• Facebook
  • E-mail

Może się przedstawię:

Jestem N.

dawniej Nuadell i Pani Kotełkova.


Trochę o mnie:

Na(talia)

Polonistka - z charakteru, zboczeń, prawdopodobnie też z krwi i kości.

Bibliofilka. Kolekcjonerka książek.

Mityczne stworzenie zwane 'graczem-kobietą'; łac. nazwa: kobietus graczus nielamus.

Marzycielka, bezustannie z głową w chmurach.

Gaduła, co tylko gada i gada. I gada, i jeszcze raz gada. Lubi gadać.

Trochę blogerka.



Pani Kotelkova

Trochę o NaRzecze:

NaRzecze to dawny blog funkcjonujący pod nazwą Wypstrykando. Jednakże tak jak przerwa w blogowaniu przysłużyła się mojemu zdrowiu, tak na zdrowiu podupadła dawna domena.

Żałuję? Ani trochę. Po pierwszej złości uważam, że przez tyle czasu JA się zmieniłam, WY się zmieniliście, to i Wypstrykando powinno się zmienić.

O czym piszę? O życiu, ludziach, relacjach, poli... nope!, o polityce nie, śmierdzący temat.

Czyli tak jak dawniej, ale... krócej. Bez elaboratów na setki stron.

AKTUALNOŚCI


poniedziałek, 28 marca 2016

#138 Pieprzyć hejterów i pieprzyć „prawo wolności słowa”.

#138 Pieprzyć hejterów i pieprzyć „prawo wolności słowa”.



Pieprzyć hejterów. Pieprzyć to, że roszczą sobie prawa do cudzego życia; pieprzyć to, że są przekonani o swojej pozycji jako oprawcy; pieprzyć to, że niszczą spokój obywatela tylko dlatego, że mogą, bo mają „prawo wolności słowa”. Pieprzyć to prawo. I pieprzyć hejterów. 

Jestem wzburzona, nie ukrywam, bo inaczej pisze się o mowie nienawiści, gdy znajduje się gdzieś obok i nie dotyka bezpośrednio Ciebie. Perspektywa zmienia się, gdy sam stajesz się ofiarą mowy nienawiści, a w moim przypadku, był to zmasowany i częściowo zorganizowany atak. Wszystko zaczęło się od artykułu - pierwszego na tejże stronie, pierwszego jakiegokolwiek przeze mnie napisanego. Artykułu humorystycznego, niepoważnego, satyrycznego. Po kilku miesiącach „zgarniania” hejtów za to, że śmiem wyśmiewać mężczyzn, że śmiem mieć oczekiwania i co więcej, śmiem wybrzydzać, postanowiłam dołączyć pewien akapit na samym początku. Ciężko go przeoczyć. 

Nienawiść kierowana w moją stronę trochę wyhamowała; mężczyźni (przynajmniej Ci umiejący czytać ze zrozumieniem) spuścili z tonu. A kiedy wyłączyłam komentowanie z anonima, panuje idealna cisza, którą przyjmuję z ulgą. W końcu, nie fajnie jest czytać pod swoim adresem wyzwiska i groźby „Jesteś tępą kurwą ;)” czy chociażby „typowa Polka patrząca z wyższością na facetów, bo jej cipka jest taka cenna”. Takie opinie pojawiały się jednorazowo, w dużych odstępach czasowych, więc machałam na to ręką - statystyka artykułu rekompensowała straty. 

Wszystko zmieniło się kilka dni temu, gdy pewne forum, którego nazwa składa się z „bracia” oraz „samce”, sugerując tym samym poziom użytkowników, odkryło mój artykuł o Badoo. Najwyraźniej panów uraziła treść i wzięli go niezwykle do serca, na poważnie. Możliwe, że przeoczyli duży druczek, skupiając się na tym malutkim, czyli treści. Niemniej, panowie przepuścili zmasowany atak, a ich komentarze nijak nie pasowały do tych, które znajdowały się pod artykułem. Tam przynajmniej hejterzy wykazywali poziom „hejtera”, a nie tylko „hejtera-trolla”. 

Poleciały teksty, cytując: „zajebałbym”, „zabij się”, „Roszczeniowa z ciebie kurewka. Rozkoszuj się mową nienawiści.” i „wyruchalbym w dupe”. Przy czym Panowie trochę stchórzyli, bo zamiast napisać to pod artykułem albo na fb, przeszukali chyba wszystkie miejsca i odnaleźli mój kanał na youtube. Co z tym zrobiłam? Na ich szczęście, odpuścili sobie po czterech godzinach i już nie wchodzą, pozostał po nich tylko smród i niezwykle wzniosła statystyka. Dlaczego na ich szczęście?

Z początku czułam się przez nich zaszczuta - czułam wewnętrzny strach, byłam w tym wszystkim zagubiona. Z godziny na godzinę zerkałam na telefon, w obawie, że będzie migać dioda powiadomień, ale wraz z rosnącym strachem, rosła we mnie wewnętrzna determinacja. Wiedziałam i powtarzałam sobie: „oni nie mają prawa mnie zaszczuć”. To nie były łatwe godziny dla mnie, ale w końcu nabrałam pewności siebie i zdecydowałam się coś z tym podziałać. 

Skonsultowałam całą sprawę z prawnikiem - czy mogę to zgłosić na policji, jak mam to zgłosić, co muszę zrobić. Podszedł do tej sprawy bardzo poważnie, a nie jak myślałam, „każdego hejtują, nie jesteś wyjątkowa”. Bo tego się właśnie boimy, prawda? Że jak zaczniemy coś działać, to inni popatrzą na nas z góry, jak na słabeuszy. To nie prawda - podejmując walkę, pokazujesz swoją siłę. Łatwo dać się zaszczuć i siedzieć cicho, skulonym w kącie umysłu i powtarzać sobie, że już nigdy więcej nie narysujesz, nie napiszesz, nie nagrasz. Pozwolisz sobie odebrać szczęście bandzie idiotów? 

Prawnik udzielił mi kilka rad, przede wszystkim: zrobić zdjęcia i screeny wszystkich gróźb i wyzwisk oraz udać się na policję i zgłosić, razem z wydrukowanymi dowodami. Doradzał, bym nie ignorowała sprawy, bo groźby mogą się nasilić a brak reakcji z mojej strony tylko ich zachęci. Dlatego podjęłam przygotowywania, między innymi poczytałam o tym na tej stronie, są tam również wszystkie niezbędne dokumenty do zgłoszenia sprawy drogą mailową. 

To doradził mi prawnik i tak zamierzam zrobić. Wszystko jest przygotowane, mam nawet wybraną elegancką koszulę. Skoro ja potrafiłam się zdecydować, skoro ja znalazłam siłę by zrobić screeny „oprawców” i by się im postawić, to każdy inny też potrafi i może. Nie tylko mówię o hejterach internetowych. Oprawców znajdziemy wszędzie, nawet w szkole i pracy. Masz telefon z funkcją nagrywania - nagraj to i na policję. Poproś, by ktoś nagrał z boku. Zbierz dowody i ich zniszcz. Nie jesteś ofiarą i nie pozwól sobie tak myśleć. 

Moja rada? Nie zdradzaj im, że możesz stanowić zagrożenie, bo staną się nieobliczalni. Zrób to po cichutku, daj im złudną przewagę, że są górą, a to Ty jesteś ofiarą. Później, kiedy będziesz gotowy lub gotowa, kontratakuj. Idź na policję, zgłoś możliwość popełnienia przestępstwa. A co dalej? Pieprz ich, ba, pierdol ich.



Photo credit: iconicsummer via Foter.com / CC BY-ND

piątek, 25 marca 2016

#137 Grube kobiety nie mogą być kochane, bo są grube.

#137 Grube kobiety nie mogą być kochane, bo są grube.



Kobiety muszą spełniać pewnego rodzaju oczekiwania - muszą być szczupłe, muszą o siebie dbać, muszą mieć długie włosy. W końcu, „prawdziwa kobieta kończy się na 50 kilogramach”. Niefartownie, nigdy nie byłam „prawdziwą kobietą”. Po napisaniu artykułu o tym, czego mężczyźni oczekują stwierdzam, że chyba się z tego faktu cieszę. Jestem wolna, bez presji, że muszę zmienić to albo to, w końcu tak czy siak się nie kwalifikuję do kobiecości. 

Niestety, męskie oczekiwania względem kobiety to jedno, ponieważ jest jeszcze jedna grupa kobiet; grupa szykanowana silniej i z większą pasją, grupa kobiet przy ciele. W tym artykule piszę o nich i tylko o nich.   

Według znacznej części społeczeństwa, zarówno części męskiej jak i żeńskiej, pewna grupa kobiet nie zasługuje na to, by być szczęśliwymi. Bo nie przystają do „perfekcyjnej pani domu” w oczekiwanym stopniu, bo są inne, bo inaczej patrzą na życie. Takie kobiety - ale i mężczyźni - nie mogą kochać, nie mogą być kochani. Są jedynie workiem treningowym dla silnego stada. 

Przede wszystkim, kobietom i mężczyznom odbiera się wolną wolę i „wolność słowa”. Jeśli są otyli, nie dość, że wysłuchują wyzwisk pod swoim adresem i bardzo nieprzyjemnych porównań, to na dodatek znajdują się mądralińscy, którzy twierdzą, że to od „wpieprzania hamburgerów”. Nawet jeśli taka osoba woli zjeść w fast-foodzie, nawet jeśli nie dba o swoje zdrowie, to jest jej decyzja i jej zdrowie. Żadnymi wyzwiskami i żadnymi wulgarnymi hasłami nie mamy prawa zmuszać drugiego człowieka do czegokolwiek. 

Ponieważ to nadal jest człowiek, człowiek z tymi samymi prawami co ja, Ty, i każdy inny. Nie są gorsi, nie są ograniczeni, nie są upośledzeni. Są tacy i to ich decyzja, a jeśli nie - bo załóżmy, cierpią na choroby wspomagane kuracjami hormonalnymi - to co nam, kurwa, do tego? My, ludzie idealni, uwielbiamy rościć sobie prawa do cudzego życia, cudzego ciała i przekonania, że jesteśmy lepsi. Uwielbiamy swoją wyższość pokazywać w sposób brutalny, chamski i niegodny nas, ludzi.

Każdego dnia osoby otyłe muszą znosić nas - osoby szczupłe - będące ich oprawcami. Jesteśmy oprawcami jak jacyś naziści. W końcu osoby otyłe nie są ludźmi, tak jak żydzi nie byli ludźmi w czasie II wojny światowej. Dobrze, przesadzam, koloryzuję, wyolbrzymiam w sposób niewłaściwy. Jednakże ten problem nie dotyczy tylko osób otyłych, ale i ludzi o odmiennej orientacji czy innym wyznaniu. My, ludzie „normalni”, jesteśmy pierdolonymi gestapo.

Krzyczę o tym, ponieważ ta sprawa mnie boli. Krzyczę, bo mam dość tego, że na innych patrzy się z góry tylko dlatego, że jest się szczupłym heterykiem. Mam dość tego, że ludzie czują się lepsi od innych tylko dlatego, że mieli więcej farta, lepsze geny czy cholera wie co. To, jak człowiek wygląda decyduje o tym, czy ten ktoś jest dobry/zły, a co gorsza, decydujemy za innych o tym, czy może kochać i być kochanym.

Wszystko zaczęło się od rozmowy z koleżanką na uczelni i tematu, o którym dyskutowałyśmy. Mianowicie, jaka powinna być panna młoda? Szczupła i piękna, a kobieta idąca do ślubu dostaje obsesji by wyglądać „idealnie”. Niestety, dla większości „idealnie” znaczy szczupło, więc zaraz kobieta słyszy pytania typu: „ile zamierzasz schudnąć do ślubu?”. Mówią to przede wszystkim idealne kobiety, koleżaneczki z piekła rodem. Naprawdę? Czy kobieta musi chudnąć by iść na kobierzec? Naprawdę?
To jej wesele, to jej pięć minut niewiarygodnego szczęścia. Nie musi się zmieniać by wyglądać pięknie na zdjęciach ślubnych; zrobi to za nią szczęście na twarzy.

O właśnie, kobieta otyła wychodzi za mąż. Wiecie jaką burzę wywoła taka informacja? Jak wielce oburzą się mężczyźni i kobiety idealni? Bo przecież jest gruba! Bo nikt nie może kochać jej taką, jaką jest, bo jest brzydka; mówiąc brzydka, znów mamy na myśli jej tusze, a konkretniej, na myśli mają inni ludzie. Jeśli mężczyzna z własnej, nieprzymuszonej woli żeni się z taką kobietą, najpewniej leci na jej kasę, albo przegrał zakład, ale w cholerę innych, nieprzyjemnych powodów, które wymyślają ludzie idealni.

Mam dość internetowych znawców mody, którzy mówią co kobieta może nosić, a czego nie może. Jednocześnie, bardzo dobitnie dają do zrozumienia kobietom otyłym, że nie mogą nosić się seksownie; że nie mogą czuć się w swoim ciele dobrze. Nie mogą, po prostu nie mogą. Nie zasługują na chwilę spokoju, tylko wszyscy z nich drwimy, wszyscy im to wytykamy. Kurwa mać. Przepraszam, ale ten temat doprowadza mnie do szewskiej pasji.

Jeszcze bardziej to, że ludzie patrzą na osoby otyłe jak na trędowatych, tym bardziej, kiedy są na siłowni. Nie jest tak? Człowiek z kilogramami na siłowni wzbudza sensację? Staje się obiektem drwin, jest fotografowany i wytykany palcami? Pojawiają się teksty „w końcu wziął się za siebie”, albo „patrzcie na tego kaszalota”. Jeśli ktoś będzie chciał zrzucić kilogramy i zmienić swoje życie, największy swój problem będzie miał w Was, idealni ludzie, szczupli ludzie, chudzi ludzie. Ponieważ nie damy mu spokoju, nie poklepiemy go po plecach ze słowami „powodzenia”. Nie, Wy go wydrwicie.

Denerwuje mnie to wszystko nie bez powodu. Kiedy byłam młodsza, nie byłam jak inne dziewczynki. Mówię o czasach przedszkolnych - byłam krąglejsza i byłam wyzywana od grubasek. A byłam nią? Nie, byłam dzieckiem, który wystrzeliło w górę i nabrało kobiecych kształtów szybciej niż większość szczuplutkich i idealnych dzieciątek. Nadal nie jestem szczupła, nadal nie jestem kobietą prawdziwą, ponieważ moja waga przekracza 50 kilo. Nie jestem prawdziwą kobietą, ponieważ mam niezły biust, szerokie biodra i mocne wcięcie w talii. Wolę to, niż ważyć mniej niż 50 kilo.

Jest jeszcze jedna rzecz. Kobieta szczupła po kilku latach w związku albo kilka lat po ślubie przytyje. Dziecko, jedno czy drugie, brzuszek jest, wolny metabolizm i takie tam. I co wtedy? A no koniec świata. Są tacy, co się rozwiodą; „bo się spasła”. Denerwuje mnie temat wagi, ponieważ najczęściej takimi tekstami nie rzucają szczupli i wysportowani mężczyźni. Wręcz przeciwnie, amatorzy piwa, pizzy i bezruchu przed komputerem. Mam dość, że mężczyzna może powiedzieć kobiecie że ma schudnąć, ale kiedy ona zwróci uwagę na to samo, to „głupia cipa”. Nie raz słyszałam skargi bezpośrednie i pośrednie; opowieści i przytoczony rozmowy.
- Mogłaś schudnąć.
Dziewczyna patrzy na jego brzuch. On pyta na co się patrzy, a ona odpowiada:
- Próbuje stwierdzić kto ma większy brzuch.
To nie jedyna rozmowa jaką znam. Niestety bywa tak, że kobieta szykanowana jest ofiarą kogoś, kto ma piersi większe od niej. I właśnie to mnie wkurza. Perfekcji wymagają ludzie, którzy sami mają daleko do perfekcji. I nie mówię tutaj o ludziach, którzy są szczupli - mówię tutaj o ludziach, którzy nie są tak szczupli, jak im się wydaje. Problem tkwi w temacie.

Kobieta „otyła”; kobieta „z nadwagą”; kobieta „gruba” to nie tylko kobiety z wagą +100. To również kobiety z wagą sześćdziesięciu kilogramów, siedemdziesięciu kilogramów, i tak dalej, i tak dalej. Kobieta, która nosi rozmiar większy niż 38 jest już „tą grubaską”. Ponieważ ma troszkę na brzuchu, ma trochę w bioderkach, ma trochę w biuście i dupie.

I często mężczyźni, którzy siłownię i ćwiczenia widzieli tylko na filmach; którzy wieczory spędzają przy piwsku i pizzy, na siedzeniu przez ekranem i graniem w gry mają wymagania. Chcą, by ich dziewczyna była szczupła; bez zawahania powiedzą swojej lubej, że się „zapuściła”. Nie tylko ona. Nie wierzę, że spędzając wolny czas w ten czy inny sposób, mężczyzna miał boskie ciało. Mam dość tekstów, że nie będą z grubą kobietą, bo... Bo. Bo im to nie pasuje. Kiedy jednak szczupła seks bomba daje im kosza, to jest płytka, bo patrzy tylko na wygląd.

Mówię o tym wszystkim, ponieważ „prawdziwa kobieta” nie jest kobietą szczupłą. Nie jest też kobietą z kilogramami. Prawdziwą kobietą jest się od środka. To charakter, to wnętrze, to przyzwyczajenia, a nie otoczka, która to wszystko otacza.
A jeśli „kupujesz” cokolwiek tylko dlatego, że ma ładne opakowanie, to... Cóż. Współczuję.

piątek, 18 marca 2016

#134 Krytyk krytykiem, a ocena oceną - nie oczekujmy obiektywizmu, ale wymagajmy faktów.

#134 Krytyk krytykiem, a ocena oceną - nie oczekujmy obiektywizmu, ale wymagajmy faktów.


Wracałam wieczorem do domu samochodem, umilałam sobie czas słuchając ulubionej audycji i nagle zdarzyło się to, czyli szlag mnie trafił. Na co dzień nie pozwalam sobie na psucie humoru czymś, na co nie mam wpływu. Staram się wzruszyć ramionami i iść dalej, trudno, stało się. Niestety, to tak bardzo mnie zbulwersowało, że miałam ochotę wyjść z siebie, usiąść na miejscu pasażera i przywalić mi, prowadzącej, bym zmieniła stację (sprostowując, nie mogłam jej zmienić, bo mam awarię wyświetlacza i tkwię na jednej, dotychczas niezawodnej fali).

Co się stało? Mianowicie, słuchałam audycji radiowej o kulturze. W radiu siedziała Pani Krytyk, która wypowiadała się na temat filmu, który niedawno (artykuł pisany krótko po premierze) miał premierę, mówiła o filmie Zjawa. Pisałam o tamtym wydarzeniu niemalże od razu po powrocie do domu i cały opis znajdował się na moim fanpage przez kilka minut. Powtórzę wszystko jeszcze raz, w nieco innej kolejności.

Pani Krytyk wyraziła swoją opinię na temat filmu, brzmiącą: „byłam znudzona”. Ogólnie, tej Pani nie podobał się film i niech będzie, każdy lubi co innego. Niestety, jej opinia wzbudziła we mnie niewiarygodnie silne uczucia, o których wspomniałam już wcześniej.
Krytyk filmowy i literacki, ogólnie krytyk, to bardzo niewdzięczny zawód. Ludzie oczekują obiektywizmu, kiedy ten praktycznie nie istnieje, więc krytycy nawet się z tym nie ukrywają. Są subiektywni i bardzo dobrze, nie róbmy wodę z mózgu ludziom, udając wielkich znawców. Jednakże, jest pewien błąd, który tamta Pani Krytyk popełniła. 

Rozwinę myśl, bo jak wspominałam nie raz, nie potrafię pisać krótko.
Na świecie mamy mnóstwo gatunków filmowych: komedie, dramaty, horrory, fantasy, sci-fi, i tak dalej, i tak dalej. Codziennie telewizja oferuje nam szeroki wachlarz, a każda stacja walczy o uwagę. I każdy z nas wybiera co innego, bo taki mamy gust. Mój gust opiera się na tym, że nienawidzę romansów i komedii romantycznych. Co więc zrobię z tymi gatunkami? Na zdrowy rozsądek, nie oglądam ich. 

Pomijając podział na gatunki filmowe, mamy również pewien niepisany podział na kino kobiece i kino męskie. Brutalne napierdalanki i filmy wojenne, to typowi prekursorzy męskiego widowiska. Dużo krwi, dużo przemocy, minimalne dialogi. Ktoś powiedziałby, że to kiepskie kino, bo nie zawiera w sobie głębi. 
Kino kobiece to w dużej mierze komedie romantyczne i romanse, filmy kierowane do kobiet. Subtelne, pełne skrajnych emocji, i tak dalej, i tak dalej. Nigdy nie powiedziałabym, że są lepsze od męskich mordobić. Lubię Terminatora, lubię Szklaną pułapkę, Pacifik Rim, Battleship: Bitwa o ziemię. Dla mnie tego typu produkcje są w stanie zaoferować więcej niż komedie romantyczne - tak, jestem przeciwniczką kobiecego kina i dlatego go nie oglądam. Dodatkowo, staram unikać się wyrażania własnych opinii, bo wiem, że będą skrajnie subiektywne. 

Nie ukrywam - nie lubię kina kobiecego, a od komedii romantycznej gorszy jeden tylko jeden gatunek: polska komedia romantyczna. Ale, wiem, że nigdy nie wypowiem się pozytywnie o filmografii kobiecej, więc jej:
a) nie oglądam, 
b) nie recenzuję,
c) odmawiam dzielenia się opinią.
Teraz mówię jaki jest mój stosunek do tego typu produkcji, ale nie przypadkowo. Pani Krytyk wypowiadała się negatywnie na temat „Zjawy”, co było jej pełnym prawem. Ale, jest pewne ale, do którego nadal nie dotarłam. 
Dramat (gdyż w tę ramę jest wpisana „Zjawa”) dramatowi nie równy. Dwa filmy o tym samym gatunku mogą należeć do dwóch rożnych światów. Przykład? 50 twarzy Greya kontra Duma i uprzedzenie. Pierwsze, co przyszło mi na myśl. Gwiezdne wojny a Władca pierścieni. Oba przynależą do fantastyki, co prawda jeden do fantastyki naukowej, a drugi do fantasy, ale teoretycznie krążą po tej samej orbicie. Star Trek a Gwiezdne Wojny. Predator a Alien.

Nie chodzi mi tylko o gatunek, ale również o odbiorców. Każdy z nas lubi co innego i na co innego zwraca uwagę. Każdy z nas woli jeden film od drugiego, nawet jeśli są w tych samych kategoriach gatunkowych. To nasza indywidualna sprawa, end of story. 

I właśnie taki stosunek ma do siebie kobiece i męskie kino; taki stosunek ma żeński odbiorca do „Zjawy”. Spora część kobiet wynudzi się na tym filmie, nie ma co ukrywać. Skierowany on jest nader wszystko do męskiej części widowni. Pani Krytyk mógł się nie spodobać i mogła o tym powiedzieć, ale pominęła właśnie ten jeden, drobniutki fakt. TO MĘSKIE KINO.  

Zjawa to film męski, bo nie opowiada o kobietach, nie ma tam bijącej po oczach emocjonalności na zasadzie „ja go kocham”. Zjawa to film pełen uczuć na poziomie, którego kobiety w pewnym sensie nie są w stanie zrozumieć - miłość ojcowska, miłość męża, miłość do ojczyzny, honor. Nie chcę nikomu ubliżyć, ale to działa w obie strony: mężczyźni nie rozumieją komedii romantycznych i jakoś z tym faktem żyją. Po prostu ich nie oglądają. 

Zjawa to film historyczny, przedstawiający nie tylko brutalną rzeczywistość czasów, kiedy to Anglicy i Francuzi kolonizowali Amerykę. To film historyczny, który pokazuje piękne początki Ameryki. Dodatkowo, zawiera w sobie mnóstwo brutalnych scen, rzekomo „przedłużonych”, jak walka bohatera z niedźwiedzicą. Może jest za długa, niech będzie, ale czy ktoś spojrzał na to, jak jest nakręcona? Nie ma cięć, nie ma łączenia skrawków - to jedna, długa scena, kręcona ciągiem. UWIELBIAM JĄ.
Film jest w pełni realistyczny. Realistyczny, do tego nakręcony w bardzo ciekawy sposób, niektóre sceny nie są „klejone”, a kręcone ciągiem. Kto tego nie pokochał, nie wie jaka to sztuka! 

Pisząc to wszystko, nie mam zamiaru kogokolwiek urazić albo zniechęcić. W pewnym sensie każdy z nas ma prawo do posiadania opinii i wygłaszaniu jej w internecie (w pewnym sensie, podkreślam). Każdy może pobawić się w krytyka i nie musi się bawić w obiektywność, ale robiąc to, należy być świadomym swoich wad. Jeśli czegoś się nie lubi, to się tego nie ogląda i nie wyraża opinii o tym, ponieważ to będzie opinia zakłamana. Gdybym miała pisać recenzję każdej komedii i romansu, 90% z nich brzmiałaby następująco: „ten film to dno”. Oczywiście, ubrałabym to w ładne słowa i poparła mnóstwem argumentów, ale cała moja recenzja ograniczyłaby się właśnie do znalezienia dowodów, że ten film jest do dupy.

Krytyk nie musi być obiektywny, ale powinien mówić o faktach. Zjawa opowiada o czymś, co jest skierowane do męskiej widowni; przedstawia rzeczy, których kobiety nie są w stanie zrozumieć; przedstawia wydarzenia, które kobietę znudzą. I to nie znaczy, że ona jest gorszym widzem - co to, to nie. Ona woli co innego, rozumie inne uczucia.

Podobnie jest z krytykami literatury i recenzjami, jakie od czasu do czasu czytam w internecie. Internet sam w sobie pokazuje, że ludzie nie powinni dzielić się swoimi opiniami, dla własnego bezpieczeństwa między innymi. Dlaczego? Ponieważ łatwo zrobić z siebie idiotę. Choć w sumie, w tych czasach to nie jest wielka obraza. Mógłbyś oczekiwać artykułu głównie o krytykach literackich, w końcu obracam się w kręgach literackich. Jednakże, rzadko sięgam po recenzje blogerek, bo w większości przypadków to nie są recenzje, a bełkot omawiający fabułę i streszczający najciekawsze motywy.

Jest to krzywdząca z mojej strony, po której z pewnością dostanę po dupie, ale nie będę kłamać tylko dlatego, że amatorki literatury są przekonane o wspaniałości swoich tekstów. W pierwszej kolejności, mogłabym zarzucić im to, co napisałam pod kątem Pani Krytyk - brak rzeczowego podejścia do tematu. Czytając coś, co im się nie podoba, skupią się tylko na tym, co im się nie podoba. Czy mogę znaleźć u nich kontrę? Nie. Znajdą setki argumentów za tym, że książka jest do bani i niech tak pozostanie. Kolejnym argumentem z pewnością byłby zarzut, że omawiają fabułę i streszczają, a nie skupiają się na tym, co odróżnia każdą książkę - język, narracja i niepowtarzalność.
Ale, ale, o krytykach literackich napiszę kiedy indziej, w innym artykule.

Wracając do tematu męskiego i kobiecego kina, jak i literatury, bo również w tym temacie możemy się zmieścić. Mężczyźni widzą świat inaczej, a kobiety inaczej. Każda strona patrzy na świat z innej perspektywy, zwracając uwagę na szczegóły. Recenzując coś, co nie było skierowane w naszą stronę, bardzo łatwo zapomnieć o prostej zasadzie.
To, że ktoś myśli inaczej, nie znaczy, że nie myśli. To, że ktoś czuje inaczej, nie znaczy, że nie czuje. Krytyk musi mieć tego pełną świadomość, dlatego to niesamowicie niewdzięczny zawód.


Photo credit: Slimdandy via Foter.com / CC BY-SA

środa, 16 marca 2016

#133 Jak zagadać do dziewczyny na Badoo (i nie tylko).

#133 Jak zagadać do dziewczyny na Badoo (i nie tylko).


Pod koniec każdego dnia, kiedy to wchodzę na statystyki by zobaczyć skąd do mnie wpadacie, widzę pytania z wyszukiwarki google. Pytania, które ograniczają się do prostego „jak zagadać do dziewczyny”. Przeważnie krążą wokół tematyki bardzo popularnego w Polsce portalu randkowego, Badoo, o którym pisałam nie raz, nie dwa, w mniej lub bardziej krzywdzący sposób. 
Zaczął się trzeci rok czytania tychże pytań i w końcu zdecydowałam się odpowiedzieć Wam, drodzy panowie, na zasadnicze pytanie: jak zagadać do dziewczyny? I to nie tylko w kontekście Badoo, fotki, sympatii czy innych portali randkowo-społecznościowych. 

Nim jednak przejdę do porad jako takich, pozwolę sobie na chwilę dygresji. Ilekroć siadam przed wielkim ekranem i włączam sobie stare filmy, a jednocześnie nowe - te, które pokazują okres drugiej wojny światowej, okres komuny, kiedy to nie mieliśmy internetu, telefonów komórkowych, i jedynym sposobem by zagadać było... Podejść i zagadać. Ludzie znajdowali się wzajemnie w kawiarniach, bibliotekach, sklepach, autobusach, a dzisiaj? Badoo, facebook, zaczepki, tchórzostwo schowane za spotted. Niestety, takie czasy. Sami skazaliśmy się na komunikatory, które ucinają niemalże całą wypowiedź. Pozostają tylko literki. Nie ma w tym nas - zostaliśmy obdarci z osobowości, z naszego tonu, emocji, doświadczenia, gestykulacji i mowy ciała. To jest niestety przyczyną największej ilości porażek w „podrywach”, choć bardzo nie lubię tego słowa. Podobnie jak nie lubię wyrażenia „zagadać do dziewczyny”. Przyjemniejsze jest „jak zacząć rozmowę”. 

Poderwać dziewczynę, podobnie jak zagadać do dziewczyny wydaje mi się bardzo wulgarnym wyrażeniem, i nietaktownym. Kobieta mimo woli staje się obiektem polowania, ale to temat na cały osobny artykuł. Dobrze, nie rozwlekam więcej, pozostawię już temat mojego ogólnego niezadowolenia z aktualnego stanu rzeczy i przejdę do głównego tematu, czyli „jak zacząć rozmowę na badoo”, i jakimkolwiek innym portalu też. 

Pierwsze wrażenie  

O tym już częściowo powiedziałam wcześniej, pisząc w ten sposób:
Sami skazaliśmy się na komunikatory, które ucinają niemalże całą wypowiedź. Pozostają tylko literki. Nie ma w tym nas - zostaliśmy obdarci z osobowości, z naszego tonu, emocji, doświadczenia, gestykulacji i mowy ciała. To jest niestety przyczyną największej ilości „podrywów”.
Co mam na myśli, że zostaliśmy obdarci z naszej osobowości? Stwórzmy przykładową sytuację na ulicy, kiedy to wracasz z pracy lub z uczelni i widzisz dziewczynę, która przypadnie Ci do gustu. Decydujesz się zagadać, a nie czekać na spotted albo polować na facebooku/badoo. Podchodzisz, uśmiechasz się, kiwniesz głową, powiesz „cześć”. Będzie zaskoczona, bo podchodzi do niej mężczyzna, co współcześnie zdarza się naprawdę rzadko. Odpowie coś niepewnie, i zapytasz o pogodę, o to jak jej minął dzień. Wiedz, że przez całą, drobną pogawędkę dziewczyna dokładnie analizuje. 

Popatrzy na buty - sugerują gdzie pracujesz, albo do jakiej subkultury należysz; popatrzy na płaszcz, na kolorystykę, na krój spodni. Mimowolnie przyjrzy się fryzurze, popatrzy w oczy, określi kolor. Oczywiście, mimika twarzy powie jej wszystko, podobnie jak spojrzenie. Swoją postawą - czy stoisz prosto, czy się garbisz; swoim wzrostem - mówisz wiele, bo kobiety zwracają na to uwagę. Dziewczyna, do której zagadasz, przyswoi mnóstwo informacji z tego, jak mówisz, jak wyglądasz i jak gestykulujesz. Portal randkowy badoo, facebook czy inne komunikatory zerują wszystkie informacje. 

Nie ma mowy ciała, nie ma gestykulacji, nie ma tonu, nie ma mimiki. Nie zdradzasz nic swoim ubiorem, ponieważ są tylko literki, jakie jej przesyłasz. Stąd bardzo ważna jest pierwsza wiadomość, ale o niej później. Zauważ, że podchodząc na ulicy, praktycznie nie masz konkurencji, jesteś w danej chwili jedynym, o ile nie jedynym przez całe jej życie. Nawet nie wiesz ile „punktów” zbiera mężczyzna kiedy zagada w ten sposób, przy czym życie to nie gra i nie chodzi o liczbę punktów, a o wrażenie, jakie się robi. Na badoo jesteś po prostu kolejnym typem, który do niej pisze, śliniąc się do zdjęcia. 

Wówczas dochodzi do przesiewania ziaren od plew - nie ma czasu odpisywać i z każdym wymienić po kilka zdań. Chodzi do szkoły, ma pracę, wieczorem jest umówiona ze znajomymi - prowadzi coś, czego można jej pozazdrościć, czyli życie towarzyskie. Stąd jej aktywność ogranicza się raptem do spojrzenia na zdjęcie. Jeśli masz je byle jakie, byleby było, to tak też zostaniesz potraktowany: jak byle kto. 

Nie ma co mieć żalu i napisać „pierdolona księżniczka”, czy inne wyzwiska znieważonego samca. Prawda jest taka, że to jak się zachowujesz po „dostaniu kosza”, pokazuje jaki jesteś naprawdę i tylko utwierdza ją w przekonaniu, że podjęła najlepszą decyzję swojego życia. No ale, kto by się tym przejmował, nieprawdaż?

Warto zainwestować w porządne zdjęcie profilowe, i nie mówię tutaj tylko o badoo. Poproś kumpla by zrobił coś sensownego na ścianie, coś Twojego, bez rozpraszającego tła. Coś, co pokaże atuty, jakie posiadasz. Ale, to tylko moja opinia.
PS. Robienie sobie rozbieranych zdjęć w łazience i świecenie kaloryferkiem oraz klatą nie przyciągnie normalnej dziewczyny. Wiem, że nie robiłeś kaloryferka by spotykać się z jedną dziewczyną, a jeśli się mylę, to... trudno. Nic nie tracę.

Nie bądź sztuczny. 

Kiedy wymuszasz na sobie jakieś zachowanie, dziewczyna od razu to wyczuje. Przykładowo, kiedy udajesz, że podzielasz jej zainteresowania, albo co gorsza, udajesz, że Cię interesuje co ma do powiedzenia. Ona wie, że robisz to by się jej przypodobać i najpewniej oleje Cię zimnym moczem. Zdarzało się tak, prawda? Nie raz, nie dwa?

Sama ignoruję mężczyzn, którzy piszą do mnie i zagadują o moją stronę, o moje opowiadania i kiedy wiem, że jest to sztuczne zainteresowanie. Szukają tematu, szukają pretekstu. To ich tak naprawdę nie interesuje. Jeśli zdarzy się, że już odpiszę i opowiem o swojej stronie i o opowiadaniu, widzę, po prostu widzę, że ten ktoś tak naprawdę nie chce o tym rozmawiać. Wiem, że najchętniej zaprosiłby mnie na piwo i próbował pocałować, prawił puste komplementy i był przekonany o swojej zajebistości. Niestety, tak się nie zdarzy.

Rada „bądź sobą” jest świetną radą, dopóki nie masz zwyczaju puszczać bąków w towarzystwie albo dłubać w nosie. Nie powiem, że masz być sobą, w końcu randkowanie to gra pozorów, to gra aktorska dwójki ludzi, którzy chcą pokazać się w jak najlepszym świetle. Niemniej, nie ma co być sztucznym i wymuszać na sobie pewnych rzeczy.

Nie chcesz pójść do kina na komedię romantyczną? To jej to powiedz. Nie lubisz wychodzić do głośnego klubu? Też mów o tym otwarcie. Dostosowywanie się i uleganie w każdej kwestii sprawi, że sami wepchniecie się w ten nieszczęsny „friendzone”, przy czym to bardziej Wasza jak kobieca wina.

Nie myśl kategoriami „poderwać”

Bardzo ważne w rozmowie z kobietą jest Twoje nastawienie. Jeśli od samego początku nastawiasz się, że chcesz „poderwać”, w większości przypadku polegniesz w przedbiegach, zwłaszcza jeśli nie spełniasz się w pierwszym punkcie, o którym mówiłam. Jeśli dziewczyna czuje, że chcesz ją po prostu poderwać, a nie spełniasz jej oczekiwań - machnie na Ciebie ręką i poczeka na lepszą rybkę. 

Nie ma co ukrywać, mężczyźni na badoo to takie rybki, które chcą się doczepić do prawdziwego drapieżnika, jakim jest właśnie śliczna dziewczyna. Codziennie przez jej czat przewija się kilku-kilkunastu przedstawicieli płci brzydkiej, domagając się uwagi i odzewu z jej strony, zasypując komplementami. Nie ma się co dziwić, że później jedna z drugą ma napompowane ego, na co wielokrotnie się skarżyliście w poprzednim artykule o badoo.    

Jeśli myślisz o niej jako o nagrodzie za udany podryw, to wielce się zawiedziesz, gdy po prostu nie odpisze. Wówczas rośnie desperacja i frustracja, aż szukasz odpowiedzi na pytanie „jak zagadać do dziewczyny na badoo”. Wówczas trafiasz do mnie, na pierwszy artykuł i zostajesz wgnieciony w ziemię, po czym dajesz upust swojej irytacji, wyzywając mnie, kiedy to nie ja dałam Ci kosza. Jedyne co zrobiłam, to wyśmiałam pewne zgeneralizowane przypadki mężczyzn. 

Przestań o niej myśleć jako o potencjalnej dziewczynie; przestań myśleć jak o trofeum, którym pochwalisz się przed kumplami. Pomyśl o niej jako o rozmówczyni, a nawet rozmówcy. Po prostu, bez podziału na płeć i urodę. Zniknie Twoje wewnętrzne parcie na szkło, że nie odpisuje, bo jesteś kiepskim podrywaczem, że jest zadufana i nie wie co traci, bo jesteś naprawdę wspaniałym mężczyzną. Srutu-tutu. 

Dziewczyny też mają oczekiwania - nie tylko Ty. Nie tylko Ty chcesz ładną dziewczynę, ale i ona chce przystojnego mężczyznę. Jeśli więc nie odpisuje na Twój podryw, to najwyraźniej nie kwalifikujesz się na „przystojnego”. I nim się oburzysz, nim powiesz mi kilka nieprzyjemnych słów - pomyśl. Ilu dziewczynom dałeś kosza, bo były za grube, za chude, z krótkimi włosami, z pryszczami, albo nie ubierały się jak chciałeś? Pomyśl, czy gdyby do Ciebie napisała dziewczyna, która Ci się podoba, odpisałbyś? 

Kto pierwszy jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Nie myśl „a jak nie odpisze?”

Jak nie odpisze, to nie odpisze - cała filozofia. Obawiając się milczenia z jej strony, dajesz jej władzę nad sobą. Zrobisz wszystko, by odpisała, by spojrzała przychylnie, by się uśmiechnęła. Nie korz się, do diabła. Nie ona, to inna. 
Nie odpisze, to trudno - piszesz do następnej. Tak jak Ty jesteś jednym z wielu, tak ona jest jedną z wielu - i nie mów, że nie, bo Cię wyśmieję. Portal Badoo stawia na masówkę, a nie są to wyjątkowe osoby, miłości Twojego życia. To tylko zbiegowisko ludzi z podobnym problemem jak Twój: nie mają wystarczająco dużo odwagi by zagadać do drugiej osoby na ulicy. 

Badoo właśnie ratuje przed poczuciem zażenowania w miejscu publicznym, przynajmniej pozornie. O tym, że ładne dziewczyny to często suki, pisałam w innym artykule. Zarówno na ulicy, jak i w sieci, kobieta może wyśmiać i upokorzyć. Jednakże, w internecie jest bezkarna, a pojawią się nawet głosy wsparcia i „przyklaskiwanie”. Na ulicy, kiedy jest sama, nie będzie miała tyle odwagi, bo nikt nie stanie w jej obronie. Boisz się, że wyśmieje? Przepraszam bardzo, dlaczego? Udowodni w ten sposób, że jest suką, a z sukami nie ma się co zadawać. 

Ale, ale!, współcześnie Badoo miało być alternatywą, a stało się głównym rozwiązaniem. Współcześnie ludzi spotyka się tylko w internecie, a nie na ulicy - nie rozmawiamy, nie uśmiechamy się do siebie, tylko jesteśmy zapatrzeni w ekrany smartfonów, bo ktoś może odpisać. Trochę przykre, ale prawdziwe. 

Nie jest wyjątkowa.

Słysząc opinię, że „bez sensu się starać przy pierwszej wiadomości, bo nie jest wyjątkowa”, miałam ochotę walić głową w biurko. Padło to właśnie w rozmowie na badoo, kiedy zasugerowałam, że zwykłe „cześć” to za mało by zachęcić do rozmowy. Otrzymałam powyższą odpowiedź i... 
Przepraszam bardzo, gdzieś się gubię. Piszesz do dziewczyny, bo chcesz się umówić, ale nie zrobisz nic, by nabrała na to ochoty, a jednocześnie stwierdzasz, że nie jest kimś wyjątkowym by się starać? Chyba się pogubiłam. 

Tak, zgadzam się, rozmówczynie na badoo nie są wyjątkowe, ale traktowanie ich od niechcenia nie sprawi, że będą chciały rozmawiać. Nie musisz pisać poematów, nie musisz zaraz tworzyć elaboratów. Po prostu, napisz coś więcej niż „cześć” lub „hej”. Pokaż się, wykaż w jakiś sposób. Co ma dziewczyna odpisać, co ma o Tobie wiedzieć, co ma zrobić na zwykłe „hej”? Sama nie odpisuję na takie wiadomości, bo mnie nie przekonują. A jeśli to test, trudno, nie zdałam go. Nie odpisałam dziesiątkom mężczyzn, i całkiem możliwe, że w ten sposób dałam kosza naprawdę porządnym rozmówcom. Jednakże... Ile czasu zaoszczędziłam! Ile żenujących rozmów mnie ominęło! 

Kolejną kwestią jest to, że jak już dziewczyna odpisze na zwykłe „hej”, to nie koniec wycieczki, a dopiero początek. Pozostaje Ci krótka wymiana kilku zdań, po których zapadnie decyzja o tym, czy będzie chciała z Tobą rozmawiać dalej. W większości przypadków jest to niepowodzenie na całej linii. Na potwierdzenie swoich słów, powiem, że przeprowadziłam w ostatnim czasie kilka rozmów, gdzie ktoś zaczynał od „cześć”. Oto przebieg rozmów:

*kliknij aby powiększyć zdjęcie*

Potraktowani w typowy sposób na tym portalu: jak masówka. Nie oni, to następni. Oni zagadali i to im zależało bardziej na podtrzymaniu rozmowy, więc odpowiadałam tak, jak uważałam za słuszne. Jednocześnie, nie zaniechałam rozmowy z nimi, czego dokonałoby sporo dziewczyn na moim miejscu. Mówię tutaj o dziewczynach na badoo, które mają wymagania i raczej nie chcą na siłę prowadzić rozmowy z kimś, kto się w tym nie sprawdza. 

Suchy wywiad albo trywialne pytania? To się nie sprawdzi, panowie. A na koniec akapitu: masz rację, dziewczyna nie jest wyjątkowa. Ty też. Dziękuję, do widzenia. 
Żartuję, jeszcze nie skończyłam. 

Komplemenciarz, „och och” - idź waść, wstydu oszczędź

Jeśli chcecie sobie strzelić w kolano, panowie, to zróbcie to w inny sposób niż rzucaniem komplementów. To nie działa, ba, osiągniecie skutek odwrotny do zamierzonego! Znaczna część normalnych dziewczyn reaguje na komplement podejrzliwie. Sprawdza czy zależy Wam na rozmowie czy na seksie, czy zależy Wam na nich jako na rozmówczyniach czy na nich jako trofeum, którym można się pochwalić przed kumplami. 

Im więcej chwalicie i im wymyślniejsze komplementy, tym bardziej się zniechęca. Komplementy powinny działać na plus, ale są wyjątkowo głupim strzałem w kolano, ponieważ komplementując, macie ukryty cel. Nie zawsze - czasami powiecie coś szczerze, w napływie chwili, co idealnie komponuje się w rozmowie czy czymkolwiek innym. Czasami. 

Przeważnie lecicie serią z karabinu: „ale masz piękne oczy”, „ale masz piękny uśmiech”, „ale jesteś inteligentna”. Im więcej ich podacie, tym więcej kobiet ucieknie w popłochu. Ale! Nie wszystkie. Są takie, które na takich portalach siedzą właśnie po to, by słuchać komplementów, by chłonąć je jak gąbka. Nasilacie ich puste ego i nie wyjdzie z tego nic dobrego. 


Prawdę mówiąc i mówiąc to na zakończenie, odradzam Wam Badoo. Jest to zbiorowisko ludzi bez polotu i bez zainteresowań. Dziewczyny o napompowanym ego szukające księcia z bajki i mężczyźni szukających seks-księżniczki. 
Tak, nie lubię Badoo i ludzi, którzy poświęcają wolny czas i pieniądze. Nigdy nie będę miała o nich dobrego zdania. Dlaczego więc mam tam konto? Ponieważ ludzie to doskonały temat na artykuł - ich głupota, próżność czy zarozumialstwo. Znajduję tam wiele inspiracji - nawet teraz, bawiąc się w chybił-trafił znajduję kolejny temat. Czasami znajduje zagubione owieczki, z którymi trochę porozmawiam i nawet wymienimy się jakimiś uwagami. Niemniej, Badoo jest kiepskim miejscem na szukanie towarzysza nocnego pisania.

Zatem, gdzie znaleźć rozmówcę?  Właśnie! Zapomniałabym o najważniejszym: mój drogi, pisałam o tym, jak zagadać o dziewczyny, a nie jak ją poderwać. Jeśli zależy Ci na wyrywaniu dziewczynek i ruchaniu ich jednorazowo, zarówno ten artykuł nie jest dla Ciebie, jak i dalsza treść mojej porady. Mało tego, podejrzewam, że zmarnowałeś mnóstwo czasu na czytanie powyższych porad. 

Jeśli zaś szukasz rozmówcy, kobiety, z którą będziesz mógł pisać i dzielić się pasją, polecam - oczywiście, poza znalezieniem jej w autobusie/klubie/pubie/kawiarni/księgarni/bibliotece, iiii tak dalej - portal społecznościowy, zwany facebookiem.

Portale randkowe łączą ludzi, którzy chcą się umówić, i nie do końca umówić na kawę. Jeśli nie jesteś tanim podrywaczem, jeśli nie jesteś nastawiony na seks, a na poznanie i rozmowę, wróć do miejsca, w którym zacząłeś, czyli na facebooka. Jest wiele grup opierających się „poznam” lub „szukam”. Sama należę do grupy „Szukam metala/metalówy/punka/punkówy/rockmena/rockmenki”, ale też „Podyskutuj z: metalem/metalówą/punkiem/punkówą/rockmanem/rockmanką”. Oczywiście, to nie są jedyne grupy - jest ich znacznie, znacznie więcej. 

Mało tego, dołącz do grup o Twoich zainteresowaniach, niekoniecznie „szukam”/„poznam”. Rozmówców znajdziesz wszędzie, a przynależąc do grup ogólnych, bierzesz udział w dyskusjach, komentujesz, lajkujesz. Nawiąż konwersację tematyczną i ciągnij ją, aż przejdziecie na prywatne wiadomości. Tak się poznaje ludzi, a nie przez super konta na badoo. 

Podam proste przykłady z grup, do których należę: tam nie szuka się partnera na siłę. Tam każdy wystawia ogłoszenie, w którym opisuje siebie, wrzuca swoje zdjęcie. Ludzie to komentują, lajkują, piszą prywatne wiadomości. Nie każdy odpowiada na wszystkie, niektórzy odpowiadają tylko na nieliczne. Ludzie dzielą się pasją do muzyki, dzielą się sobą, swoją osobą. 
Czasami toczy się dyskusja na setki komentarzy, i to między dwiema-trzema osobami, które w końcu wchodzą na prywatny czat. Czy nie tak powinno się poznawać drugiego człowieka? W dyskusji, w krzyżowym ogniu dwóch kłócących się obozów? Porzuć płatne funkcje na Badoo, zapomnij o portalach randkowych i poznaj innych w życiu, w codzienności, w rozmowie. Pokochaj poglądy, nie wygląd. Polub charakter, nie ubiór.

Idylla? Z pewnością, ale jestem idealistką i nie będę się z tym ukrywać. 



Photo credit: micurs via Foter.com / CC BY-SA

piątek, 11 marca 2016

#131 Kotlet literacki: słowo się rzekło, słowo się stało, słowem się pokłócili

#131 Kotlet literacki: słowo się rzekło, słowo się stało, słowem się pokłócili

Kotlet literacki. 

Słowo się rzekło, słowo się stało, słowem się pokłócili.



Język to bardzo ciekawe zjawisko, bo nie jest istotą żywą, ale żyje i ewoluuje. Pojawiają się nowe słowa, stare zmieniają znaczenie lub odchodzą w zapomnienie; w pewnych środowiskach żyje w ten sposób, w innych z kolei w zupełnie inny. Język oraz słowo od bardzo dawna fascynowali teoretyków językowych, takich jak Umberto Eco, Roman Jacobson czy chociażby Michaił Bachtin. Każdy posiadał swoją teorię, każda kolejna dziwniejsza od poprzedniej, ale żadna nie potrafiła w całości objąć tego, czym jest język - każdy miał rację i każdy się mylił. Przeciętny użytkownik języka nie zastanawia się nad jego złożonością czy też tym, że język jest żywy i nie taki sam dla każdego. 

Język stał się moją fascynacją kiedy to zaczęłam pisać opowiadania. Wówczas przekonałam się, że znane mi słowa są tak naprawdę obce, bo nigdy nie należały do mnie. Zacznę wpierw od Michaiła Bachtina, z którego poglądami się utożsamiam i w którym znalazłam naukowe poparcie mojej tezy, że człowiek nigdy nie będzie tak naprawdę obiektywny. Obiektywizm istnieje w słowniku, gdzie słowo jest obdarte z zwyczajowości, kultury. Zostaje sprowadzone do prostej definicji nie podlegającej żadnym dyskusjom. Jednakże, które dziecko siedzi z nosem w podręczniku i czyta bezosobowe definicje słów? Wyjątkowo biedne dziecko. 

Prawdziwy język jest żywy z dwóch powodów: po pierwsze, na początku była mowa, dopiero później piśmiennictwo. Piśmiennictwo jest nienaturalną odmianą tego, co naturalne. Mowa nie ma definicji poprawności, nie można jej wrzucić w ramy, ponieważ błędy językowe są na porządku dziennym i co ważniejsze, naturalnym (człowiek mówiący hiper poprawnie brzmi nie tylko nienaturalnie, ale tak naprawdę nie da się go słuchać. Wiem o czym mówię). Po drugie, jak uczymy się języka? Jak mały szkrab, pełzający po ziemi berbeć uczy się słowa „mama”? Ze słownika czy z ust mamy? 

Właśnie to jest domeną języka: jest on cudzy. Uczymy się go z cudzych ust, a jednocześnie przyswajamy cudzą definicję danego wyrazu. W ten sposób płowieje sama idea obiektywności. Demokracja znaczy co innego współcześnie, a zupełnie co innego w czasach Polskiej Republiki Ludowej, nie mówiąc już o starożytnej Grecji. Patrzymy na definicję przez pryzmat naszych czasów, ale to słowo będzie miało inne znaczenie w zależności od czasów i myśli ludzkich. 

O tym, że słowo jest niepokorne, przekonałam się w dyskusji na stronie Grafa Zero. Dyskusja toczyła się wokół gwałtu, w ostatnich czasach zjawisku dość popularnym, jeśli popatrzymy na zachód. Użytkownik przytoczył pewien cytat z tekstu i napisał w ten sposób: 
"Że powiesz jej: na kolana" TO jest gwałt? ... w takim razie mam rację unikając WSZELKICH rozmów z kobietami. ;)
Przyznam się szczerze, nie jestem dobra w odróżnianiu prowokacji od prawdziwych twierdzeń. Wynika to z faktu, że jestem przekonana, że ludzie potrafią być ograniczeni. Dlatego postanowiłam rozwiać wątpliwości komentującego i napisałam taki oto komentarz: 
Autor przez "na kolana" prawdopodobnie chciał powiedzieć "na kolana i rób loda". Pozostawił jednak niedomówienie, by zachować pozory czy też kulturę osobistą, wymownie kończąc wypowiedź na kolana i zdając się na domyślność czytelniczą.
Sprawa została wyjaśniona, pozornie. Ponieważ niedługo po moim komentarzu pojawił się głos Grafa:
Jakoś tak na początku XX wieku Polską wstrząsnęła afera "obyczajowa" - kardynał Puzyna podczas wizytacji jednej ze szkół uznał, że uczeń który go witał zrobił to niezbyt dostojnie i krzyknął "Na kolana"! Sprawa odbiła się szerokim echem w prasie, bo kardynał był znany ze swoich antyniepodległościowych poglądów. Wyspiański skrytykował go w swoim "Wyzwoleniu" (swoją drogą jaka kiedyś była subtelna krytyka w porównaniu do dnia dzisiejszego). Tak więc taki okrzyk jak najbardziej kojarzy się z dominacją, ale niekoniecznie musi mieć konotacje seksualne :)
No i tutaj dochodzę do meritum, czyli znaczenia słowa „na kolana”. Dla pierwszego rozmówcy samo wyrażenie nie jest ani wulgarne, ani dominujące, ani nie posiada podtekstów seksualnych. Dla niego to po prostu wyrażenie. Dla mnie natomiast to wyrażenie „na kolana” skojarzyło się z pozycją seksualną i wykorzystaniem pracownicy (ponieważ w tym kontekście zostało ono użyte). Graf z kolei posiadał dużo szersze pojęcie tego wyrażenia, chociażby na tle historycznego skandalu. Każde z nas dobrze odczytywało to wyrażenie - po prostu każdy z nas czytał poprzez to, jak przyswoił definicję słowa gwałt. Bo gwałt to nie tylko seksualne wykorzystanie drugiego człowieka wbrew jego woli, ale to też dominacja

Skoro proste wyrażenie potrafi mieć tak wiele form odczytania, to co z innymi wyrazami, sformułowaniami, i właściwie całym językiem? A no, kiedy mówię jabłko, każdy widzi jabłko. Ale ja widzę zielone, Ty widzisz czerwone, a ktoś obrane i posiekane na kawałeczki. Jedno słowo, wiele obrazów w głowie. Z tego wynikają nieporozumienia i kłótnie; to jest przyczyną wszelakich sporów o rasizm, o znieważenie. Przyznaj się szczerze: pokłóciłeś się z kimś tylko dlatego, że „nie miałeś tego na myśli”? Ze znajomymi kłócę się rzadko, ale zdarza się, że właśnie przyczyną kłótni jest struktura językowa - każde z nas mówi innym językiem, przez co nie potrafimy odczytać należycie swoich wypowiedzi. Kiedy on próbuje mnie komplementować, ja odnajduję ramę, gdzie wpasowuje się to jako obelga. Dziwne? Nie, życiowe. 

Słowo jest źródłem kłamstwa, jest źródłem sporów i niedomówień. Jednakże, bez słowa życie nie miałoby sensu - bylibyśmy jak zwierzęta, komunikujące ze sobą za pomocą znaków cielesnych. Między innymi język odróżnia nas od kota czy psa - to, że nie sygnalizujemy swoich potrzeb, ale jasno o nich mówimy. Niestety, słowo jest również bardzo niepokorne i nader wszystko, trudne do opanowania. Nawet najbardziej oczywiste wyrazy są inne, niż nam się wydaje. Chociażby kultowy, często pojawiający się wraz z wyrażeniem film. Kultowy film. „Biblią” filologa jest książka, która nazywa się Słownik terminów literackich. Jest to naprawdę porządnie opracowane, grube tomisko, w którym słowo „kultowy” nader wszystko łączy się z „przypisany do kultu religijnego”. Nie wierzę, że Władca Pierścieni ma swój kult religijny, więc... 

Język, słowo, wyraz - pstre konie swego właściciela. Myślimy, że je znamy; myślimy, że niczym nas nie zaskoczą. Niestety, są to istoty, które ciężko opanować i nieważne czym się zajmujesz i co piszesz, musisz na nie uważać. Niedomówienia, interpretacje i nader wszystko, doświadczenie odbiorcy definiują to, o czym piszesz. Kiedy ktoś reinterpretuje Twój tekst, ma ku temu powody - język daje mu do tego powody. Dlatego zamiast się kłócić, że ktoś nie potrafi czytać albo że jest ograniczony, zapytaj się o jego definicję słowa. Tak jak w dyskusji z Grafem i jego czytelnikiem: czym dla Ciebie jest gwałt?

poniedziałek, 7 marca 2016

#129 Piszesz? I czytasz?! Co w tym złego? Wszystko!

#129 Piszesz? I czytasz?! Co w tym złego? Wszystko!



Pisałam o tym zagadnieniu dawno, dawno temu, ale nie zarysowałam problemu należycie, dlatego do niego wracam. Pisanie, wbrew pozorom, nie jest sztuką łatwą. Uczymy się jej przez całe życie, a patrząc na facebookowe tablice, przekonuję się, że znaczna część dorosłych ludzi powinna powtórzyć edukację w szkole podstawowej. Tak o, by nie strzelać błędów ortograficznych w podstawowych słowach; do tego w epoce, gdzie programy do pisania, jak i przeglądarki same podkreślają wszystkie fleki.
Mówię o tym nie tylko po piętnastu latach pisania, ale i po prawie trzech latach studiowania filologii polskiej.

Nie czytasz? Nie pisz. 

Jednakże, podstawowe błędy w pisaniu na facebooku to wstyd tylko wśród znajomych; błędy na stronach typu blog, które regularnie się reklamuje, wchodzą setki ludzi - to wstyd i hańba. Teoretycznie, bo ktoś, kto nie zna się na dobrej literaturze, nawet nie zauważy paskudztwa. Widuję to codziennie, między innymi na blogach młodych autorek, które mają dużo więcej wyświetleń ode mnie, a treść... Przerost formy nad treścią, tak to ujmę. Czepiam się, owszem, bo wszelkie zasady pisowni odchodzą w zapomnienie, nawet nauczanie w szkole jest w czarnej dup... dziurze. Można to zmienić i jest na to prosty sposób, który powtarzają wszyscy: czytaj.

Czytanie jest doskonałym sposobem na naukę pisania - po pierwsze, wzrokowiec przyswaja położenie przecinków i innych znaków interpunkcyjnych, które, nie ma co ukrywać, współcześnie są zmorą nie tylko młodego pokolenia, ale i wszystkich. Po drugie, jeśli zaczynasz tworzyć, jesteś dumny ze swojego tekstu - do momentu, jak nie wrócisz do jakiejś książki i zobaczysz, że to co wyszło spod Twojego pióra, nijak nie przystaje do tego, co masz w dłoni. Inne książki uczą pokory (chyba że sięgasz po „Greya”, bo ten nie jest godny uwagi). Czytanie, czytanie i jeszcze raz czytanie, to wspaniała forma nauki. 

Jako osoba prowadząca bloga - czy też stronę - bezustannie sprawdzam co dzieje się u moich blogowych kolegów. Przeglądam nowe strony, patrzę na ich styl pisania, na formatowanie, umieszczanie grafik. Zwracam uwagę na to, co mi się podoba i zastanawiam się nad tym, jak przyswoić to u siebie. Dzięki wędrówkom zaczęłam tworzyć nagłówki i podtytuły, stosuję pogrubienie i wiem, co nie czyta się najlepiej. Bez wędrówek, nadal tworzyłabym tak samo. 

Ale, Piszesz? I czytasz?! Co w tym złego? Wszystko!  nie ma pokazać dlaczego warto czytać, ponieważ o tym jest wiele, wiele artykułów

Dlaczego, jeśli czytasz aktualnie książkę lub inne strony, nie powinieneś pisać? 

Ponieważ, kiedy czytasz książkę i odkładasz ją na bok, by napisać coś swojego, robisz jedną zasadniczą rzecz: kopiujesz. Powtarzasz niedawno zapamiętane słowa, stosujesz podobną stylizację, tworzysz podobne wyrażenia i związki. Nie robisz tego celowo, co to, to nie. Niestety, ta świadomość nie poratuje przed oskarżeniami o plagiat. 

Możesz to bardzo łatwo sprawdzić - weź tekst bardzo charakterystyczny, przykładowo, Pana Tadeusza. Nie możesz tego zrobić na sobie, ponieważ mózg oszuka podczas eksperymentu. Osoba powinna być nieświadoma, na przykład, koleżanka. Poproś, by napisała stronę dowolnego tekstu, a następnie niech poczyta książkę i napisze kolejną stronę, zaraz po przerwaniu lektury. Efekt? Uwierz mi, styl wypowiedzi i sposób formułowania myśli całkowicie się zmieni. 

Jak zatem rozwiązać problem?
Skoro nie czytając, nie powinieneś pisać;
 a czytając, również nie powinieneś, jak tu pisać dobrze?


Czytaj, śmiało. Za przeproszeniem, nażryj  się literaturą - co się da i ile się da. Wyciągaj wnioski odnośnie budowania fabuły, dawkowania informacji, kształtowania bohatera. Obserwuj jak tworzone jest napięcie; w jaki sposób autor wykreował bohaterów. Łap słówka, związki frazeologiczne; analizuj narrację i style. Ucz się przez czytanie, bo nie ma lepszego sposobu na naukę pisania - żaden poradnik nie jest w stanie nauczyć się tylu rzeczy o tworzeniu, jak inna, dobrze napisana książka. Warto również czytać poradniki, książki kulinarne - poznać punkt widzenia kobiety i mężczyzny, postrzeganie świata przez dziecko. 

Kiedy nażresz się tego, co mogło Ci się przydać - poznałeś pewne tajniki i chcesz je przetestować, odłóż książki na kilka dni. Jeśli notowałeś wszystkie uwagi, schowaj do szuflady. Po pewnym czasie, załóżmy, po tygodniu, zacznij robić wstępne szkice. Fabularne, postacie - rozplanuj sobie to, co chcesz napisać, poczytaj swoje notatki z analizy innych książek. Usiądź i pisz, voila!

Jednakże, jak sprawa ma się w kwestii blogów? Nie możesz czekać tydzień! I nie musisz - blogi są krótkie, czytasz tylko poszczególne rozdziały; czytasz wielu autorów, a nie godzinami jednego twórcę. Nie masz czasu na wchłonięcie jego stylu, ale - dla pewności - rankiem pisz, popołudniem czytaj. Albo jeden dzień pisz, inny dzień czytaj. Nigdy, przenigdy, nie rób jednego i drugiego, uwierz mi.

Odnajduj swoje inspiracje w innych - znajduj tematy, z którymi się nie zgadzasz i pisz kontry. Ktoś może naprowadzić Cię na coś, co przyniesie Ci mnóstwo wyświetleń. Jeśli blogujesz sam dla siebie, bez czytania innych, będziesz miesiącami tkwił w miejscu. Czytelnicy dużo Ci powiedzą,  albo nie powiedzą nic - sam sobie jesteś największym krytykiem. Wróć do starych tekstów i notuj to, co Ci się nie podoba, gdzie popełniałeś błędy. Bo uczysz się nie tylko na cudzym talencie, ale i na swoich błędach. 


Podpunkt B: Czytasz - nie pisz. Photo credit: Jaime_GC via Foter.com / CC BY

piątek, 4 marca 2016

#128 Dziecko - każdy może, nie każdy powinien.

#128 Dziecko - każdy może, nie każdy powinien.



Każdy może, nie każdy powinien... Posiadać. My, Polacy, zostaliśmy wychowani w pewnym wzorcu, że kobieta ma rodzić dzieci. Nie, nie ma chcieć - ma rodzić. Jeśli jawnie nie chce mieć potomstwa, to zaraz słyszy, że „chora psychicznie”, „wybryk natury” czy „to po co żyjesz”. Oczywiście, takie hasła spotykamy tylko u fanatycznych Bożenek i Grażynek, typowych Matek Polek albo - co gorsza - potencjalnych teściowych. Co z tego, że ugadałaś się z drugą połówką i podjęliście decyzję, że potomstwa mieć nie będziecie? Kochana „mamusia” oczekuje wnusia. 

Mało tego, męski punkt widzenia - nie u wszystkich oczywiście - jest taki, że jeśli kobieta nie chce dziecka, to pewnie feministka, a jak feministka, to bez kija nie podchodź. Oczywiście, takiego konkretnego kija, grubo, żeby natłuc do głowa, że kobieta jest od rodzenia. To jest tak, jak pisałam w artykule o tym, że prawdziwa kobieta musi mieć długie włosy, ale poruszyłam też temat oczekiwań, które musi spełnić

Niemniej, prawdziwa kobieta musi mieć dziecko, co najmniej dwójkę, ma siedzieć w domu, sprzątać, gotować i wyczekiwać męża. No ale, życie nauczyło mnie, że każdy z nas ma biologiczną możliwość posiadania potomstwa oraz - o czym przed chwilą wspomniałam - pojawia się presja społeczna. Co więcej, życie nauczyło mnie, że presja i możliwość reprodukcyjna wystarczy by mieć małą latorośl, ale czy to dobrze? Według mnie - nie. Nie każdy powinien mieć możliwość wychowywania dziecka, bo znaczna część jest nieprzygotowana na takie wyzwanie. Tak, wychowanie dziecka to niezwykle trudne wyzwanie. 

Buszując po stronach internetowych, czytając pewne dyskusje i blogerki, a nawet podsłuchując styranych matek polek w autobusie dochodzę do wniosku, że olbrzymim problemem związanym z dzieckiem jest brak funduszy. Wyprawka szkolna raz do roku to wydatek, który - bagatela - może przekroczyć nawet kilka tysięcy złoty, jeśli nie potrafimy odmówić markowych plecaków albo zeszytów z Barbie. Nie będę jednak się rozpisywała przesadnie o tym, bo ten temat poruszyła Pani Miniaturowa

Albo dobra, rozpiszę się, bo nie potrafię tego pozostawić tak o, bez komentarza. Jeśli rodzic zaczyna narzekać, że dziecko jest drogie, bo wyprawka, bo podręczniki, bo wycieczki szkolne, zaczyna się dramat. Nie dlatego, że go nie stać, bo czym innym jest - jak słusznie Pani Miniaturowa zauważa: 
 „nie stać mnie na to, jestem w trudnej sytuacji, chociaż staram się, by było lepiej”,
A czym innym jest narzekanie, że dziecko kosztuje gdy autentycznie nie ma się pieniędzy, a czym innym gdy rodzic sobie pozwala na zakupy. Nowy telewizor, wakacje na Karaibach czy inne, czasoumilacze. Tym właśnie cechuje się dorosłość - zarabiamy i chcemy wydawać te pieniądze na siebie, a im więcej zarabiamy, tym chętniej je wydajemy. Nie myślimy przyszłościowo o wyprawce, o potencjalnym remoncie pokoju (bo jak to tak, przecież pięć lat temu miał remontowany, a teraz zmian mu się zachciało), o potencjalnych rzeczach codziennego użytku (Nowy komputer? Przecież ten chodzi). Jak to mawia moja mama, młodzi żyją dniem dzisiejszym

Nie ma co ukrywać, mało kto z nas planuje przyszłość. Sama jestem typem człowieka, który zawsze ma zaskórniak na czarną godzinę, ale jeśli mam kaprys, to sobie kupuję. Trudno mi sobie wyobrazić sytuację w której muszę odmówić sobie kupna czegokolwiek na rzecz dziecka. Chociaż nie, jestem w stanie to sobie wyobrazić i myślę, że byłabym skłonna do poświęcenia. Niestety, w XXI wieku to poświęcenie, a nie... Miłość rodzicielska? Tak to powinno się nazywać?

Jako że dziecko zostało na nas wymuszone przez apodyktyczną teściową albo nacisk społeczeństwa (koleżanki w pracy i ich dopytywania „kiedy Twoja kolej?”), staje się obowiązkiem, a obowiązków nikt nie lubi. Nikt nie lubi wstawać w nocy do płaczącego maleństwa, nikt nie chce go przewijać, nikt nie chce poświęcać życia towarzyskiego na rzecz wychowania i zajęcia się bobasem. 

Spotykałam się z typem ludzi, którzy widząc bardzo niegrzeczne dziecko w telewizji mówili „dostałby w pieprz i by się uspokoił”. Nie, nie chcę poruszać kwestii bezstresowego wychowywania i innych wychowawczych orzechów. Mówię tutaj o cierpliwości, cierpliwości, której brakuje współczesnym dorosłym. Wystarczy posłuchać rozmów w autobusie albo matek szarpiących dziecko by się uspokoiło. 
Kiedy cię kopie, nie należy reagować agresją, tylko cierpliwie tłumaczyć - podziwiam to u mojej przyjaciółki. Chociaż widzę, że się w niej gotuje, to zagryza zęby i cierpliwie tłumaczy, bez krzyku, bez złości. Jeśli dziecko dwadzieścia razy robi tę samą złą rzecz, powinno się dwadzieścia razy tłumaczyć to samo. Parę razy widziałam młodą mamę w autobusie i jej kilkuletnie dziecko, które łapała za poły materiału i szarpała nim, by siedziało spokojnie. Przykro patrzeć i strach zwrócić uwagę, a co gorsza, znieczulica społeczna jest bardzo widoczna (siedzę często na tyłach autobusu i widzę to urywkami, przez tłum).

Przyznam się szczerze, że brak cierpliwości według mnie nie jest najgorszą wadą współczesnego rodzica - dla mnie najgorszy jest rodzic, który ma wyjebane (inaczej tego nazwać nie jestem w stanie). Bardzo często widzę matkę z wózkiem w autobusie, coś spadnie, dziecko w płacz, a kobieta co? Dalej rozmawia z koleżanką albo stuka w ekran telefonu. Zero zainteresowania, nic. Albo dziecko, które kopie, pluje, gryzie, niszczy ekspozycję, zrzuca przedmioty z półek, a mamusia co? Nic. Idzie dalej z wózkiem i udaje, że nic się nie dzieje. 

Nie wiem czy to nadmiar cierpliwości, czy wyrozumiałości, ale jako inny dorosły nie muszę znosić takiego zachowania. Nie zwracam uwagi dziecku, co to, to nie - od tego jest rodzic. Jednakże, pewnie zwrócenie uwagi przez obcego dorosłego przyniosłoby lepszy efekt, gdyby nie... Mamusia, która zaraz naskoczy „co pani chce od mojego dziecka?!”. Oczywiście, z krzykiem i rabanem, przyciągając spojrzenia pobliskich osób. Zaraz patrzą jak na porywacza albo pedofila, mówię poważnie. Zainteresowanie nagle jest, ale gdzie było wcześniej?

Wrócę jeszcze na momencik do cierpliwości, a raczej jej braku. Jeśli rodzic nie ma sił i nie chce mu się zajmować dzieckiem (a jak słusznie zauważyła Pani Miniaturowa w naszej rozmowie: nie ma wtedy „nie chcę”, „nie mam siły”), bardzo często wysługuje się technologią naszych czasów - telewizorem albo tabletem. Maluch później siedzi, ogląda bajki i jest spokój. 
Może i jest cisza oraz święty spokój, a żeby dolać oliwy do ognia powiem, sama jako dziecko oglądałam bajki, a wyrosłam na ludzi. Niemniej, współcześnie już półroczne maleństwo jest posadzone przed „wielkim” ekranem na kilka godzin, by mamę mogła odwiedzić koleżanka, manicurzystka i fryzjerka. Wieczorem dobranocka, i do łóżeczka. Kilka godzin z głowy, ale później maluch idzie do przedszkola i nie wie jak nożyczki trzymać, albo farbkami malować. Dlaczego? Ponieważ rodzic nie pokazał od najmłodszego jak się wycina, jak się koloruje, jak się trzyma kredki. Tablet i telewizor załatwiał kilka godzin spokoju. Niby fajnie, ale jakim kosztem? A no takim, że później dziecko nie jest przywiązane emocjonalnie do matki, ale do elektroniki. 

Mogłabym jeszcze mówić (i mówię, ale trzeba ładnie zacząć kolejny akapit) o rodzicach, którzy realizują swoje niespełnione marzenia w swoich dzieciach. Mówię o karierach modelek, tancerek, i innych, fikuśnych zawodach, gdzie mamusia była albo za brzydka, albo niezgrabna, albo bez talentu, albo za późno doszła do wniosku, co chce robić w życiu. Później są obowiązkowe, bolesne dla dziecka zajęcia gry na instrumencie albo tańca. 

Między innymi skrajnym przykładem realizacji ambicji rodziców (skrajnie subiektywna opinia!) są programy typu „Mali Giganci”. Oczywiście, jest to szansa, i może dziecko kocha to co robi, ale... Podam inny przykład. Każdy chciałby trafić do księgi rekordów Guinnessa. Niedawno twórca księgi wycofał kategorię „najgrubszy zwierzak”, bo właściciele celowo tuczyli pupili. Nie wątpię w to, że po prostu chcieli, by ich pupil był sławny, ale... No ale. Naturalnie, bardzo brzydkie porównanie, takie nieprawdziwe, i ja ta zła i okropna. Wycieczko, przejdźmy dalej, do kolejnej wystawy, jaką są...

... rodzice odpowiedzialni, a raczej nieodpowiedzialno-odpowiedzialni. W obawie o to, że skarbuś się przewróci i tłucze nóżkę, nie pozwalają mu bawić się z innymi dziećmi. W obawie, że dziecko nie będzie najlepsze w klasie i poczuje się gorsze, zrobią rysunek za niego. Może wrócić chore ze szkoły - faszerują witaminkami. I tak dalej, i tak dalej, przykładów można przytaczać na pęczki. 

Z jednej strony dobrze, że dbają o potomka i są odpowiedzialni, ale z drugiej strony, odbierają samodzielność i co ważniejsze, pewność siebie. Życie nie oszczędzi mu upadków, potknięć i „niesprawiedliwości” (bo nauczycielka woli inne dziecko, więc to je stawia na piedestale). Odbierając mu to na samym początku, utrudniają mu życie - później nie radzi sobie psychicznie, stres go zabija. Pojawiają się depresje, samobójstwa. Nie powiem, że to wina rodziców, ale nie powiem też, że nie mają w tym wkładu własnego. Nie zawsze, ale czasami? 

Teraz, droga wycieczko, przejdziemy do ostatniego punktu wycieczki, czyli podsumowania. 
Nie mam dzieci i nie planuję w najbliższym czasie - nie mam dzieci, więc nie powinnam się wypowiadać na temat rodzicielstwa. Teoretycznie, jest to argument nie do podważenia. Jednakże, ja nie pisałam o tym „jak wychować dziecko”. Nie znam się na tym, ale jestem dzieckiem, ktoś mnie wychował. Mało tego, ktoś wychował moich znajomych, kolegów i koleżanki, przyjaciół i przyjaciółki. Każdy z nas miał takich a nie innych rodziców, w efekcie czego ma taki, a nie inny stosunek. 

Obserwuję dorosłych ludzi, którzy uciekają z domu rodzinnego i utrzymują relacje takie o, bo to rodzice, ale bez szału. Znam ludzi, którzy wolą oddać rodzica do domu spokojnej starości zamiast poświęcić mu choć chwilę. Nie wiem jak to jest być rodzicem pod kątem posiadania dziecka, ale wiem jak to jest być rodzicem pod kątem bycia dzieckiem. 
Moi rodzice postawili mi poprzeczkę bardzo wysoko i nie wiem czy można być rodzicem lepszym od nich. Nie wiem czy w ogóle będę próbowała być lepsza, ale wiem, że chciałabym być równie dobra jak oni. Jak byłam dzieckiem, z anielską cierpliwością odpowiadali na pytania gadatliwej małolaty, wspierali we wszystkich projektach, chwalili nawet za klęski i co ważniejsze, spędzali ze mną czas. 

Bycie rodzicem to nie przywilej, ale to obowiązek i praca na podwójny etat, a nawet potrójny. Dziecko wymaga poświęcenia, poświęcenia wszelakiego. Od życia osobistego i znajomych, po wyrzeczenia finansowe, aż po pożegnanie się z tym, co się lubi robić. Niby można to pogodzić, ale nie jest łatwo. Jednakże, jeśli nie jesteś w stanie poświęcić któregoś z elementów, które pisałam albo posiadasz/nie posiadasz cech, o których pisałam... Zastanawiałeś się tak szczerze nad tym, czy chcesz posiadać dziecko? 

Nie piszę tego artykułu by wytknąć „jesteś złym rodzicem” albo „nie nadajesz się na rodzica”. Piszę to wszystko by pokazać, że wychowywanie dziecka to nie lada wyzwanie. Widuję moją przyjaciółkę, która wstaje o czwartej, bo praca, a przez noc nie raz nie śpi, bo dziecko. Maluch potrafi dać po dupie i przekonanie, że jakoś to będzie nie jest wystarczające.
Nie, nie namawiam do aborcji! Jeśli się wpadło, to albo przez nieszczęście, albo przez nieodpowiedzialność. Kiedy już jest po dzwonku, nie pozostało nic innego, jak zająć się obowiązkiem, jakim jest dziecko. Wychowanie jednak już samo w sobie stanie się obowiązkiem. Jednocześnie to właśnie matki z przypadku potrafią kochać mocniej od kobiety, która planowała.

Piszę to wszystko dlatego, że znam w życiu kobiety, które specjalnie zachodzą w ciążę by „zachować przy sobie mężczyznę ich życia”. Piszę teraz do nich - droga kobieto, droga dziewczyno. Dziecko to zobowiązanie do końca Twoich dni, którego nie odłożysz na półkę jak zabawki. Mężczyzna? Nie poczuje się do obowiązku. Zostanie, owszem, ale i tak odejdzie. Nie kocha Cię, skoro chce odejść, a dziecko tego nie zmieni, ono wszystko pogorszy. Nocny płacz, brak czasu, zmęczenie - staniesz się marudna i nieszczęśliwa, możliwe, że dopadnie Cię depresja poporodowa. Nie rób głupstwa, którego będziesz żałować. Nie zatrzymasz mężczyzny, prawdę mówiąc, nigdy nie zatrzymasz nikogo.

Nie, nie odradzam tutaj posiadania dziecka, co to, to nie. Do tego można się przyzwyczaić i życie potrafi zaskoczyć - matka z przypadku może mieć w sobie więcej miłości i cierpliwości niż kobieta, która przygotowywała i nastawiała się miesiącami. Poruszyłam to wszystko nie tylko dlatego, że zainspirowała mnie Pani Miniaturowa, ale dlatego, że znam kobiety, które z własnej woli nie chcą być matkami. Wiedzą, bo dobrze to rozpatrzyły i nie czują się gotowe spełnić w tej roli, bo czegoś im brakuje. I nie zgadzają się na egoistyczny kaprys ani nie ulegają społecznej presji. 

Pisałam to wszystko z myślą o nich. Dlaczego? Bo kiedy mężczyzna powie, że nie chce dzieci, społeczeństwo to zaakceptuje. Jednakże, kiedy to kobieta powie: „Nie chcę mieć dziecka”, społeczeństwo jej odpowie: „Nie jesteś pełnoprawną kobietą”, „Jesteś chora psychicznie”, „Twoim obowiązkiem jest rodzić”. Pisząc to wszystko pokazałam, że więcej kobiet nie jest gotowych na potomstwo, ale niektóre z nich podejmują dojrzałą decyzję o tym, że nie chcą ryzykować, bo dziecko to nie zabawka.

Pamiętasz, jak pisałam o wolności słowa”? Hejterzy tak bardzo nie lubią jak im się odbiera prawo do komentowania i pisania własnych *khem* opinii. Dlaczego więc tak chętnie odbieramy kobietom prawo do decydowania o swoim życiu, o swoim macierzyństwie?


Photo credit: Cia de Foto via Foter.com / CC BY

środa, 2 marca 2016

#127 Jak pisać i nie zwariować?

#127 Jak pisać i nie zwariować?



Pisanie tekstów to niemała sztuka, która wymaga czegoś więcej niż czasu. Wymaga poświęcenia. Dlatego spora część młodych literatów odpada w przedbiegach – albo opowiadanie nie wychodzi, albo fabuła pobiegła nie tak jak trzeba, albo pojawia się hejter i rujnuje przekonanie o własnej nieomylności. Z doświadczenia wiem, że pierwsze upadki są niezwykle bolesne i ciężko się po nich podnieść, ale wiem też, że częściowo te upadki były moją winą. Teraz, bogata w doświadczenie i różnego typu tricki, podpowiem, co zrobić, by nie stracić miłości do pisania i by robić to tak, jak należy. 

Poza wszelką kolejnością w pisaniu, jest publikowanie swoich tekstów, ale odradzam przekonanie, że ludzie będą chwalić. Znajdą się tacy, co będą ochać i achać na widok tekstu. Znajdą się też tacy, którzy będą ciskać piorunami i krzyczeć. Nie wspomnę o hejterach, którzy będą czepiać się dla samej przyjemności czepiania. 

Jeśli będziesz tworzyć do szuflady, to chociażbyś tworzył dziesięć lat, rozwiniesz skrzydła minimalnie. Pisanie to taka dziedzina, która wymaga pewnego rodzaju mentora, który wyciągnie palec i powie: „Tutaj”. Jeśli wystawisz się na krytykę, zaczniesz uważać na to jak tworzysz i co tworzysz, jakich słów dobierasz i jak je dobierasz, poprawisz swój warsztat. To najszybsza droga, od razu mówię, ale jednocześnie ostrzegam – jest usłana ciernistymi różami, a Ty idziesz boso. Będzie boleć, będzie boleć jak cholera, ale z czasem przekonasz się, że masz z tego ogromne korzyści. 

Tymczasem, przedstawiam pięć rzeczy, których nauczyłam się przez dziesięć lat pisania. 

Po pierwsze, czytanie książek. Większość z nas jest wzrokowcami i zapamiętuje kolejność występujących po sobie słów, albo w ten sposób odnajduje związki frazeologiczne; podobnie jest z interpunkcją, podstawą języka, dzięki której zdanie ma znaczenie jakie mieć powinno. Niestety, większość młodych osób siada do pisania, nie przygotowując się należycie. Nie czytają, i to widać od razu. Wystarczy, że otworzę jakiekolwiek opowiadanie i wiem, po prostu wiem, że ten młody autor przeczytał tylko kilka książek w swoim życiu i nie wyciągnął z tego nic.

Uczymy się przez czytanie, nie ma co oszukiwać. Podobnie jest z artykułami na blogach – im więcej autor czyta gazet, książek i innych artykułów, tym lepiej pisze. Jak to działa? Wyobraź sobie, że czytasz coś, o czym sam wcześniej pisałeś i zauważasz inną argumentację, inny układ argumentów. Widzisz inne wnioski, których wcześniej nie zauważyłeś. Analizujesz swój tekst i cudzy tekst, po czym stwierdzasz: łał. Sama przeżywam tego typu upadki, zwłaszcza gdy sięgam po nową lekturę. Analizuję to, co może mi się przydać i robię notatki. Nową ambicją jest dla mnie typ narracji, zawarty w dziele Wiesława Myśliwskiego Kamień na kamieniu. Czytam i robię notatki, które przechowuję w specjalnej teczce. Czytanie dla samego czytania też jest dobre, ale równie dobre jest analizowanie. Jak?; dlaczego tak?; a jakby to inaczej?

Po drugie, nie pisz gdy czytasz, czyli podstawowa zasada pisania tekstów. Jeśli czytasz jakąś powieść, albo czytasz od rana jakąś stronę – nie zaczynaj nawet pisać. Mimowolnie zaczniesz naśladować czytanego twórcę, podchwycisz jego styl narracyjny. Powiem brzydko: będziesz kopiować, a nie o to chodzi w pisaniu. Jak to było? Filolog to taka krowa o czterech żołądkach, która najpierw ma się nażreć, przetrawić to, czego się nażarła i dopiero wtedy pisać. 

Zgadzam się z tymi słowami, z ręką na sercu. Nigdy nie będę pisać kiedy czytam; dlatego, kiedy pisałam dzień w dzień, nie czytałam książek w ogóle. Teraz, kiedy tworzę artykuły, nie boję się czytać artykułów. To zupełnie inny język artystyczny, choć czasami mam lekkie obawy. 

Po trzecie, rób notatki. Każdemu wydaje się, że zapamięta wszystko o czym tylko pomyśli. Każdy pomysł, każdy motyw, każdy jeden element fabularny przetrwa w pamięci. Otóż: nie przetrwa. Z czasem stare pomysły zostaną zastąpione przez nowe; stare wyblakną, by powrócić po pewnym czasie i byś wykrzyknął eureka! Nie eureka, bo odtwarzanie starych pomysłów to błędne koło. 

Znalazłam na to pewien sposób: mam luźne kartki i kupioną małą teczuszkę. O ile pomysły artykuły na stronę od razu zapisuję w telefonie, o tyle robię tą samą metodą co opowiadania. Wypisuję każdy jeden punkt, który chcę opisać, by nakierować siebie na pierwotny tok myślenia z łatwością. Robię tak, ponieważ przekonałam się o pewnym małym szczególe: mogę zapisać temat dzisiaj, by za tydzień stwierdzić, że w sumie nie wiem co chcę w nim powiedzieć. Tak było, teraz wiem co miałam na myśli - nieważne którą kopię roboczą otwieram. 

Opowiadania również podzieliłam na tematyczne, gatunkowe i zagadnieniowe. Każdy tytuł ma swoją przegrodę, ale są miejsca wspólne dla wszystkich – na przykład zasady świata magii. Te z kolei dzielę na kategorie: warunki pojedynków, warunki stosowania zaklęć, edukacja, i tak dalej, i tak dalej. Dla mnie ułatwieniem jest fakt, że jeden tekst wynika z drugiego i mogę naprawdę dużo zanotować, by w trakcie pisania całości podzielić co jest ważne dla danego tekstu. Dzięki temu niczego ważnego nie pominę, włącznie z bohaterami. Zapisuję każdego jednego, z całą biografią, wyglądem i umiejętnościami, charakterem. Nawet jeśli występuje krótko, jako bohater poboczny, nie może być bytem „niezależnym”. On musi przynależeć do świata.

Po czwarte, pisz i kończ. Jeśli masz dzień wolny od pracy a dzieci zabrała babcia, albo są w przedszkolu, usiądź do komputera i pisz to, co sobie zanotowałaś w kopiach roboczych. Nieważne czy to opowiadanie, czy artykuł. Jeśli nie piszesz kiedy masz chwilę, zaczniesz się denerwować, że nie masz gotowego tekstu na termin publikacji; wówczas zacznie się rwanie włosów z głowy, bo brak czasu, bo brak weny albo – co gorsza – brak pomysłu. Tekściarze publikujący regularnie wiedzą o czym mówię. 

Nie ma nic bardziej frustrującego jak brak czasu na napisanie czegoś, co powinno pojawić się na danym blogu. Jest na to proste rozwiązanie: rób teksty na zapas, kiedy tylko nadarzy się do tego okazja. Jeśli wymaga tego sytuacja, zmuś się. Łatwiej poprawić i przeredagować źle napisany tekst, niż napisać dobry tekst na szybko. Brzmi to nieładnie, wiem, zwłaszcza, że główną radą jest: pisz jak masz wenę. Wena to kapryśna towarzyszka i zapewniam, że czasami lepiej tworzyć bez niej, coś krótkiego, coś się Tobie nie spodoba, ale mieć coś, co wystarczy poprawić i przeredagować. Bez weny nie możesz napisać tak źle, że nie można tego ulepszyć. 

Podobna zasada dotyczy kończenia tekstów: jeśli zaczniesz coś tworzyć, broń boże, nie przerywaj. Zacząłeś myśl – skończ, skończ i jeszcze raz skończ. Nawet jeśli zakończenie ma być byle jakie – ważne, by zawierało Twoją myśl. Przy korekcie poprawisz by brzmiało to tak, jak brzmieć miało. Podsumowania drugi raz nie wymyślisz takiego samego. 

Po piąte, atmosfera. Ważne byś przy tworzeniu czuł się dobrze i nic nie rozpraszało Twojej uwagi. Nie próbuj tworzyć przy telewizorze, nie ma większego rozpraszacza uwagi. Wiem, bo ten tekst piszę raptem czterdzieści minut, może mniej, a jestem praktycznie przy końcówce. Z kolei przy telewizji jeden artykuł tworzy się czasami po dwie-trzy godzinki. Dzień ucieka, tekst nie jest taki jak być powinien, a programy telewizyjnie nie zasługiwały na mój czas. Uciekaj sprzed telewizora!

Muzyka to już indywidualna kwestia. Czasami muzyka wpływa pozytywnie na wyobraźnię, czasami rozprasza. Każdy musi sam ocenić przy czym mu się dobrze pisze, jakie piosenki nie absorbują uwagi i nader wszystko, czy w ogóle pomaga. Jeśli nie pomaga, nie ma co marnować czasu na jej słuchanie. W większości tworzę w ciszy; muzyka bierze udział w procesie tworzenia, ale niczym innym. 

Pozwolę sobie pozostawić bez komentarza fakt, że napisany tekst powinien zajmować trochę miejsca – pół strony to nie tekst, który zawiera wprowadzenie, rozwinięcie i zakończenie. Tak, tak, ten schemat nie obowiązuje tylko w opowiadaniach, ale i artykułach. Najpierw należy wprowadzić do tematu, wyjaśnić swój zamiar; następnie rozwinąć myśl i podsumować wszystkie argumenty, przedstawiając swoją opinię. Warto pozostawić również miejsce dla tych, którzy się nie zgadzają z Twoimi uwagami. 

Dla mnie ktoś, kto potrafi zawrzeć problem, swoje opinie i podsumowanie na połowie strony, nie jest warty czytania. Dlaczego? Otóż, warto wgryźć się w temat, przegryźć niewygodne wątki, nawet jeśli ma coś zgrzytać między zębami. Krótkie teksty raptem liżą temat, ponieważ skupiają się na jednym z trzech elementów: albo zawierają wprowadzenie, albo rozwinięcie, albo podsumowanie – nigdy całość. Nie mówię od razu, że należy pisać elaboraty i powieści na kilka stron, jak sama czynię. Każdy musi dobrać odpowiednią mu długość, ale nie może to być za krótkie.

Zarówno z blogowanie, jak i pisanie opowiadań łączy jeszcze jeden, chyba najważniejszy punkt, którego nie wymieniłam. Wytrwałość – wytrwałość w pisaniu rozdziałów i kontynuowaniu zwłaszcza wtedy, kiedy się już nie chce; wytrwałość w publikowaniu tekstów, bez myślenia „później”. Jeśli zaczniesz odkładać na „później”, „potem”, „nie teraz”, to dojdzie do momentu „nigdy”. Nigdy nie skończę Borderlands, nigdy nie skończę Psychologii Światów w takiej wersji, jak zaczęłam. Z czasem stracimy sens tego, co tworzyliśmy, a to jest równoznaczne ze śmiercią tego, co napisaliśmy. 


Wytrwałość, wytrwałość nader wszystko.
PS. Pisząc o krótkich formach, nie miałam na myśli drabble. To zupełnie inna rzeczywistość gatunkowa.


Photo credit: freddie boy via Foter.com / CC BY-SA

Autopromocja

Reklamuję, bo mogę.


  • Autopromocja

    Prezentuję dwanaście artykułów, z których jestem najbardziej dumna:

  • Czy istnieje przepis na szczęście? || LINK
  • Opowiem o butach, które odmieniły moje życie || LINK
  • Opowiem ci bajkę jak zaczęłam gardzić ludźmi... || LINK
  • Każde wytłumaczenie jest dobre na gwałt || LINK
  • Przyjaciółka przyznała się, że szuka dziewczyny || LINK
  • Chcesz być roszczeniową kurewką? || LINK
  • JA wiem lepiej. || LINK
  • Motto:

    Posiadanie własnego zdania jest najkrótszą drogą do posiadania zwolenników.

    I wrogów.

  • LINK || Ja, Feministka.

  • LINK || Kobiety wrogiem feminizmu

  • LINK || Kobiety które nienawidzą kobiet

  • LINK || 133 feminizmu

  • LINK || Kobieta - nie do końca słaba płeć

  • LINK || Praca w toku.... - link nie działa

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl