• Facebook
  • E-mail

Może się przedstawię:

Jestem N.

dawniej Nuadell i Pani Kotełkova.


Trochę o mnie:

Na(talia)

Polonistka - z charakteru, zboczeń, prawdopodobnie też z krwi i kości.

Bibliofilka. Kolekcjonerka książek.

Mityczne stworzenie zwane 'graczem-kobietą'; łac. nazwa: kobietus graczus nielamus.

Marzycielka, bezustannie z głową w chmurach.

Gaduła, co tylko gada i gada. I gada, i jeszcze raz gada. Lubi gadać.

Trochę blogerka.



Pani Kotelkova

Trochę o NaRzecze:

NaRzecze to dawny blog funkcjonujący pod nazwą Wypstrykando. Jednakże tak jak przerwa w blogowaniu przysłużyła się mojemu zdrowiu, tak na zdrowiu podupadła dawna domena.

Żałuję? Ani trochę. Po pierwszej złości uważam, że przez tyle czasu JA się zmieniłam, WY się zmieniliście, to i Wypstrykando powinno się zmienić.

O czym piszę? O życiu, ludziach, relacjach, poli... nope!, o polityce nie, śmierdzący temat.

Czyli tak jak dawniej, ale... krócej. Bez elaboratów na setki stron.

AKTUALNOŚCI


środa, 27 stycznia 2016

#113 Jestem ładna = jestem suką

#113 Jestem ładna = jestem suką



Coraz częściej obserwuję społeczną akceptację na zachowania bestialskie; nie mówię tutaj o mordowaniu zwierząt ku uciesze tłumu i wrzucaniu takich filmików na youtube. Mówię o tym, że osoby piękne, a przynajmniej ładne, zarówno kobiety jak i mężczyźni, mogą znęcać się nad drugim człowiekiem i ośmieszać go na forum, nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji. Ani grama piętna społecznego; ani słówka sprzeciwu. Wszystko odbywa się albo w cichej akceptacji, albo wręcz przeciwnie, przy salwie oklasków i podżegań do dalszej zabawy. Im słabsza ofiara, tym więcej zabawy. Oczywiście, podobnie jak w temacie Leczę „ego” przez Facebooka, wybieram tylko pewną grupę osób; wybieram tylko konkretne zjawisko i co ważniejsze, trochę generalizuję i ujednolicam. Robię to na rzecz artykułu, by uwrażliwić na tego typu zachowania, bo sami spotykamy się z nimi każdego dnia.

Zjawisko „maltretowania” jednostki nie jest czymś nowym; wręcz przeciwnie, to zjawisko znane od dawna. Czy wynika z zakodowanych przez nas instynktów, jak przykładowo lew odgania inne lwy ze swojego terenu; czy jest to wynikiem ewolucji? (Odganiamy osobników o gorszych genach); czy po prostu pokazuje pokurwienie ludzi? Nie wiem. Zapytałam moją mamę o to, czy w jej czasach szkolnych zdarzało się, by osoby popularne były wredne w stosunku do osób niepopularnych. Powiedziała mi, że było tak, ale jednocześnie w tamtych czasach ludzie trochę się hamowali. Przede wszystkim, nie było wielkiego parcia na sławę i rzesze fanów, a po drugie, środowiska były małe, ograniczone do miejscowości i szkół. Teraz, jak sama powiedziała, wszystko się poluzowało. To już nie ta moralność, nie te podejście do życia, nie te ideały co kiedyś. Ktoś może się ze mną nie zgodzić; że wcześniej wcale nie było lepiej. Ta osoba może mieć rację, ale dla mnie wtedy właśnie życie było bardziej kolorowe; bo współcześnie kolorowa jedynie jest telewizja.

Telewizja! To według mnie pierwsza przyczyna pokurwienia ludzkich zachowań. Telewizor stał się członkiem rodziny; jest obecny podczas rodzinnych obiadów czy wieczornego posiedzenia. Bezustannie lecą albo programy informacyjne, gdzie na dziesięć podanych wiadomości, dziewięć mówi o katastrofach, mordach, zamachach. Obserwujemy moralny upadek cywilizacji: MTV to nie muzyka, a TV show. W programach dla dzieci zmaksymalizowano przemoc, a zminimalizowano pozytywne przesłanie. Programy rozrywkowe i humorystyczne, wymagające od człowieka myślenia zostały wycofane, a zastąpiono je dennymi serialami paradokumentalnymi. Nie mówię już o amerykańskim zjawisku „wyścigu szczurów”, gdzie albo się dostosujesz, albo wypadasz; człowiek musi wybrać, albo kariera, albo rodzina. Najgorsze według mnie jest to, że wpychamy w ten trybik dzieci: MasterChef Junior, Aplauz Aplauz czy Mali giganci. Odbieranie dzieciństwa staje się powszechne przez spełnianie niespełnionych ambicji rodziców; rzeźbienie talentów na siłę i eksponowanie ich światu (nawet jeśli dziecko ma talent, nie popychajmy go do przodu; niech obierze własne tempo). Wyścig szczurów w byciu najlepszym!

Jak już wspominam o programach paradokumentalnych, to czy ktoś przyjrzał się problemom młodych ludzi w tychże „programach”? Przytaczam pierwszy, który przyszedł mi do głowy:
„Przyjaciółki” przerabiają zdjęcia swojej koleżanki i tworzą profil na FB, gdzie niby reklamuje swoje usługi i oferuje nagie zdjęcia za opłatą. Kiedy w sprawę mieszają się nauczyciele, cała klasa obwinia właśnie tę ofiarę i zaczynają jeszcze bardziej się  nad nią znęcać (wcześniej też się znęcali, bo sprzedajna). Nagrywają nawet film i szantażują ją, że ma wycofać oskarżenia; co więcej, kryją te przyjaciółki z bożej łaski. Jestem w stanie się założyć, że w różnego typu show kobiety również podstawiają sobie nogi, byleby pokonać konkurencję. Idą do łóżka z kim się da, i tak dalej i tak dalej, i wiele innych, patologicznych zagrań. Tak w ogóle, zauważyłeś, że kapuś zawsze jest winny, nawet jeśli działa w obronie słabszego albo samego siebie?

Główną zmorą naszych czasów jest wyścig szczurów, podsycany przez naszych rodziców już od najmniejszych lat. Ręka do góry, kogo nie denerwował taki oto dialog:
- Dlaczego dostałeś tylko trzy? Przecież Piotrek dostał cztery!
- Mamo, ale Paweł dostał dwa.
- Nie interesują mnie inne dzieci. 
Doświadczyłam go w swoim życiu raz, przyrównana do sąsiada (który chodził ze mną do szkoły podstawowej). Zawsze miał lepsze oceny i nigdy nie miałam mu tego za złe, podobnie jak nie czułam się z tym źle. Przynajmniej do czasu takiego oto dialogu: później zaczęłam się czuć źle, bo nie chciałam być na końcu, a chciałam być na pierwszym miejscu. W liceum myślenie się zmieniło na: byle zdane.

Niestety, nie wszyscy zmieniamy ten tok myślenia i zamiast po prostu odpuścić i być szczęśliwym, przyspieszamy, nabieramy tempa. Pragniemy być na pierwszym miejscu; chcemy by inni widzieli nasze plecy, a nie my ich. Rywalizacja jest zdrowa, ale w pewnym etapie przestaje być rywalizacją, a staje się walką: brutalną walką. Walką, w której są ofiary, ponieważ zaczynamy podstawiać nogi i stosować nieetyczne zagrania. Najładniej wygrać przez wyeliminowanie przeciwnika; nawet jeśli nie jest dla nas zagrożeniem.

Tym dla mnie jest znęcanie się nad inną osobą. Jest to nieetyczne, niehumanitarne i bardzo popularne; w szkołach, w pracy, nawet na ulicy. Inspiracją do napisania tej noty było właśnie zachowanie tego typu, zachowanie atrakcyjnej fizycznie dziewczyny, która bez wahania zdecydowała się ośmieszyć w okrutny sposób chłopaka, który do niej pisał. Nie dość, że dopuściła się upublicznienia prywatnej rozmowy, co jest bardzo nieetyczne same w sobie, to zrobiła to w celu ośmieszenia go. Chłopak po prostu do niej pisał, ponieważ zainteresował się jej osobą. Warto podkreślić, że dziewczyna bardzo często publikowała zdjęcia typu „jeśli mu zależy, nie podda się”. No i chłopak się nie poddawał, mimo że każda wiadomość została zignorowana. W końcu dziewczynie nerwy puściły, odpisała mu dość wulgarnie, a następnie rozmowę zascreenowała i udostępniła na swoim profilu. Zrobiła to w jednym celu: by go upokorzyć jeszcze bardziej.

Jeśli popatrzeć na naszą zwierzęcą naturę, możemy od razu wykluczyć walkę o terytorium czy współzawodnictwo. Kobieta i mężczyzna to zupełnie dwa światy i na tle emocjonalnym nie powinni stanowić dla siebie zagrożenia. Stawiam, że tutaj chodzi o odtrącenie od stada osobnika o kiepskich genach. Znaczy, jeśli założymy, że dziewczyna jest zwierzęciem bez możliwości logicznego myślenia. Niestety, jako ludzie nie możemy sobie pozwolić tylko na instynkt. Tak bardzo pokazujemy swoją wyższość nad zwierzętami, chociażby sam fakt, że posiadamy przeciwstawne kciuki, że nie możemy sobie pozwolić na luksus tłumaczenia: bo to taki instynkt. Nie, to pokurwienie.

Kilkadziesiąt lat temu przeprowadzono pewien eksperyment, w którym brali udział studenci niekaralni i można powiedzieć dobrzy. Podzielono ich na dwie grupy - klawiszy i więźniów, dając strażnikom władzę nad tymi drugimi. O całym eksperymencie można poczytać na wikipedii, ale najważniejsze w całości jest: 
Eksperyment zakończono już szóstego dnia z dwóch powodów. Strażnicy zaczęli dopuszczać się coraz bardziej gorszących praktyk, m.in. zmuszając więźniów do symulowania aktów homoseksualnych. Ponadto Christiana Maslach, późniejsza żona Zimbardo, doktor ze Stanfordu, stanowczo sprzeciwiła się eksperymentowi po tym, jak przeanalizowała jego zgubny wpływ na psychikę więźniów. Była to pierwsza osoba, która zanegowała moralną stronę eksperymentu. [...]

Wśród strażników można było wyróżnić trzy podstawowe typy zachowań. Pierwsza grupa była surowa, choć sprawiedliwa. Strażnicy z drugiej grupy starali się nie krzywdzić więźniów i udzielać im „drobne przysługi”. Pozostali natomiast znajdowali satysfakcję w znęcaniu się nad skazańcami, mimo że żaden test osobowości nie wykazywał u nich takich tendencji. Wszystkich strażników łączyło jedno: nie odmawiali wykonania żadnego rozkazu.
Wniosek z tego eksperymentu jest jeden, przynajmniej dla mnie - ludzie z władzą tracą kontrolę oraz wszelkie zahamowania. Dlatego jestem przeciwna władzy absolutnej. Ale, to nie na temat.

Wracając do głównego wątku: jeszcze większym pokurwieniem według mnie jest to, że ludzie jej entuzjastycznie przyklasnęli. Okej, ludzie byli świniami, świniami są i prawdopodobnie nimi będą, a zachowania tego typu przybiorą jeszcze gorszy obrót. Nie rozumiem jednak tego, że społeczeństwo klaszcze jak ucieszone małpy w zoo na widok jakiejkolwiek rozrywki. Ktoś kogoś kompromituje, ktoś nad kimś się znęca i nikt, naprawdę nikt nie napisze, że to nieetyczne, amoralne, lub po prostu, okropne i okrutne;  a jeśli już taki osobnik się znajdzie, to odzywają się przyklaskiwacze, broniący swojego przywódcy. Co się czepiasz? Sam się prosił.

Nie, nie prosił. Nikt się nie prosi o cierpienie, wyśmianie czy skompromitowanie. Później nie dziwię się, że chłopcy boją się zagadać na ulicy, bo jeszcze taka głupia cipa wyśmieje (a razem z nią koleżanki, może chłopcy przypatrujący się temu z boku). Uraz pozostaje do końca życia, bo to może odbić się na psychice. Wówczas takie osoby ratują się portalami randkowymi i spotted; wówczas znów się z nich śmieją, bo ofiary losu boją się zagadać do dziewczyny na ulicy. Tak, boją się, a wiecie dlaczego? Przez takie głupie kobiety.

Głowi mnie pewna rzecz, mianowicie właśnie przyklaskiwacze. O ile silniejszy ośmiesza słabszego by pokazać swoją pozycję, władzę lub pozbyć się konkurencji, to co kieruje takimi osobami? Chęć wkupienia się w łaski silnego osobnika? Zaimponowanie mu? Może lęk przed tym, że sami staną się ofiarą? Interwencja i obrona słabszego wymaga pewnego rodzaju heroizmu, wyjścia przed szereg i stanięcia tak, by kamienie sypały się nie na ofiarę, lecz na obrońcę. Nie jest to czyn łatwy, ponieważ osoba taka może sama stać się ofiarą. Pytanie jednak, czy dla własnej wygody i bezpieczeństwa powinniśmy na to pozwalać? Jesteśmy ludźmi, posiadamy uczucia wyższe i niby jesteśmy lepsi od zwierząt. Udowodnijmy to - nie znęcajmy się nad słabszymi i stawajmy w jego obronie.

Wywołuje to we mnie pewne wspomnienie. Mianowicie, kilka lat temu przeprowadzono eksperyment z przejściem dla pieszych. Jeśli człowiek ubrany w zwykłe ubrania wejdzie na czerwonym świetle, ludzie tylko będą na niego patrzeć. Jeśli jednak ten sam człowiek ubrany jest w garnitur i niesie aktówkę, społeczeństwo chętniej wchodzi za nim na pasy. Jak odczytać ten eksperyment? Bardziej ufamy tym „ładnym”, ponieważ pozostaje w nas trochę dziecinne, trochę średniowieczne myślenie „ładny” = „dobry”. Niestety, ładny nie znaczy dobry, o czym przekonuję się każdego dnia.



Photo credit: Interiorrain via Foter.com / CC BY-ND


poniedziałek, 25 stycznia 2016

#112 W glanach do Kościoła przyszedł, pieprzony satanista.

#112 W glanach do Kościoła przyszedł, pieprzony satanista.



Wiesz o tym, że ludzie naklejają łatki? Już tłumaczę co mam na myśli. Ludzie, którzy z Tobą nigdy nie rozmawiali; ludzie, którzy nic o Tobie nie wiedzą, już mają o Tobie wyrobioną opinię. Wyrabiają ją sobie ot tak, jak pstryknięcie palcami. Nawet człowiek, którego raz spotkasz w swoim życiu, będzie miał już o Tobie pewne zdanie – oczywiście, bardzo szybko o nim zapomni. Jednak gdyby zobaczył Cię drugi raz, na pewno powiedziałby o Tobie to samo. Łatki to nie tylko zmora naszych czasów, ale w dobie tolerancji jest czymś, co ukazuje podwójne, społeczne standardy. 

Co sprawia, że katolik jest katolikiem? Jest ich wiele, ale z pewnością każdy chrześcijanin przyjmuje chrzest jeszcze w czasach, gdy był małym szkrabem, przez co religia – w pewnym sensie – zostaje mu narzucona. Później uczęszczanie na lekcje religii, komunia, następnie bierzmowanie. Sakramenty święte z całą pewnością sprawiają, że przynależymy do kościoła – ale jak wiadomo, czas działa na szkodę i pojawia się „wierzący, ale niepraktykujący”, czyli w mojej ocenie największa bzdura, jaka można powiedzieć. No ale, są i tacy katolicy, więc sobie będą. 

Mam wszystkie sakramenty za sobą, staram się regularnie chodzić na mszę świętą; przyznaję, nie zawsze mi to wychodzi, ale naprawdę robię co mogę by być przynajmniej raz w tygodniu w kościele. Ale, ale, dlaczego o tym mówię? Dlaczego dzisiaj wzięło mnie na tematykę wiary? Nie, nie chcę nikogo nawracać, mówić jak źli są ateiści. Wiem, że ludzie kościoła są… specyficzni w niektórych spawach, jak chociażby wolnej woli drugiego człowieka. To znaczy, Bóg pozwala człowiekowi robić co chce i decydować w co chce wierzyć. Ludzie kościoła już nie – nawracają, wyzywają i są w tym nieugięci. 

Ten artykuł chciałabym poświęcił właśnie ludziom kościoła, ale nie mówię tutaj o księżach, a o przeciętnej kobiecinie w moherowym kapelusiku, która codziennie gna na mszę i zajmuje honorowe miejsce w pierwszym rzędzie; o ludziach, którzy uważają siebie za wierzących, ale nie mają nic wspólnego z naukami boskimi. Tak, mimo że jestem katoliczką, nie cierpię tego rodzaju ludzi z wielu względów; począwszy od tego co napisałam, kończąc na tym, że są upierdliwymi towarzyszami podróży w autobusie. Przejdę może do meritum. 

Zima to nieprzyjazna pora roku – rano spadnie śnieg i jest go dużo; przez cały dzień się roztopi i wieczorem, kiedy wychodzę z uczelni, jedna wielkie g. na chodnikach. Dlatego moimi przyjaciółmi w okresie zimy są glany. Na ulicy nie robią wielkiego szumu, w autobusie też nie – ot, buty jak buty. Wszyscy to rozumieją, w przeciwieństwie do kaptura, ale o nim za chwilę. Niestety, z brakiem zrozumienia spotykam się… Gdzie? W kościele, a konkretniej, mówię o agresywnym zachowaniu pań w moherowych czapeczkach. 

Glany to buty ciężkie, zabezpieczające przez podeptaniem i przed głębokimi kałużami, i przed brudem, mokrymi skarpetami i tak dalej, i tak dalej, aż do znudzenia. Niestety, albo i stety, glany są przypisane do subkultury metalowej, a ta – jak doskonale wiadomo – jest pełna satanistów, którzy na niedzielnym stole mają potrawkę z kota i idą na mszę, owszem, ale czarną. W ten sposób patrzą osoby starsze, zwłaszcza w małych miejscowościach, gdzie społeczeństwo jest hermetycznie zamknięte na wszelkie nowości, a pojęcie tolerancji czy mody jest obce. Staję się ofiarą nietolerancji, i choć brzmi to niedorzecznie, jest prawdziwe. Nietolerancja to nie tylko niechęć do homoseksualistów, żydów czy muzułmanów, ludzi o innym kolorze skóry. 

To, jak jestem ubrana zawsze będzie nie tylko mnie cechować, ale też sprawi, że ludzie będą na mnie patrzeć przez pryzmat. Między innymi dlatego nie przejmuję się tym, co powiedzą ludzie – bo mówić będą, teraz i zawsze, ale to już ode mnie zależy jaki dam im temat. Czy temat do rozmów da rodzina, czy też moje glany i mój kaptur z uszkami. Póki nie łamię prawa albo nie dokonuję przestępstw na tle obyczajowym, ich opinia pozostaje bez wartości. Bo co mają na poparcie swoich słów? Jak udowodnią mi, że niedzielny kurczak był tak naprawdę kotem sąsiadów? A no nie udowodnią. 

Niestety, to nie jedyna sytuacja kiedy spotykam się z niechęcią z powodu mojego ubioru. 

Do czego służy kaptur? Do tego by przesłonić głowę, by nie przewiało uszu, by osłonić się przed deszczem. Co czwarta kurtka i co druga bluza ma kaptur. Nikt nie robi z tego wielkiej awantury – kaptur, po prostu kaptur. A no, niestety nie. Posiadam dwie bluzy, które posiadają nie tylko kaptur, ale i do tego kaptura przyszyte kocie uszka. Uwierzcie mi, ludziom odpierdala. Jeszcze nie zdarzyło mi się ubrać ich do kościoła (bluzy są za ciepłe), ale widzę reakcję ludzi w Katowicach – w mieście, do cholery, gdzie Afroamerykanin ubrany w różową koszulę wyprowadza królika na smyczy. Jestem sensacją większą od tego mężczyzny, bo mam kaptur z uszkami. Nie pytajcie jakie reakcje są w mieścinie, w której mieszkam – a mieszkam, szczerze powiedziawszy, na całkiem uroczej wsi. 

Dlaczego piszę o kapturze z uszkami? Ponieważ wywołuje nieoczekiwane reakcje ludzi, zaczepki a ostatnio nawet usłyszałam nieprzyjazne wygwizdywanie, i niewiele brakowało, a ktoś by mną poszarpał na ulicy. Taką mamy tolerancję i akceptację na uchodźców, że dziewczyna w kapturze może zostać ofiarą drwin i wyzwisk? No ale, ubieram kocie uszka z pełną świadomością i bez chwili zastanowienia, wiedząc, że wywołam oczekiwany efekt; efekt zaskoczenia. Za każdym razem gdy je mam, ludzie rozpierzchają się w autobusie i nikt nie usiądzie obok mnie. Jestem jak trędowata. 

W okolicy uchodzę za… Hm. Nie potrafię znaleźć przymiotnika, który oddałby sedno problemu. Kocie uszka i glany potrafią o Tobie wyrobić opinię, uwierz mi. Jeśli kiedykolwiek przejmowałeś się „co powiedzą ludzie”, wiedz, że oni będą mówić i dorobią sobie własną teorię, nieważne jakbyś się nie starał, by tak nie było. Wystarczy, że coś ubierzesz; że z radia poleci nie ten kawałek – cokolwiek, dzięki czemu wyrobią opinię. 

Słucham metalu i rocka, z czym się nie ukrywam; noszę glany i kocie uszka. Jestem satanistą i pożeraczem kotów – przywykłam do tej opinii i śmieję się z niej. Przywykłam też to opinii, że powinnam coś zrobić ze swoim życiem, a nie tylko bawić się w blogowanie, które jest domeną gimnazjalistów. To jest moja łatka, a jaka jest Twoja, hm? 

Naklejanie łatek jest problemem nie tylko powszechnym, ale i społecznie akceptowanym. Każdy człowiek na ulicy nawet się nie zawaha - wystarczy, że spojrzy na włosy czy ubiór. To wszystko. Już jesteś sklasyfikowany. Niestety, o ile na włosy czy ubiór mamy wpływ, to na kolor skóry i niepełnosprawność nie mamy wpływu, a między innymi to one bardziej niż ubiór klasyfikują.

Pamiętaj też, że rodzina ma wpływ na to, jak będą na Ciebie patrzeć – w małej społeczności nie będziesz tym, który skończył informatykę, tylko synem tego, który zdradził żonę i ożenił się drugi raz; synem tego, który pije i bije swoją rodzinę. Łatkę zawsze będziesz mieć naklejoną na plecy. Będziesz tym, który ma żonę z miasta; albo tą, która jest panną i ma kota. Jeśli malujesz usta, będziesz umalowaną; masz dziecko – jesteś nieletnią matką; mieszkasz z chłopakiem – żyjesz nie po bożemu. A nie daj Boże jesteś chory. „To matka tego chłopca na wózku”; „To ten chłopak z ADHD”; „To ta niepełnosprawna dziewczyna”. 

Kiedy ludzie nakleją Ci łatkę, nie masz imienia, nie masz nazwiska, nie jesteś osobą. Jesteś „ten” lub „ta”. Bezosobowo i bezpiecznie: bezosobowo, bo nie jesteś dla niego człowiekiem i bezpiecznie, bo nikt nie zwróci na to większej uwagi. I chyba właśnie to jest najbardziej krzywdzące w patrzeniu przez pryzmat stereotypu czy naklejonej przez kogoś łatki. To nie jest osoba, to nie jest człowiek – to jest „ten” albo „ta”. 

Czytałeś kiedyś Panią Miniaturową? Jeśli nie, pozwól, że uraczę Cię fragmentem artykułu Jestem mamą gorszego sortu
„Ludzie lubili ze mną rozmawiać, zawsze tak było. Poza moim naturalnym środowiskiem. Wracając w rodzinne rewiry nastawała cisza. „Ta niepełnosprawna dziewczyna już urodziła”. Nie było gratulacji dla mnie, były dla moich rodziców. Ze mną się nie rozmawia, chora przecież, młodziutka. To nie partner do rozmów. Zostaw nas dziecko w spokoju, dorośli rozmawiają… o tobie i twoim dziecku.”

Pani Miniaturowa doskonale wie o czym mówię – ludzie w mieście, ludzie obcy z którymi ma okazję porozmawiać potraktują ją jak normalnego człowieka, jak kogoś, kim naprawdę jest; ludzie z okolic z której się wywodzi, patrzą na nią przez wyrobioną opinię. Nie znają jej, ale i tak o niej wiedzą i o niej rozmawiają. Jak mówiła Pani Miniaturowa, zawsze będziesz „tą niepełnosprawną”, a ja dodam: „tą satanistką”, „tym kobieciarzem”, „tym alkoholikiem”. Raz przypięta łatka nigdy nie zostanie odszyta i nic na to nie poradzisz, tacy są ludzie. 

Nie rozmawiałam osobiście z Panią Miniaturową, nie spotkałam jej na ulicy i gdyby sama nie powiedziała o swojej chorobie, patrzyłabym na nią jak na normalną osobę. Przepraszam bardzo, nadal na nią patrzę jak na normalną osobę, bo JEST normalną osobą. Co więcej, wpierw poznałam ją – jej opinie, jej poglądy, jej bloga – a dopiero później dowiedziałam się o pozostałych rzeczach - rzeczach, przez które ludzie naklejają nam łatki. Mam świadomość, że sama jestem wpierw postrzegana przez to, co piszę i jak piszę, dopiero później przez to jak wyglądam, a na samym końcu pod rączkę idą wady i defekty. 

Dlatego ludzie tak chętnie korzystają z Internetu jako medium do komunikacji z drugim człowiekiem. Fakt, nigdy nie zastąpi to kontaktu fizycznego, wzrokowego, poczucia bliskości, zapewnia jednak zabezpieczenie: ktoś zna mnie, moje poglądy, a nie moją chorobę, niepełnosprawność czy opinie, jakie o mnie krążą. Pamiętam z czasów dzieciństwa, gdy nawiązałam kontakt z dziewczyną z Mikołowa. Była niedowidząca i gdyby mi o tym nie napisała, nie wiedziałaby o tym – co więcej, nijak nie wpłynęło to na naszą znajomość. 

Niestety, częściej mamy do czynienia z ludźmi na ulicy jak z ludźmi Internetu. Częściej padamy ofiarą krzywych spojrzeń, złośliwych uwag czy obgadywania za plecami. Zmienimy to? Nie. Jak zatem z tym walczyć? Tak, jak mówił o tym Tyrion Lannister:

Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroję, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie.
Łatki były, są i będą. Łatki, czyli stereotypy; łatki, czyli uprzedzenia. Chłopak o ciemniejszej karnacji może być zamachowcem; łysiejąca dziewczyna wzbudza sensację i śmiech, nikt nie pomyśli o dramacie związanym z chorobą. Samotnie wychowująca matka codziennie znosi trud krzywych spojrzeń, „bo chciała wrobić w dziecko”. Niepełnosprawni zawsze pozostaną na uboczu, jako nie-ludzie, bo nieidealni, nie tacy sami.

Klasyfikujemy wszyscy, bez wyjątku. W ten sposób chcemy oswoić to, co nieznane; boimy się, i to strach sprawia, że zachowujemy się tak, jak się zachowujemy. Cała agresja skierowana w uchodźców; cała nienawiść skierowana w homoseksualistów, żydów to strach, nic innego. Uważam jednak, że pogarda potrafi krzywdzić równie mocno jak nienawiść kierowana strachem. Pogarda, bo ktoś jest inny; pogarda, bo ktoś jest gorszy.

Nie ma sensu nawoływać: nie patrzcie stereotypowo, nie naklejajcie łatek. To forma samoobrony, oswojenia tego, co nieznane. Jednakże, czasami lepiej wyjść naprzeciw strachowi i poznać to, czego się nie zna i to, czego się boi. To też wszystko ludzie. Punk też ma kochającą mamę; upośledzone dziecko ma w sobie więcej dobroci niż niejeden ksiądz z ambony. To, że człowiek wygląda trochę inaczej, miał inny start lub jest po prostu inny, nie sprawia jednocześnie, że jest gorszy. Jest taki sam jak ja, jak Ty. Taki sam. 

Wspomniałam na początku o ludziach kościoła, o katolikach, o chrześcijaństwie. Nie przypadkowo - większość ludzi na ulicy to katolicy. Uważają siebie za dobrych ludzi, ale czy takimi są? Dodatkowo, bardzo skupiłam się na sobie i trywialnych rzeczach, jakimi są bluza i glany. Prawda jest taka, że z łatwością mogę na to wpłynąć. Wzbudza to jednak skrajne reakcje, których mogę uniknąć. Jednakże, co z ludźmi, którzy nie mogą na to wpłynąć? Co mają zrobić? 


Photo credit: LordKhan via Foter.com / CC BY

piątek, 22 stycznia 2016

#111 O blogowaniu, czyli stylistyka bloga cz. II

#111 O blogowaniu, czyli stylistyka bloga cz. II

O blogowaniu, czyli stylistyka bloga cz. II
Photo credit: LINUZ90 via Foter.com / CC BY-SA

Prawie rok temu napisałam post O blogowaniu, czyli stylistyka bloga, w którym skupiłam się przede wszystkim na technicznej stronie bloga (czcionki, justowanie i inne pierdoły). Chyba każdy twórca w blogosferze próbował napisać swój przepis na udane blogowanie, z mniejszym lub większym skutkiem. Po trzech latach surfowania po tejże sferze, zdecydowałam się podzielić kilkoma uwagami. Oczywiście, mój przepis jest raptem sugestią i przepis na „sukces” jest nie tylko subiektywny, ale może się nie sprawdzić u każdego. Warto jednak próbować różnych sposobów, dlatego, oto moje.

Przede wszystkim, jak zacząć?


Początki nie były, nie są i nigdy nie będą proste. Ciężko z góry mieć wiedzę o tym, jaka będzie ostateczna forma. Załóżmy, przy pisaniu opowiadania - prolog sobie, ale dalsza historia sobie. Wielokrotnie prolog pisałam z myślą o zupełnie innej historii, a w trakcie staczałam się na inną drogę niż wcześniej zakładałam. Albo była krótsza, albo ciekawsza, albo mniej uczęszczana. Podobnie jest ze wszystkim - nie wiemy jak to się zakończy. Tym bardziej trudno powiedzieć to w kwestii blogowania. Zamierzasz pisać o modzie, ale może będziesz czuć, że się nie realizujesz, że to nie dla Ciebie. Zaczniesz zmieniać posty, zaczniesz zmieniać styl - nader wszystko, zaczniesz się rozwijać. Dlatego nie zakładaj o czym będzie Twoja strona, bo tego nigdy nie będziesz wiedziała. Nawet wypstrykando miało swoje okresy tematyczne. Zatem - jak zacząć?

Najwięcej blogerów zaczyna od klasycznego przedstawienia się i nie jest to zła droga, wręcz przeciwnie - to bardzo dobra droga. Nie ma co na siłę być anonimowym, ponieważ anonimy źle się czyta - nie wiadomo kto jest po drugiej stronie, jak to mówią. Nie musisz od razu prowadzić ekshibicjonistycznego trybu życia, nie musisz pisać o każdym intymnym szczególe, ale ogólne informacje są bardzo przydatne. Jednakże, jak o nich pisać, by nowy czytelnik nie znudził się i nie stwierdził „ale to już było” (i nie wróci więcej, na na na). Suche fakty o sobie to za dużo i za mało jednocześnie.

Pamiętaj: jesteś marką, podobnie jak Twoja strona. Musisz przekonać czytelnika, że masz mu coś do zaoferowania. Dlatego, kiedy opowiadasz o szczegółach związanych ze swoim życiem, od tego ile masz lat, jakie szkoły skończyłaś, powiedz również, co możesz tym zaoferować. Masz trzydzieści lat? Masz niemałe doświadczenie życiowe. Wychowałaś dwójkę dzieci? Znasz problemy macierzyńskie i lifehacki na dobre wychowanie potomstwa. Recenzje blogowe? Z niejednej studni piłeś i z niejednej misy jadłeś, znasz się na książkach i masz konkretny gust literacki. Stań się argumentem w dyskusji „dlaczego mam czytać właśnie Twoją stronę”. Nie Twoja strona, nie Twoje pobudki mają stać się argumentem, ale właśnie Ty. Pamiętaj: suche fakty źle się czyta - wprowadź odrobinę narracji.


Pozycjonowanie Google


Wyszukiwarka Google to bardzo potężne źródło wejść, o czym przekonałam się przez jeden, konkretny artykuł. Mianowicie, pierwszy napisany przeze mnie tekst mówił o Badoo. Miałam szczęście, ponieważ codziennie ktoś wchodzi na moją stronę przez wyszukiwarkę google, poprzez wpisywanie zapytań odnośnie tego portalu. Najczęściej brzmią one: „jak zacząć rozmowę na badoo”, „jak zagadać na badoo” (i wiele podobnych kompilacji). Pomijając problematykę zagadywania, jest sporo pytań technicznych. Niestety, zbłąkane dusze trafiają na tekst, który miażdży męskie ego i nie raz dają (dawali, póki nie usunęłam opcji komentowania z anonima) upust swoim emocjom.

Jak to się stało, że mój niepowiązany artykuł ma 24 tysiące wyświetleń? W treści bardzo często używałam nazwy portalu, a w międzyczasie pojawiały się słowa kluczowe jak „rozmowa” i „zagadać”. Pozycjonowanie, o którym mówię, jest stosowane przez każdego bardziej doświadczonego blogera, ale i nie tylko. Wszystkie portale informacyjne również wykorzystują tenże mechanizm Wujaszka. Niestety, bardzo dużo tekstów pisanych z hasłami SEO (tak to się profesjonalnie nazywa) przypominają papkę słowną, gdzie co zdanie pojawia się któryś ze słów kluczowych. Osobiście nie praktykuję tej taktyki, bo lubię, gdy moje artykuły są przejrzyste i czytelne? Czy zrezygnowałam z haseł? Nie.
Agencja seo. jest dobrym rozwiązaniem dla osób leniwych lub nierozumiejących te wszystkie konwencje „seo”. 
Mianowicie, bardzo wielu autorów oddziela akapity od siebie za pomocą enteru - wykorzystuję tę pustą przestrzeń na wklejenie haseł i zrobieniu ich białą czcionką. Tekst nie traci na przejrzystości, a wyświetlenia same wpadają. Ale, ale! Spotkałam się z oskarżeniem, że skoro stosuję „takie” metody, nie potrafię pisać. Przyjrzałam się pierwszemu artykułowi oskarżyciela i przekonałam się, że co chwilę w sposób chamski pojawiały się hasła SEO; chamskie za sprawą specjalnego pogrubienia. Cóż, wolę „nie umieć pisać”, ale mieć przejrzystą stronę. Nie wiem jak to u Ciebie wygląda, ale ja naprawdę nie lubię jak ktoś traktuje mnie jak idiotkę i co chwilę przypomina o czym pisze.

Edit: Dostałam informację od Czytelniczki, że wklejanie tekstu w puste pola jako białą czcionkę jest nie do końca właściwe.


Częstotliwość publikacji


Zdarzyło się nie raz i nie dwa byłam świadkiem, jak ktoś zaczynał. Hip, hura, duży potencjał, duże chęci i teksty pojawiały się codziennie. Przez miesiąc, później nadeszła stagnacja, brak czasu, zmęczenie materiału. Blog taki dryfuje w sieci po dziś dzień, zapomniane biedactwo. Autor do niego nie wraca, choć były przypadki, że wrócił i strona znów odżywała. Jednakże, najczęściej kończy się to usunięciem, by po jakimś czasie autora znów zebrało na chcicę pisania, by założył kolejnego bloga i by znów przez jakiś czas publikował na hip, hura, duży potencjał mam.

To nic złego, że ktoś świeżo prowadzący bloga ma duże chęci i dużo tematów, wręcz przeciwnie, to bardzo dobrze. Warto jednak rozplanować jakoś czas: mieć świadomość obowiązków, braku weny oraz okresów, kiedy człowiek nie ma nastroju na pisanie i dzielenie się swoimi opiniami. Z doświadczenia wiem, że przestój na stronie zagraża życiu bloga bardziej od niekompetencji czy głupich tematów. Dlatego, kiedy tylko jest wena, jest zapał i są tematy: pisz, pisz i jeszcze raz, pisz. Im więcej napiszesz, tym więcej będziesz mieć na okres „nie chce mi się”. 

Wiem o tym, ponieważ sama przez to przechodziłam i teraz radzę sobie w inny sposób. Przez święta miałam mnóstwo wolnego czasu i mnóstwo wolnych tematów. Mam kilka gotowych artykułów, leżących sobie grzecznie w kopiach roboczych. I niech tam leżą, nie będę wrzucała po jednym artykule każdego dnia. Wolę wrzucić co drugi, trzeci dzień, ale mieć zawsze coś na zapas. Zbliża się sesja, zbliżają się zaliczenia i zbliża się mój okres „nie chce mi się”.


Reklama dźwignią handlu


Podstawą ruchu jest reklama. Oczywiście, istnieje głębokie przekonanie, że dobra marka nie musi się reklamować, bo czytelnicy przyjdą sami - „produkt sam się obroni”. Niestety, współcześnie mamy taki napływ różnych możliwości, opcji, że musimy się reklamować, nawet najlepsi. Bo czymże jest fanpage, jak nie reklamą? Jednakże im mniejszy jesteś, tym więcej musisz się napracować. Cóż, taka cena sławy, prawda? 

Podstawą reklamy jest fanpage, który nie tylko zbierze Twoich fanów w jednym miejscu, ale pozwoli im na bieżąco śledzić wszystkie Twoje działania, nie tylko na stronie. Wiadomo, jakieś swoje spostrzeżenia, humorki. Warto podpatrzeć „tych dużych” w prowadzeniu fanpage. Osobiście wybieram drogę, że nie spamuję każdym fragmentem swojego życia, nie wrzucam codziennie zdjęć. Nader wszystko, dzielę się przede wszystkim działalnością. 

Oczywiście, w grę wchodzi Instagram (nikt nie lubi anonimowych twórców, bo ludzie lubią czuć więź); Twitter (relacjonowanie myśli i spostrzeżeń, na szybko). Najważniejszą dźwigną handlu jednakże będą grupy na facebooku. Z samego blogowania jest ich ponad setka, zrzeszająca od kilkudziesięciu po kilka tysięcy osób. Każdy z nich to potencjalny czytelnik. Jeśli nauczysz reklamować swoje posty w sposób interesujący, ktoś wejdzie, ktoś zostanie i może ktoś udostępni.

Autoreklama


Skoro już jesteśmy przy reklamie, warto wiedzieć jak się reklamować. Po pierwsze, nie wywyższaj się - nie jesteś najlepszy, nie byłeś i nie będziesz. Nie można być najlepszym w pisaniu, bo ciężko porównać umiejętności literackie, style i stopień posługiwania się słowami. Ale, ale, to tak na marginesie, ponieważ największym błędem jest całkowity brak autoreklamy. 

Siedzę na grupach facebookowych służących do reklamowania swojego bloga (jest ich ponad czterdzieści). W ciągu godziny pojawia się mnóstwo linków, ale znaczna część ogranicza się do „zapraszam do siebie”. Kiedy pojawi się, załóżmy, dziesięć takich linków z takim opisem, a dwa w jakiś sposób zachęcą Cię do sięgnięcia po linka, po który sięgniesz? Sama okładka i tytuł to za mało, trzeba dodać coś od siebie. Najmniej dwa-trzy zdania, czasami dłuższą wypowiedź; niektórzy wrzucają fragment lub pierwszy akapit. Wszystko zależy od Ciebie, ale grunt, to wiedzieć jak się zareklamować. 

Bardzo często opieram taktykę prowokacji: piszę artykuł, załóżmy o wspieraniu tych, którzy tego potrzebują, ale w „zaproszeniu” zawieram treść przeciwną (potrzebujący są żałośni, skoro nie mogą sobie sami poradzić). Raz, wejdą osoby, które się ze mną zgadzają, a kto odważnie wygłosił ich pogląd. Dwa, wejdą osoby, które chcą mnie zganić, naprostować. Wychodzi różnie, ale zapewniam, każda strona jest zaskoczona efektem.

Bardzo fajnie ten temat poruszyła Humanistka na obcasach, zapraszam po rozszerzenie wątku do niej.


Sztuczne zapychanie obserwacji

Czyli bardzo popularne „obserwacja za obserwację, komentarz za komentarz”. Wymiana komentarzy jest o tyle sensowna, o ile ludzie będą komentować z sercem, a nie jedynie odbębnić, zareklamować i zapomnieć. Z reguły staram się wypowiedzieć sensownie, z szerokim opracowaniem tematu - inni wolą skrobnąć coś krótkiego, bez czytania. I niech nikt mi nie wmawia, że tak nie jest - jeśli tak nie robisz, jesteś wyjątkiem na całą rzeszę. 

Nie skuś się na to, bo po pierwsze, tracisz wiarygodność jako rzetelny bloger. Lecisz tylko na ilość komentarzy i puste obserwacje, a nie jakość czytelniczą. Osobiście wolę mieć mniej obserwatorów i komentarzy. Wiem jednak, że mam ich z serca, bo zasłużyłam w jakiś sposób, a nie bo ich przekupiłam.

O czym chcielibyście poczytać?


Blog jest Twoją cząstką internetu, Twoim portem na nieprzyjaznym morzu. To Ty decydujesz o tym, czy dany komentarz zostanie upubliczniony, a który usunąć. To Ty decydujesz o wyglądzie, czcionce i mnóstwie innych pierdół. Dlaczego więc oddajesz najważniejszą rzecz - tematykę postów - czytelnikom?

Jesteś kapitanem swojego okrętu, to Ty o wszystkim decydujesz. Załoga, czyli my, czytelnicy, nie potrafimy sterować i jedyne co możemy zrobić, to sprowadzić statek na skały. W pewnym momencie blog przestanie być Twój, a pisanie stanie się żmudnym obowiązkiem, nie frajdą. Dostosowywanie się zabija to, co w blogowaniu jest najważniejsze: nieuginanie się. Oczywiście, czasami mam chwile załamania i napiszę do kilku bliskich osób z pytaniem o temat. 

Robię to jednak rzadko i przede wszystkim, w poszukiwaniu tematów. Tak, tak, czasami usycham z braku tematów i sprawdzam, bo może ktoś ma coś ciekawego. Niektórzy sami podsyłają i jeśli mi się spodoba, piszę; ale tylko wtedy, kiedy to mnie się spodoba. Też tak rób - nie bądź marionetką w rękach czytelników, bo Cię zniszczą.

Chcę założyć bloga, ale…


A) Nie wiem co pomyślą znajomi. Jeśli boisz się opinii znajomych, nie ma sensu zakładać bloga. Ludzie zawsze będą gadać, zawsze będą oceniać, zawsze będą o Tobie mówić za Twoimi plecami. Blog jest dla człowieka, który nie boi się iść pod prąd - jeśli zaś pragniesz iść z nurtem, nie ma sensu o tym pisać, bo nie powiesz niczego nowego i odkrywczego. 
B) Nie wiem o czym. Najczęściej to problem ludzi, którzy chcą prowadzić bloga, chcą być popularni, i mieć czytelników, ale nie wiedzą jak to zrobić i liczą, że ktoś zrobi to za nich. Z doświadczenia wiem, że takie osoby nie wiedzą co powiedzieć, bo chcą przypodobać się innym, a co za tym idzie, mówią jak zawieje wiatr. 
C) Nie wiem jaki adres. Czasami, kiedy przewijam grupy na facebooku i patrzę na ludzi reklamujących swoje blogi. Niby budowanie marki na imieniu i nazwisku zapewnia niepowtarzalność, brak możliwości kopiowania, i tak dalej, ale bałabym się jednocześnie ośmieszyć imię i nazwisko. Co więcej, bardzo dużo nazw albo zawiera literki, albo składają się z zagranicznych wyrazów, albo - co jeszcze bardziej mnie bawi - opierają się na kiepskim naśladowaniu popularnych marek. W nadziei, że ktoś zbłądzi i do nich zerknie. 

Czasami ten sam szablon, podobna nazwa i nagłówek. Może zmylić, oj może, na szczęście bardzo często treść zdradza mistyfikację.

Jednakże, najważniejsze w prowadzeniu bloga jest to, by prowadzić go z pasją i od siebie. Kiedy zamierzasz założyć stronę o danej tematyce, zadaj sobie pytanie: co mam do zaoferowania? Błędne myślenie młodych twórców mówi „co blogowanie może mi dać”; prawda jest taka, co Ty możesz dać blogosferze. Co masz do zaoferowania czytelnikowi? Jesteś w jakiś sposób wyjątkowy, czy może będziesz tylko powielać wielokrotnie powielone? 
Mam na myśli pisanie o modzie czy kosmetykach. Większość z nich opiera się na powielaniu tego, co już było - podobne kreacje, podobne sklepy, podobna tematyka, podobny wygląd. Wszystko jest takie same i trze ba mieć to coś, tę iskierkę by wybić się wśród stron, których jest na pęczki. I właśnie od tego powinno zacząć się blogowanie: co JA mogę zaoferować? Nie czytelnik, nie firmy od współprac, ale właśnie Ty. Reszta przyjdzie sama, później, po ciężkiej pracy jako zasłużona nagroda. 



Photo credit: LINUZ90 via Foter.com / CC BY-SA

środa, 20 stycznia 2016

#110 Jak przetrwać sesję i nie zwariować?

#110 Jak przetrwać sesję i nie zwariować?

Jak zdać sesję i nie zwariować?
Studencki survival w kilku prostych krokach


Sesja dwa razy do roku odbiera przyjemność codziennego życia; sprawia, że człowiek spędza każdą wolną chwilę nad książkami. Zakuwanie, bieganie za wykładowcami, którzy właśnie w tym okresie decydują się bawić w chowanego to norma i codzienność. Masz wrażenie, że materiał Cię przygniata, i masz nadzieję, że nadchodząca wojna atomowa jutro zacznie się przed egzaminem, jeszcze nim wejdziesz na salę. 

Po pierwsze, NIE DAJ SIĘ ZWARIOWAĆ. 

Przy każdej możliwej sesji będą się Ciebie pytać jak Ci idzie, jak przygotowania, jakie działania już podjąłeś. I nieważne czy przedsięwziąłeś pewne kroki, czy też nie, będziesz mieć dokładnie to samo wrażenie: jesteś w dupie. Bo jesteś w dupie dopóki sesji nie zdasz. Jednakże, ilekroć zaczną pytania „czy zacząłeś się uczyć”, polecam zrobić to co ja: zaśmiej się, unieś kciuk do góry i powiedz „przedni żart”, bo nie tylko będą się pytać, ale będą też badać teren. Pamiętaj, każdy ma inne tempo przyswajania wiedzy, więc jeśli ktoś już zakuwa, a Ty jeszcze nie myślałeś o tym, że wypadałoby się ogarnąć życiowo - wiedz, że to całkowicie normalne. 

Dodaj napis

Po drugie, ROZPLANUJ.

Warto przejrzeć sobie przedmioty i rozplanować je w bardzo prosty sposób, dzięki któremu nie obudzisz się z ręką w nocniku. Najważniejsze są te ćwiczenia, z których masz egzamin - jeśli nie masz zaliczonych ćwiczeń, zapomnij o egzaminie. Dlatego do boju wpierw z ważniejszymi ćwiczeniami. 
Drugim stopniem zaliczeń są zaliczenia pisemne - mają ograniczoną liczbę terminową, plus masz szansę ściągać. TAK, ściągać, studenci też to robią. Przy czym, polecam ratować się w ten sposób tylko i wyłącznie wtedy, kiedy jesteś w czarnej dupie, bo i tak nic nie potrafisz.  Prawdziwy student nigdy nie ściąga, pamiętaj. Jesteś porządnym pokoleniem, pokoleniem budującym przyszłość. Ściąganie z przedmiotu, który nigdy nijak Ci się nie przyda to zbrodnia. 
Trzecim stopniem zaliczeń jest to, co praktycznie pozostało: najłatwiejsze przedmioty. Egzaminy i prace/pisemne zaliczenia to studencka zmora, a ustny - wbrew pozorom - to całkiem przyjemne spotkanie z potworem Profesorem. Ten uśmiechnie się do Ciebie, powie przez per pan i zaraz poczujesz się lepiej. A tak na poważnie, zdarzali się w mojej karierze studenckiej profesorowie, u których egzamin wyglądał następująco. 

Studentka filologii polskiej Natalia wchodzi do sali, siada naprzeciwko Profesora. On spogląda na nią, patrzy na listę i po chwili się odzywa:
- Pani Natalio, proszę mi opowiedzieć o... - zawiesił tajemniczo głos. 
- O Gombrowiczu, Panie Profesorze.
- Tak, tak, Gombrowicz. Kobiety u Gombrowicza. 
Tak, tak było. I było wiele innych, przezabawnych egzaminów. 
Warto chodzić na zajęcia organizacyjne, tyle powiem. Większość nie chodzi, bo nieobecność jakby się nie liczy, więc można przedłużyć sobie wakacje. Jednakże na organizacyjnych dowiesz się o formie zaliczenia i możesz mieć na niego wpływ - test, kolos, odpytywanie, przepytywanie z lektur - czy też mój faworyt, zaliczenie za aktywność. Temu nie odpuszczaj nigdy, nawet jak masz odpowiadać nie do końca na temat.

Dodaj napis

Po trzecie, NIE UCZ SIĘ NA RAZ.

O sesji mówi się jak o małej maturze. Cóż, moja lista lektur z najgorszych egzaminów liczyła prawie 60 tomisk. Przeczytałam to wszystko? Nie. Utworzyliśmy grupę na facebooku, podzieliliśmy lektury i wspólnie stworzyliśmy potężne opracowanie. Dlatego, jeśli jest taka możliwość, podziel materiał po grupie. Przy czym, nie radzę wrzucać wszystkiego na ogólnodostępny serwer - zdarzali się delikwenci, którzy pobierali materiał bez wkładu własnego. Na kolejnym semestrze rozwiązaliśmy ten problem w następujący sposób: wszystko wysyłaliśmy na jednego maila, osoba odpowiedzialna za wszystko sprawdzała kto wysłał, wrzucała do jednego pliku i odsyłała tym, którzy przysłali. Voila, problem rozwiązany. Nie mów, że nie można innym ufać; że pewnie wzięli opracowanie z internetu, albo się nie przyłożyli należycie. Tak szczerze, gdybyś miał samodzielnie opracować tyle tekstów, sięgnąłbyś po opracowania gotowe czy czytał wszystko i analizował? 
Jednocześnie, jak dostaniesz materiał do nauki, nie siedź od rana do wieczora. W ten sposób podeszłam do mojego pierwszego egzaminu z literatury - cały piątek, całą sobotę i całą niedzielę czytałam olbrzymie podręczniki akademickie. Efekt był taki, że w dniu egzaminu wyglądałam jak trup i każdy się pytał czy nie jestem chora. Szanuj swoje zdrowie, ucz się etapami - po godzince, z przerwami, przez 2-3 dni. Przyswoisz więcej niż na chop siup


Dodaj napis


Po czwarte, NIE DAJ SIĘ ZWARIOWAĆ PO RAZ DRUGI. 

Przed sesją i przed egzaminami zalewano Cię serią pytań o to, czy się uczysz, jak się uczysz, jak Ci idzie. Po egzaminie i zaliczeniach nie czeka Cię lepsza sytuacja, wręcz przeciwnie, dwa razy gorsza. Jak Ci poszło? Co napisałeś w trzecim? Ile ludzi, tyle wersji; każdy upewnia Cię, że nie zdałeś - w efekcie końcowym masz spieprzony humor do końca dnia najmniej, a najpewniej aż do otrzymania wyników. 
Nikt inny nie potrafi tak spieprzyć humoru po egzaminie, jak właśnie przekupki na targowisku, które kotłują się pod salą i omawiają między sobą każde jedno pytanie. Unikam ich jak ognia, bo wiem, że nic dobrego z tego nie wyniknie i tylko mnie nakręcą. 


Dodaj napis

Po piąte, BEZ SPINY. 

Nie panikuj, jeśli nie zaliczyłeś ćwiczeń w sesji - jest jeszcze sesja poprawkowa, czyli ekstra czas na zaliczenie swojego, bez spinania pośladów, płakania w kącie i użalania się nad sobą. To dwa tygodnie dodatkowych terminów, konsultacji i zaliczeń. Zdarza się jednak, że Profesor ma L4, albo bawi się w chowanego (i jest w tym mistrzem), albo najzwyczajniej nie lubi Twojej facjaty twarzy i uwala nie zalicza raz za razem. Wówczas pojawia się kolejny pomocnik studentka: przedłużenie sesji poprawkowej. Kolejne dwa tygodnie - to daje dwa tygodnie sesji normalnej + cztery tygodnie sesji poprawkowej. SZEŚĆ TYGODNI. Nie mów mi, że się nie wyrobisz. Wyrobisz,  po prostu jesteś leniem i zostawiasz wszystko na ostatni termin. 
Drugi termin na pierwszym roku studiów wydaje się czymś... Wstydliwym. Nikt się nie przyznaje do tego. Wiesz co? Pieprz ich. Każdemu może powinąć się noga - albo materiał za duży, albo nie te pytania, albo Profesor dostał menopauzy w trybie przyspieszonym kiedy otwierałeś drzwi, a która kończyła się wraz z Twoim wyjściem. Zdarza się. Shit happens. Czasami profesor zamiast drugiego terminu, daje trzeci, czwarty, piąty. Może - jeśli jest w porządku - każe Ci przyjść następnego dnia i odpowiedzieć tylko na drugą część pytania? Bywa różnie, ale dlatego lubię ustne. 
Nie powiem, że nie masz co panikować jak nie zdasz egzaminu, bo masz komisy albo warunek. Powiem Ci jednak, że to ostateczność, i to droga ostateczność. Jeśli nie zdasz komisa, żegnasz się z uczelnią; jeśli chcesz wziąć warunek, szykuj portfel. 


Dodaj napis

Nie gwarantuję Ci, że zdasz sesję, ale mogę zapewnić, że jeśli weźmiesz do serca te zasady, nie zwariujesz i nie ulegniesz presji. To właśnie ona jest największym wrogiem studenta: presja. Presja kolegów, bo będą się śmiać; presja rodziców, bo będą mędrkować; presja babci, bo nie da na nowe playstation. Sesja była, jest i będzie - dwa razy do roku będzie eliminować najsłabsze ogniwa. Nie zawsze jednak dzieje się tak poprzez eliminowanie wiedzy, a właśnie przez lenistwo. Najwięcej ludzi odpada, bo albo tracą zapał do nauki, albo nigdy go nie mieli. 
Im dalej w las, tym łatwiej; choć patrząc na nadchodzącą morfologię historyczną, wiem, że są wyjątki. Warto jednak próbować i walczyć - właśnie tego życzę Ci, drogi studencie. I drogi przyszły studencie, nie panikuj. Po trzech latach dojdziesz do wniosku, że sesja nie jest taka straszna jak ją malują. To tylko taka mała matura, dwa razy do roku. Nudzić się nie będziesz, zapewniam. 

Życzę Ci zdania egzaminów,
i żebyś po ogłoszeniu wyników powiedział:


Dodaj napis

poniedziałek, 11 stycznia 2016

#106 „Ale jak to trzeba zapłacić?” - powiedział zdziwiony sknera (czyli o sknerstwie Polaków)

#106 „Ale jak to trzeba zapłacić?” - powiedział zdziwiony sknera (czyli o sknerstwie Polaków)

„Ale jak to trzeba zapłacić?”

A tak to. Nie ma nic za darmo. Nawet na rogi i ogon musisz zapracować. 


Photo credit: laureltopias via Foter.com / CC BY-SA
Jest kilka źródeł utrzymania gospodarczego kraju: turystyka, rolnictwo, przemysł i usługi. O usługach popiszę sobie dzisiaj, jako że niedorzeczne rzeczy dzieją się w tym kraju. Jakie? Otóż, lwia część zawodów utrzymuje się z usług. Fryzjer oferuje strzyżenie; szewc renowację butów; mechanik naprawę auta; kosmetyczka regulację brwi czy malowanie paznokci; ekspedientka poradę w wyborze produktu. Skoro za każdą tego typu usługę płacimy i nawet nie zastanowimy się „czy muszę płacić?”. Dlaczego więc - skoro tutaj nie ma wątpliwości - pojawiają się one w usługach informatyka, grafika lub pisarza? 

sobota, 9 stycznia 2016

#105 Prawa autorskie? Pf. Co mi zrobisz?

#105 Prawa autorskie? Pf. Co mi zrobisz?


Nigdy nie spodziewałam się, że spotkam się z tak jawną bezczelnością, oraz z tak wielką pewnością siebie. 
prawa autorskie, kradzież intelektualna, ukradli mój tekst, ukradli moją pracę
Pisałam kiedyś o prawach autorskich. Że prawo pod tym kątem jest kulawe, dziurawe i do tego ślepe. Niestety, znalazłam potwierdzenie swoich słów. Powiedz mi, mój drogi, jak młode pokolenia mają szanować cudzą własność intelektualną; jak mają pracować sami na swój sukces a nie kopiować go po innych, skoro nawet polska biurokracja kradnie, jawnie i bezczelnie. 


prawa autorskie, kradzież intelektualna, ukradli mój tekst, ukradli moją pracę
Urząd miejski w Bieczu ukradł artykuły parentingowych blogerek - ukradł i nie poinformował ich o tym - na temat wychowania dziecka, głównie porady. Aktualnie jest odnośnik do nich jako autorek, haczyk tkwi jednak w tym - jak poinformowała mnie TomiTobi, urząd miejski dostał za to pieniądze z Unii Europejskiej. Sprawa jest w sądzie, ale końca nie widać. 


prawa autorskie, kradzież intelektualna, ukradli mój tekst, ukradli moją pracę
Powiedz mi, proszę, dlaczego nie szanuje się cudzej pracy? To, że ktoś robi to za darmo, nie znaczy, że możesz brać efekty te pracy i sprzedawać. Kradzież to kradzież, nieważne czego. Jeśli ktoś ukradł Twój tekst, wykorzystał go bez Twojej wiedzy i informacji o tym, że należy on do Ciebie; lub co gorsza, jeszcze na nim zarobił, ZGŁOŚ TO. Kradzież pozostanie kradzieżą. 


prawa autorskie, kradzież intelektualna, ukradli mój tekst, ukradli moją pracę

piątek, 8 stycznia 2016

#104 Ciasne umysły: niewdzięcznik.

#104 Ciasne umysły: niewdzięcznik.

Szanowny Panie G. 
Panie G. 
G.

 Nie spodziewałam się, że twój temat wróci w moje progi. Słowem wyjaśnienia zechcę zauważyć, że nazywając cię „niewdzięcznikiem”, nie mogłam cię urazić. Co najwyżej opisałam opisałam twoją osobę, a to definitywna różnica; z kolei mówiąc, że nie mam zamiaru mieć cokolwiek wspólnego z człowiekiem twojego pokroju, stwierdziłam fakt. Blokada na portalu wydała mi się jedyną słuszną decyzją, by zakończyć ten bezsensowny i zmierzający donikąd spór, którego ty jednak nie pozostawiłeś w spokoju. Poczułeś się urażony moimi słowami i zwyzywałeś mnie na każdy możliwy sposób, od tego kim jestem, co robię, aż dotarłeś - ku mojemu ogólnemu rozbawieniu - do mojej wady wymowy. Zostawiłam to zachowanie bez komentarza, uznając, że temat jest zamknięty i nie mam już o czym z tobą rozmawiać. Jednakże, pojawiły się nowe okoliczności. 

Czuję się zobowiązana odpisać na twój zarzut, jakoby mój poprzedni tekst o „Ciasnych Umysłach” odnosił się do twojej osoby. Zapewniam z ręką na sercu, że mam znacznie ciekawsze przypadki do opisania, a ty nie należysz do tematów, którymi mogłabym się interesować. Jednakże, jako że poczułeś się urażony i postanowiłeś dokonać zadośćuczynienia w sposób godny dziecka podstawówki, czyli zwyzywaniu i obrażeniu moich rodziców - czuję się zobowiązana dać ci powód do takiej niechęci i rzekłabym wręcz, nienawiści. Proszę jednak by osoby niepowiązane ze sprawą, czyli mojego tatę i moją mamę zostawić w spokoju. 

Ten artykuł dedykuję tobie, G. Jest on napisany tylko i wyłącznie z myślą o twoim przypadku. 
I na przyszłość - będąc osobą dorosłą, proszę nie zniżać się do poziomu intelektualnego dzieci, albo przynajmniej kryć fakt, że na takowym poziomie się jest. 

Z wyrazami szacunku
albo i nie, Kot. 


Słowo dla Czytelnika:
Wyjaśnienie listu znajduje się w dalszej części artykułu. I Ciebie, mój Czytelniku, serdecznie zapraszam. 


środa, 6 stycznia 2016

#103 Ciasne umysły - Ja; Ja; Ja; [∞]

#103 Ciasne umysły - Ja; Ja; Ja; [∞]


Ciasne umysły - Ja; Ja; Ja; [∞]

ciasny umysł, dziecko nie słucha, fałszywi kumple, toksyczna przyjaźń, kujon definicja, żałuję że się urodziłam ciasny umysł, dziecko nie słucha, fałszywi kumple, toksyczna przyjaźń, kujon definicja, żałuję że się urodziłam ciasny umysł, dziecko nie słucha, fałszywi kumple, toksyczna przyjaźń, kujon definicja, żałuję że się urodziłam

Do byka nie podchodź od przodu,
do konia od tyłu, a do idioty w ogóle.

niedziela, 3 stycznia 2016

#102 Są dwa rodzaje kobiet: te z którymi się sypia i te, z którymi się jest. Którą jesteś Ty?

#102 Są dwa rodzaje kobiet: te z którymi się sypia i te, z którymi się jest. Którą jesteś Ty?

Są dwa rodzaje kobiet: te z którymi się sypia i te, z którymi się jest.
Którą jesteś Ty? 

Półżartem-Półserio. 


Niestety, nie obyło się bez przekleństw. Służą wzmocnieniu przekazu, nie wyobrażam sobie bez nich tekstu, dlatego najmocniej przepraszam za ich pojawienie. Ku przestrodze muszę jeszcze napisać, że mówiąc o mężczyznach, mam na myśli jeden typ: SAMCA ALFA. 



Kierowana ogólnym doświadczeniem, od razu uprzedzam: generalizuję. Wrzucam wszystkich mężczyzn do jednego wora, a kobiety tworzę na raptem dwie kategorie, choć nie ma czerni i bieli, a są odcienie szarości. Artykuł ten to nie kaprys, który „o tak” zrodził się w mojej głowie, a raczej dojrzewał stopniowo, zasadzony dawno temu, a podlewany przez użytkowników internetowych portali i tego, co znajduję w sieci. Przede wszystkim, mówię o paradoksach w oczekiwaniach, którymi zasypują nas grupy facebookowe, kwejki i całe morze memów; mówię o tym, co mężczyźni chętnie udostępniają, niby dla żartu, ale czy tak do końca?

Artykuł pisany przez kobietę, z pomocą kobiet, dla kobiet i mężczyzn;
niektóre przypadki są z życia wzięte, niektóre tylko przyuważone. 

Przejdźmy więc do rzeczy, moje drogie panie. W męskich oczach klasyfikujemy się na dwa typy: naturalne lub tapeciary. Oczywiście, naturalne to nie te, które się nie malują; jeśli się nie pomalują, zaraz słyszą pytania „dobrze się czujesz?”, „jesteś chora?”. Dodaj do tego ciężki dzień w pracy albo nieprzespaną noc, i voila, facet patrzy na Ciebie jak na trędowatą. Naturalność to u nich delikatny makijaż, którego nie są w stanie zauważyć, ale który ukryje niedoskonałości i dzięki któremu zostaniesz idealna na zawsze. Idealna, bo się nie męczysz (zero rumieńców), nie chorujesz (czerwony nos), nie masz problemu ze snem (wory pod oczami). Jeśli zaś nie zamaskujesz chociażby jednego, zaraz nie jesteś kobietą naturalną, tylko... brzydką. No bądźmy szczere, która z nas bez makijażu wygląda porywająco? Czy mężczyzna zakocha się w oczach niepodkreślonych kredką lub uwydatnionych za pomocą cieni? Albo usta będą wyglądać bez połysku z błyszczyka? Będą prosić się do całowania? Otóż: nie.

„Brzydka kobieta jest jak motorynka: fajnie się jeździ dopóki kumple nie zauważą.”

Makijaż! Wróg czy przyjaciel? 

Mężczyźni uwielbiają nas oceniać poprzez ilość makijażu: zero makijażu - brzydka; delikatny makijaż - naturalna; mocniejszy makijaż - tapeciara. Jeśli masz cerę trądzikową albo naczynka, maskujesz; podkręcasz swoje atuty, maskujesz niedoskonałości. Uwydatniasz swoje piękno za pomocą zaawansowanego makijażu. Tak czy siak, jesteś wrzucona do jednego wora z tapeciarą, nawet jeśli się za taką nie uważasz. Tapeciara. Uwielbiam to słowo, brzmi tak wyuzdanie a jednocześnie nie jest wulgaryzmem.

No i nie ukrywajmy, jako kobieta znasz swój organizmy lepiej niż większość męskich specjalistów. Brwi wypadają, nie chcą rosnąć, są cienkie i nie nadają twarzy żadnego charakteru? Włosów sobie nie dokleisz, więc golisz to, co pozostało z czegoś, co powinno być brwiami i robisz sobie permanentny makeup. Robisz to nie dlatego, że chcesz, ale dlatego, że musisz. Kim się stajesz? Ofiarą drwin, ponieważ rysujesz sobie brwi. Masz cienkie włosy, podatne na niszczenie? Obcinasz i modelujesz sobie krótkie: utrzymujesz je takimi, bo nim zdążą się zniszczeć, podcinasz, regenerujesz. No i z krótkimi jest łatwiej: mycie i suszenie to kwestia minut, modelowanie za to wymaga czasu. Niemniej, później słyszysz, że kobieta ma mieć długie włosy; a te w krótkich to nie kobiety. Czujesz się mniej kobieca? Wydaje mi się, że nadal jesteś kobietą; ba, jestem tego pewna.

Cienka granica między seksownością a wulgarnością

Przejdźmy może do ubioru, bo z nim również są niesamowite niuanse. Z jednej strony mężczyźni oczekują od nas, byśmy były seksowne; jednocześnie jeśli ubierzemy się seksownie, patrzą na nas jak na dziwki. Wróć! Zagalopowałam się.
Utarło się dziwne przekonanie, że seksowna kobieta to ta, która ubiera szpilki (w końcu upodobniają kształt nóżek do nóżek podczas orgazmu), nosi kuse spódniczki (pobudza wyobraźnię), znajduje koszulkę z dekoltem (pokazuje, że ma czym oddychać). To dziwne przekonanie mówi jednocześnie, że tak ubiera się dziwka. Bądźmy szczere, jak popatrzymy na kobietę, która jest właśnie tak ubrana i co myślimy? No tak szczerze-szczerze, nie jest tak? Z jednej stronie przyjemnie popatrzeć na taką kobietę gdzieś na komputerze - popatrzeć na profesjonalną modelkę w takich ubraniach, która naprawdę wygląda zmysłowo. Później odnajdujemy zdjęcie kobiety w tych samych ubraniach, lecz ta nie wygląda zmysłowo, a wulgarnie. Niestety, większość z nas ma problem z wyczuciem: seksownie - wulgarnie.

Nawet nie próbuj spełniać męskich realizacji przez seksowny ubiór: oni nie odróżniają seksowności od wulgarności, a jeśli tak, to bardzo rzadko. Bądźmy seksowne inną drogą: nie ubierajmy miniówek, głębokich dekoltów; nie kręćmy tyłkiem w rytm kiepskiej muzyki. Seksowność, według mnie, to zmysłowa sukienka - nie musi być mini, wręcz przeciwnie, długa do ziemi z rozcięciem na udzie sprawdzi się po stokroć lepiej. Podkreślmy talię, nadgarstki, szyję, biodra - to właśnie jest atrybutem naszej kobiecości. Nie krótka spódniczka i dekolt, a całokształt. Zapominając o tym, staniemy się wulgarne, nie seksowne.

Oczywiście, jeśli chodzisz w ubraniach wygodnych (i ładnych), jesteś ładna, a nie seksowna. Mianowicie, jeśli nosisz ładne jeansy, które podkreślają Ci pupę; jeśli nosisz koszulkę, która chowa krągły brzuszek a pokazuje, że masz czym oddychać (bez wylewnego dekoltu); jeśli nie eksponujesz bardzo swojego piękna, jesteś przeciętna. Przeciętna bardzo. Ubierasz się jak każda inna, w końcu oni nie widzą różnicy w tym, jak wyglądamy na co dzień: widzą różnicę, kiedy jesteśmy seksowne. I to za właśnie taką odwrócą się na ulicy.

Szacunek: potrzebny czy zbędny?

Niestety, mężczyźni nie radzą sobie z odmową i jeśli się z takową spotkają, mają bardzo dobitne określenie: cnotka niewydymka. Nie dajesz za pierwszym razem, drugim razem, trzecim i kolejnym razem; nie dajesz za kilka postawionych drinków; nie dajesz kiedy proponuje seks bez związku (tylko dla przyjemności). Po prostu, cnotka niewydymka. Szanujesz swoje ciało, szanujesz siebie. Uważasz, że seks tylko z tym, kogo naprawdę kochasz - z kim jesteś w związku - kto na to zasłużył. Nie chcesz wpadać do łóżka z byle kim, w byle miejscu, a potem szukać tatusia albo winowajcę za wyrok śmierci w postaci hiv/aids. Mimo to, cnotka niewydymka. Nienawidzę tego określenia. Tym bardziej, że często kobieta tego typu pada ofiarą plotek i pomówień: odrzucony samiec nie przyzna się przed innymi ze stada, że został odrzucony. Zamiast tego opowie, jak to ją przerżnął w samochodzie a potem wyrzucił jak niechcianego psa. Tak rodzą się opinie, moja droga, zwłaszcza te nieprzychylne. Nie chcesz wiedzieć co mówią o Tobie za Twoimi plecami, zwłaszcza wtedy, gdy dałaś mu kosza. Nawet największy gentleman może mieć problem z zaakceptowaniem takiego stanu rzeczy. Skąd wiem? Sama się z tym spotkałam. W pewnym momencie powiedziałam chłopakowi, z którym się spotykałam, że to nie ma sensu - nic nie czuję, zaczynał mnie irytować - podziękowałam mu, nim do czegokolwiek doszło. Później dowiedziałam się z niezależnego źródła, że to on zostawił mnie i to po porządnym przegrzmoceniu. Cóż. Who cares?


Z jednej strony nie ma sensu się szanować, bo i tak opinię Ci wyrobią taką, jaką będą chcieli. Z drugiej strony, inaczej jest kiedy tak mówią i wiesz, że to nie prawda, a inaczej kiedy mówią i wiesz, że mówią prawdę. Mimowolnie opuścisz oczy zawstydzona.

Drugą stroną medalu szanowania siebie jest brak szacunku, czyli spełnianie oczekiwań męskich. Wskakujesz do łóżka bo chcesz, bo postawił kilka drinków, bo fajnie się rozmawiało. Robisz co chcesz - Twoje ciało, Twoje prawo. Ale jak to mówią? „Klucz, który otwiera wiele zamków jest dobrym kluczem. Zamek, który daje się otworzyć za pomocą wielu kluczy, jest kiepskim zamkiem.” Czujesz metaforę, prawda? Jeśli „dajesz” - nawet jeśli chcesz - to w pewnym momencie staniesz się dziwką, której nikt nie będzie szanować. Bo dajesz. Dobrze Cię zaliczyć, ale nic ponad to. Nikt nie chce być w związku z kobietą, która spała z wieloma mężczyznami. Tobie ma nie przeszkadzać, że on miał setki kobiet, nawet na jedną noc - ale jeśli Ty przespałaś się jednorazowo z obcym mężczyzną, jesteś szmatą. Tyle w temacie, równouprawnienie nie istnieje, a nasze ciała i wola nigdy nie należały do nas. Nie powiem Ci co masz robić - to Twoje życie, Twoje decyzje.

Dziewica 

Otarłam się o ten punkt już w poprzednim, pisząc „Nikt nie chce być w związku z kobietą, która spała z wieloma mężczyznami.”. Prawdę mówiąc, w pewnym wieku mężczyzna zaczyna mieć parcie na to, by dla jego ukochanej był tym pierwszym. Nie mówię, że ma kaprys, ale parcie, obsesję wręcz. To jak polowanie na dziewicę, a on jest tym smokiem. Nie spotkałam się z tym typem co prawda, ale moja bliska przyjaciółka już tak. Parcie na dziewicę.

Jednocześnie, na to, by przespać się z kobietą mają wielkie, i to już od najmłodszych lat. Wiadomo, nieśmiertelność możemy sobie zapewnić tylko i wyłącznie poprzez reprodukcję, przekazywanie swoich genów kolejnej generacji. Choć nie wiem, czy to właśnie z tego wynika to parcie na to, by spać z kobietą. Im więcej kobiet zaliczy, tym większy szacunek na dzielni. Im więcej kobiet za nim szaleje, tym większy z niego kozak. Już w szkole średniej, a nawet gimnazjum (jeśli w podstawówce też, to nie chcę o tym wiedzieć) chłopacy mają parcie właśnie na to, by przespać się z koleżanką. Oczywiście, dla niektórych samo posiadanie dziewczyny jest osiągnięciem. Dla niektórych.

Wiesz, ile razy słyszałam o zakładzie „kto zaliczy więcej dziewczyn”, albo „ona ulegnie prędzej mi jak tobie”. Dla mężczyzn jesteśmy zabawką, zakładem, formą prymitywnej rozrywki. Nigdy nie pomyślą, że robią krzywdę kobiecie na całe życie; że nasza psychika może ucierpieć do tego stopnia, że już nigdy nikomu nie zaufamy. Liczy się dla nich tylko to, że mają swój fun. Jesteś ofiarą rozgrywek i rozrywek, nawet jeśli o tym nie wiesz. Jeśli wiesz, nie wchodzisz w pułapkę: wówczas nazwą Cię cnotką niewydymką. Nie twierdzę, że każdy mężczyzna chce tylko zaliczyć i zostawić, by wyruszyć na kolejny żer. Jednakże, każdy facet to zdobywca. Lubimy być zdobywane, nieprawdaż? Jednakże, nie takim kosztem i nie w formie zabawy. Żadna z nas, nigdy, tego jestem pewna.

Impreza za imprezą / W domu najlepiej

Tutaj pojawia się niemały zgryz. Z jednej strony mężczyźni ruszają na żer właśnie do klubów. Tam zdobywają kobiety, a po zaliczeniu, porzucają je. Mężczyźni lubią kobiety zabawowe - takie, co wiedzą jak pić, co pić i ile wypić, by nie wypić za dużo. Lubią te, co potrafią zmysłowo kręcić tyłeczkiem na parkiecie; te, co śmigają w szpilkach jakby chodziły boso. Po prostu lubią się dobrze zabawić i lubią mieć z kim się zabawić.

Jednakże, gdy przyjdzie co do czego, zaczyna im przeszkadzać imprezowy tryb życia partnerki. Mówię o sytuacji, gdy przyjdzie dorosłość i trzeba iść do pracy, pomyśleć o rodzinie. Nagle alkohol jest obawą o stan potencjalnego dziecka; nagle imprezy są podstawą do myślenia o tym, że zdradza. Późne powroty do domu, całonocne libacje, brak jakiejkolwiek odpowiedzialności. On straci ochotę na imprezy, bo trzeba utrzymać mieszkanie, wyżywić siebie i członków rodziny. Do tego dochodzą obowiązki domowe, zmęczenie. Jeśli para ma szczęście, on zarabia tyle, że ona może posiedzieć w domu i zająć się obowiązkami kobiety. Czy imprezowiczka ugotuje obiad, zrobi pranie i posprząta po całonocnym chlaniu, będąc na mocnym kacu?

Niestety, kobieta, która od początku nie imprezuje, tylko siedzi w domu, czyta książki, spotka się z przyjaciółką na wieczorny film, i tak dalej, i tak dalej, jest po prostu nudna. Nie dlatego, że ma wąski krąg zainteresowań i nie ma nic sensownego do powiedzenia. Dlatego, że nie chodzi na imprezy, nie tańczy, nie pije. Dla niej zabawa to spotkanie w gronie znajomych przy grze planszowej albo przy teleturnieju na konsoli, a nie alkohol. Jesteś nudną domatorką, nikim innym. Dopiero w późniejszym etapie mężczyzna doceni to, jaka jesteś (o ile do tego dojrzenie). Niestety, a może i stety, Ciebie już nie będzie. Obok Ciebie będzie inny mężczyzna, który doceniał Cię od samego początku. Nie ma sensu marnować czasu na kogoś, kto nawet jeśli wydaje nam się wspaniały, kochany, czarujący i pożądany, jeśli ten ktoś nas nie doceni od razu. Musi do tego dojrzeć, ale do tego czasu wielokrotnie Cię zrani, upokorzy, skrzywdzi.

Nie ma sensu czekać, bo on nigdy nie doceni tego, że czekałaś. Nigdy, przenigdy. Zasługujesz na niego, bo czekałaś - takie jest ich myślenie. Zasłużyłaś na to, by był z Tobą. Zasłużyłaś tym, że czekałaś cierpliwie, znosiłaś ból i upokorzenie. Zapewniam Cię, koszta są za duże w stosunku do korzyści. Jeśli zaś poczekasz i zniesiesz to wszystko, nigdy Cię to nie zostawi. Na zawsze pozostanie w Twojej pamięci jako żywe, krwawiące rany.

Kobieta z nadbagażem 

Czasami zdarzy się tak, że para wpadnie. No cóż, dziecko to niebagatelny problem, tym bardziej, kiedy czas ku temu nie odpowiedni. Za młodzi, albo dopiero szukają pracy, albo - co gorsza - nijak nie dojrzeli do tej roli. Wówczas bywa tak, jak mówi zabawny mem w internecie. „Kiedy zaszła w ciąże, wszystko się zmieniło. Moje nazwisko, mój adres zamieszkania...”. Przezabawne w cholerę, a to mężczyźni śmieją się najgłośniej i klepią po plecach, że prawilnie. Skurczybyki z uśmiechem na ustach pozostawiają kobietę z problemem - no bądźmy szczerzy, nieoczekiwane dziecko to problem - znikają bez śladu. Czasami alimenty płacą, ale to całe wsparcie, na jakie może liczyć. Pozostaje sama z dzieckiem, a - choć nie jestem matką - wiem, że to musi być niewyobrażalnie ciężkie.

Tym bardziej, że automatycznie kobieta przestaje być kobietą. Kobieta z nadbagażem, bo tak mężczyźni patrzą na matkę, nie jest tą do wzięcia. Ma problem, cudzy problem, którego większość z nich nie chce wychowywać. Nie chcą odgrywać roli tatusia dla cudzego dziecka. Jeśli kobieta jest zajebista, mogłaby bachora oddać do domu dziecka i zmajstrowaliby sobie własne. Żaden tak nie powie, ale mniej więcej tak wygląda to myślenie. Matka ma trąd, świąd, hiv, aids, pryszcze, w i ogóle jest jakaś upośledzona - bo ma narośl, nadbagaż, który pozostanie z nią przez osiemnaście lat najmniej. Niezbyt satysfakcjonująca perspektywa: zbierać resztki po innym. 

Jak ja nienawidzę takich określeń, a czytuję takie teksty od czasu do czasu. Bo kobieta z dzieckiem to resztki po innym mężczyźnie, których nikt nie chce dojeść. Co z tego, że wcześniej tego samego skurczybyka poklepie po plecach i powie, że dobrze robi. Co z tego, że pozostawiają ją samą na prawie całe życie, tak o, bo wygodnie? Co z tego, że ona cierpi? Grunt, że jemu jest dobrze. Dlatego też włosy mi się jeżą na głowie gdy tylko słyszę o dziewczynach, które celowo „wpadają” z chłopakiem. A to by go przy sobie zatrzymać, a to bo chcą być mamusią. Dziecko jest czymś, co czyni kobietę niewidzialną.

Friendzone vs. Bycie suką

To chyba największy wróg męskiego ego: friendzone. Mężczyźni, by zdobyć kobietę, potrafi zrobić wszystko, włącznie z tym, by być dla niej miłym, doceniać ją i szanować. Jednocześnie uznają kobietę za automat: wrzucę komplementy i kilka dobrych uczynków, zaraz wypadnie kilka pocałunków i może związek seks. Dlatego, gdy im nie idzie po myśli, sami wpadają w pułapkę friendzone. Kobiety tej strefy nie widzą, z prostego względu. Pojawia się w naszym życiu facet, z którym fajnie się gada, jest miły i dobrze się przy nim czujemy. Mimo to, nie pojawia się między Wami chemia, iskierka do rozpalenia ognistej miłości. Nie wciągasz ani siebie, ani jego w bezsensowny związek, tylko pozostawiasz go w tej roli, w której - UWAGA - sam się postawił.

Jeśli zaś nie jesteś zainteresowana związkiem od samego początku i nawet nie chcesz spróbować, postarać się, po prostu go zbywasz. Im mocniej napiera, tym mocniej mu odmawiasz - w efekcie czego, jesteś suką. Po prostu, jesteś suką, bo nawet nie dałaś mu szansy. A nóż byś się w nim zakochała? No, jeśli nie, sfriendzonowałabyś go na bank. Bądź tu mądra, moja droga kobitko. Niby kobiety mają skomplikowane myślenie, ale na samym przykładzie tego nieszczęsnego friendzone widać, że to nie do końca my mamy luki.

Feministka vs. Kura domowa

Nieważne czy jesteś feministką czy kurą domową, nieważne w krótką półeczkę kategoryzowania ludzi Cię wcisnęli, i tak nie będą Cię szanować. Feministek nie szanują, bo uważają je za kobiety obłąkane. Chcesz zrobić karierę, osiągnąć coś w życiu, ale jeśli będziesz zarabiać więcej od niego, mieć lepszą pozycję od niego - będziesz w jakimkolwiek stopniu lepsza od niego - odrzuci Cię albo będzie próbować zniszczyć. Podkopie Twoje ego, poczucie własnej wartości, rzuci żarcikiem „miejsce kobiety jest kuchni”. Jeśli kariera jest dla Ciebie ważniejsza od zakładania rodziny, uznają Cię za chorą psychicznie, o czym pisałam w artykule Być kobietą, ach, być kobietą. Tak tak, uznają Cię za chorą psychicznie przez to, że świadomie zrezygnujesz z dziecka, wiedząc, że nie spełnisz się w roli matki. Społeczeństwo Cię napiętnuje, w tym mężczyźni, ponieważ nie chcesz im dać potomka, nie chcesz spełnić się w podstawowej roli kobiecej: dawaniu życia kolejnej generacji.

Oczywiście, jeśli jednak pozostaniesz w domu i zamiast robić karierę, pracujesz gdzieś na pół etatu za psie pieniądze i zajmujesz się dziećmi na cały etat. Sprzątasz, pierzesz, gotujesz, wychowujesz, pilnujesz, dbasz. Jesteś kurą domową, więc nie należy Ci się szacunek, ponieważ nie pracujesz. Nie wiesz co to ciężka praca i powinnaś swojego spracowanego mężulka obsługiwać, kiedy to zmęczony po kolejnym dniu w pracy pada przed telewizor i ani myśli kiwnąć palcem w domowych obowiązkach. Jeszcze bezczelnie domagasz się pomocy? Przecież Ty nic nie robisz cały dzień, tylko w domu siedzisz i telewizor oglądasz!

Niestety, nawet w tak podstawowej sferze nie mamy co liczyć na szacunek. Nieważne czy kariera, czy ognisko domu rodzinnego. Cokolwiek chcesz zrobić, nie jesteś pełnowartościową kobietą. Bo jeśli nie masz rodziny i nie masz dla niej czasu, jesteś wyrodna; jeśli poświęcasz się, nie masz pojęcia o życiu i ciężkiej pracy. Mężczyźni boją się kobiet sukcesu, bo te są silne, twarde, potrafią się im postawić. A co zrobi taka biedna kura domowa? Jest od niego zależna, nie tylko finansowo. Z czasem związek staje się toksyczny, patologiczny - pojawia się syndrom sztokholmski. Może za mocno powiedziane, ale nie jest tak chociaż w połowie? Jak w tym serialu „Przyjaciółki”? Kto nie widział, już tłumaczę. Kobieta całe życie wychowywała dzieci i zajmowała się domem, poświęciła swoją karierę i studia prawnicze. Natomiast jej mąż skończył studia i stał się renomowanym prawnikiem: ona harowała w domu, zaniedbując siebie z braku czasu - on rozkwitał w kancelarii, odnosił sukcesy i w końcu zdradzał ją z atrakcyjną kobietą, którą z czasem (ku mojemu ogólnemu rozbawieniu) również próbował sprowadzić do roli kury domowej. Romanso-związek skończył się, gdy ten wymagał domowego, ugotowanego obiadu, bo był zbyt zmęczony by iść na miasto. Voila!


POPYT : PODAŻ

Cały ten artykuł sprowadza się do prostego podsumowania, które brzmi: mężczyźni pragną dwóch rodzajów kobiet. Tworzą popyt na kobiety, które są rozwiązłe, chętne na przypadkowy seks, nie oczekują wiele w związkach. Takie kobiety powinny być atrakcyjne fizycznie, seksowne, a co więcej, powinny umieć się bawić. Jednocześnie, Ci sami mężczyźni nie chcą mieć takiej żony i córki. Nie chcą mieć żony, która spała z wieloma mężczyznami, miała przelotny seks z nieznajomymi. Nie chcą żony, która imprezuje, pije, wie jak się bawić. O córce ani nie mówię: córka ma być aniołkiem, grzeczną dziewczynką do końca ich życia. Ciekawa teoria? Nie do końca wyssana z palca, a powiedziana przez mężczyznę.

Koniec powinien znaleźć się na początku, by lepiej zrozumieć męski punkt widzenia, ale nieprzypadkowo jest daleko, daleko w tyle. Mężczyźni dzielą kobiety na dwa typy: te z którymi się z sypia i te, z którymi się jest. W świetle tych słów, bagatela, wypowiedzianych przez mężczyznę, i to stricte, że mylę się w mojej tezie, musi mieć jakieś znaczenie. Tak więc, kobiety, mamy całą listę oczekiwań jakie wysuwają mężczyźni; co więcej, od razu możemy zdecydować czy chcemy być na chwilę, czy też na zawsze. Niemniej, pamiętajcie:

Wy nie możecie mieć oczekiwań. 
Wy nie możecie odrzucić mężczyzny.
 Dlaczego? 
Bo go, kurwa, friendzonujecie



Photo credit: dollen via Foter.com / CC BY-ND

Autopromocja

Reklamuję, bo mogę.


  • Autopromocja

    Prezentuję dwanaście artykułów, z których jestem najbardziej dumna:

  • Czy istnieje przepis na szczęście? || LINK
  • Opowiem o butach, które odmieniły moje życie || LINK
  • Opowiem ci bajkę jak zaczęłam gardzić ludźmi... || LINK
  • Każde wytłumaczenie jest dobre na gwałt || LINK
  • Przyjaciółka przyznała się, że szuka dziewczyny || LINK
  • Chcesz być roszczeniową kurewką? || LINK
  • JA wiem lepiej. || LINK
  • Motto:

    Posiadanie własnego zdania jest najkrótszą drogą do posiadania zwolenników.

    I wrogów.

  • LINK || Ja, Feministka.

  • LINK || Kobiety wrogiem feminizmu

  • LINK || Kobiety które nienawidzą kobiet

  • LINK || 133 feminizmu

  • LINK || Kobieta - nie do końca słaba płeć

  • LINK || Praca w toku.... - link nie działa

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl