sama kobieta dowiaduje się, że dziecko urodzi się chore, a najprawdopodobniej martwe? Czy taki człowiek kocha bezgranicznie kobietę i staje przed trudną decyzją, jaką jest decyzja o aborcji, bo w innym przypadku straci kobietę, którą kocha? Czy taki człowiek trzyma na rękach dziecko, chore albo martwe, i ma świadomość, że dla życia tej istoty kobieta poświęciła własne zdrowie lub życie? Wydaje im się, że wiedzą, ale tak naprawdę, gówno wiedzą. 

Nie jestem w stanie sobie wyobrazić widoku dziecka, które rodzi się tylko po to by umrzeć, w niewyobrażalnym cierpieniu spowodowanym defektami czy brakiem płuc. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co czuje matka widząca swoje martwe potomstwo na stole operacyjnym, z wiszącym okiem i mózgiem na wierzchu. Nie jestem w stanie i nie będę udawała, że wiem jak to jest, bo tak jak oni, gówno wiem. 

Nie będę zasłaniała się dekalogiem i przykazaniem „nie zabijaj”, bo zakrawa o hipokryzję kiedy człowiek zmusza kobietę do rodzenia z pełną świadomością, że będzie to kosztować jej życie. Nie jego życie, acz jej. Ci, którzy mówią o tym, że nie możemy decydować o życiu innego człowieka, decydują o życiu kobiety. Ci, którzy grzmią „nie zabijaj”, sami przyczyniają się do śmierci - w sposób pośredni. To nie jest boska wola, to nawet nie jest kościół - to bestialstwo. 

Autopromocja

Reklamuję, bo mogę.


  • Autopromocja

    Prezentuję dwanaście artykułów, z których jestem najbardziej dumna:

  • Czy istnieje przepis na szczęście? || LINK
  • Opowiem o butach, które odmieniły moje życie || LINK
  • Opowiem ci bajkę jak zaczęłam gardzić ludźmi... || LINK
  • Każde wytłumaczenie jest dobre na gwałt || LINK
  • Przyjaciółka przyznała się, że szuka dziewczyny || LINK
  • Chcesz być roszczeniową kurewką? || LINK
  • JA wiem lepiej. || LINK
  • Motto:

    Posiadanie własnego zdania jest najkrótszą drogą do posiadania zwolenników.

    I wrogów.

  • LINK || Ja, Feministka.

  • LINK || Kobiety wrogiem feminizmu

  • LINK || Kobiety które nienawidzą kobiet

  • LINK || 133 feminizmu

  • LINK || Kobieta - nie do końca słaba płeć

  • LINK || Praca w toku.... - link nie działa

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl