• Facebook
  • E-mail

piątek, 4 marca 2016

#128 Dziecko - każdy może, nie każdy powinien.



Każdy może, nie każdy powinien... Posiadać. My, Polacy, zostaliśmy wychowani w pewnym wzorcu, że kobieta ma rodzić dzieci. Nie, nie ma chcieć - ma rodzić. Jeśli jawnie nie chce mieć potomstwa, to zaraz słyszy, że „chora psychicznie”, „wybryk natury” czy „to po co żyjesz”. Oczywiście, takie hasła spotykamy tylko u fanatycznych Bożenek i Grażynek, typowych Matek Polek albo - co gorsza - potencjalnych teściowych. Co z tego, że ugadałaś się z drugą połówką i podjęliście decyzję, że potomstwa mieć nie będziecie? Kochana „mamusia” oczekuje wnusia. 

Mało tego, męski punkt widzenia - nie u wszystkich oczywiście - jest taki, że jeśli kobieta nie chce dziecka, to pewnie feministka, a jak feministka, to bez kija nie podchodź. Oczywiście, takiego konkretnego kija, grubo, żeby natłuc do głowa, że kobieta jest od rodzenia. To jest tak, jak pisałam w artykule o tym, że prawdziwa kobieta musi mieć długie włosy, ale poruszyłam też temat oczekiwań, które musi spełnić

Niemniej, prawdziwa kobieta musi mieć dziecko, co najmniej dwójkę, ma siedzieć w domu, sprzątać, gotować i wyczekiwać męża. No ale, życie nauczyło mnie, że każdy z nas ma biologiczną możliwość posiadania potomstwa oraz - o czym przed chwilą wspomniałam - pojawia się presja społeczna. Co więcej, życie nauczyło mnie, że presja i możliwość reprodukcyjna wystarczy by mieć małą latorośl, ale czy to dobrze? Według mnie - nie. Nie każdy powinien mieć możliwość wychowywania dziecka, bo znaczna część jest nieprzygotowana na takie wyzwanie. Tak, wychowanie dziecka to niezwykle trudne wyzwanie. 

Buszując po stronach internetowych, czytając pewne dyskusje i blogerki, a nawet podsłuchując styranych matek polek w autobusie dochodzę do wniosku, że olbrzymim problemem związanym z dzieckiem jest brak funduszy. Wyprawka szkolna raz do roku to wydatek, który - bagatela - może przekroczyć nawet kilka tysięcy złoty, jeśli nie potrafimy odmówić markowych plecaków albo zeszytów z Barbie. Nie będę jednak się rozpisywała przesadnie o tym, bo ten temat poruszyła Pani Miniaturowa

Albo dobra, rozpiszę się, bo nie potrafię tego pozostawić tak o, bez komentarza. Jeśli rodzic zaczyna narzekać, że dziecko jest drogie, bo wyprawka, bo podręczniki, bo wycieczki szkolne, zaczyna się dramat. Nie dlatego, że go nie stać, bo czym innym jest - jak słusznie Pani Miniaturowa zauważa: 
 „nie stać mnie na to, jestem w trudnej sytuacji, chociaż staram się, by było lepiej”,
A czym innym jest narzekanie, że dziecko kosztuje gdy autentycznie nie ma się pieniędzy, a czym innym gdy rodzic sobie pozwala na zakupy. Nowy telewizor, wakacje na Karaibach czy inne, czasoumilacze. Tym właśnie cechuje się dorosłość - zarabiamy i chcemy wydawać te pieniądze na siebie, a im więcej zarabiamy, tym chętniej je wydajemy. Nie myślimy przyszłościowo o wyprawce, o potencjalnym remoncie pokoju (bo jak to tak, przecież pięć lat temu miał remontowany, a teraz zmian mu się zachciało), o potencjalnych rzeczach codziennego użytku (Nowy komputer? Przecież ten chodzi). Jak to mawia moja mama, młodzi żyją dniem dzisiejszym

Nie ma co ukrywać, mało kto z nas planuje przyszłość. Sama jestem typem człowieka, który zawsze ma zaskórniak na czarną godzinę, ale jeśli mam kaprys, to sobie kupuję. Trudno mi sobie wyobrazić sytuację w której muszę odmówić sobie kupna czegokolwiek na rzecz dziecka. Chociaż nie, jestem w stanie to sobie wyobrazić i myślę, że byłabym skłonna do poświęcenia. Niestety, w XXI wieku to poświęcenie, a nie... Miłość rodzicielska? Tak to powinno się nazywać?

Jako że dziecko zostało na nas wymuszone przez apodyktyczną teściową albo nacisk społeczeństwa (koleżanki w pracy i ich dopytywania „kiedy Twoja kolej?”), staje się obowiązkiem, a obowiązków nikt nie lubi. Nikt nie lubi wstawać w nocy do płaczącego maleństwa, nikt nie chce go przewijać, nikt nie chce poświęcać życia towarzyskiego na rzecz wychowania i zajęcia się bobasem. 

Spotykałam się z typem ludzi, którzy widząc bardzo niegrzeczne dziecko w telewizji mówili „dostałby w pieprz i by się uspokoił”. Nie, nie chcę poruszać kwestii bezstresowego wychowywania i innych wychowawczych orzechów. Mówię tutaj o cierpliwości, cierpliwości, której brakuje współczesnym dorosłym. Wystarczy posłuchać rozmów w autobusie albo matek szarpiących dziecko by się uspokoiło. 
Kiedy cię kopie, nie należy reagować agresją, tylko cierpliwie tłumaczyć - podziwiam to u mojej przyjaciółki. Chociaż widzę, że się w niej gotuje, to zagryza zęby i cierpliwie tłumaczy, bez krzyku, bez złości. Jeśli dziecko dwadzieścia razy robi tę samą złą rzecz, powinno się dwadzieścia razy tłumaczyć to samo. Parę razy widziałam młodą mamę w autobusie i jej kilkuletnie dziecko, które łapała za poły materiału i szarpała nim, by siedziało spokojnie. Przykro patrzeć i strach zwrócić uwagę, a co gorsza, znieczulica społeczna jest bardzo widoczna (siedzę często na tyłach autobusu i widzę to urywkami, przez tłum).

Przyznam się szczerze, że brak cierpliwości według mnie nie jest najgorszą wadą współczesnego rodzica - dla mnie najgorszy jest rodzic, który ma wyjebane (inaczej tego nazwać nie jestem w stanie). Bardzo często widzę matkę z wózkiem w autobusie, coś spadnie, dziecko w płacz, a kobieta co? Dalej rozmawia z koleżanką albo stuka w ekran telefonu. Zero zainteresowania, nic. Albo dziecko, które kopie, pluje, gryzie, niszczy ekspozycję, zrzuca przedmioty z półek, a mamusia co? Nic. Idzie dalej z wózkiem i udaje, że nic się nie dzieje. 

Nie wiem czy to nadmiar cierpliwości, czy wyrozumiałości, ale jako inny dorosły nie muszę znosić takiego zachowania. Nie zwracam uwagi dziecku, co to, to nie - od tego jest rodzic. Jednakże, pewnie zwrócenie uwagi przez obcego dorosłego przyniosłoby lepszy efekt, gdyby nie... Mamusia, która zaraz naskoczy „co pani chce od mojego dziecka?!”. Oczywiście, z krzykiem i rabanem, przyciągając spojrzenia pobliskich osób. Zaraz patrzą jak na porywacza albo pedofila, mówię poważnie. Zainteresowanie nagle jest, ale gdzie było wcześniej?

Wrócę jeszcze na momencik do cierpliwości, a raczej jej braku. Jeśli rodzic nie ma sił i nie chce mu się zajmować dzieckiem (a jak słusznie zauważyła Pani Miniaturowa w naszej rozmowie: nie ma wtedy „nie chcę”, „nie mam siły”), bardzo często wysługuje się technologią naszych czasów - telewizorem albo tabletem. Maluch później siedzi, ogląda bajki i jest spokój. 
Może i jest cisza oraz święty spokój, a żeby dolać oliwy do ognia powiem, sama jako dziecko oglądałam bajki, a wyrosłam na ludzi. Niemniej, współcześnie już półroczne maleństwo jest posadzone przed „wielkim” ekranem na kilka godzin, by mamę mogła odwiedzić koleżanka, manicurzystka i fryzjerka. Wieczorem dobranocka, i do łóżeczka. Kilka godzin z głowy, ale później maluch idzie do przedszkola i nie wie jak nożyczki trzymać, albo farbkami malować. Dlaczego? Ponieważ rodzic nie pokazał od najmłodszego jak się wycina, jak się koloruje, jak się trzyma kredki. Tablet i telewizor załatwiał kilka godzin spokoju. Niby fajnie, ale jakim kosztem? A no takim, że później dziecko nie jest przywiązane emocjonalnie do matki, ale do elektroniki. 

Mogłabym jeszcze mówić (i mówię, ale trzeba ładnie zacząć kolejny akapit) o rodzicach, którzy realizują swoje niespełnione marzenia w swoich dzieciach. Mówię o karierach modelek, tancerek, i innych, fikuśnych zawodach, gdzie mamusia była albo za brzydka, albo niezgrabna, albo bez talentu, albo za późno doszła do wniosku, co chce robić w życiu. Później są obowiązkowe, bolesne dla dziecka zajęcia gry na instrumencie albo tańca. 

Między innymi skrajnym przykładem realizacji ambicji rodziców (skrajnie subiektywna opinia!) są programy typu „Mali Giganci”. Oczywiście, jest to szansa, i może dziecko kocha to co robi, ale... Podam inny przykład. Każdy chciałby trafić do księgi rekordów Guinnessa. Niedawno twórca księgi wycofał kategorię „najgrubszy zwierzak”, bo właściciele celowo tuczyli pupili. Nie wątpię w to, że po prostu chcieli, by ich pupil był sławny, ale... No ale. Naturalnie, bardzo brzydkie porównanie, takie nieprawdziwe, i ja ta zła i okropna. Wycieczko, przejdźmy dalej, do kolejnej wystawy, jaką są...

... rodzice odpowiedzialni, a raczej nieodpowiedzialno-odpowiedzialni. W obawie o to, że skarbuś się przewróci i tłucze nóżkę, nie pozwalają mu bawić się z innymi dziećmi. W obawie, że dziecko nie będzie najlepsze w klasie i poczuje się gorsze, zrobią rysunek za niego. Może wrócić chore ze szkoły - faszerują witaminkami. I tak dalej, i tak dalej, przykładów można przytaczać na pęczki. 

Z jednej strony dobrze, że dbają o potomka i są odpowiedzialni, ale z drugiej strony, odbierają samodzielność i co ważniejsze, pewność siebie. Życie nie oszczędzi mu upadków, potknięć i „niesprawiedliwości” (bo nauczycielka woli inne dziecko, więc to je stawia na piedestale). Odbierając mu to na samym początku, utrudniają mu życie - później nie radzi sobie psychicznie, stres go zabija. Pojawiają się depresje, samobójstwa. Nie powiem, że to wina rodziców, ale nie powiem też, że nie mają w tym wkładu własnego. Nie zawsze, ale czasami? 

Teraz, droga wycieczko, przejdziemy do ostatniego punktu wycieczki, czyli podsumowania. 
Nie mam dzieci i nie planuję w najbliższym czasie - nie mam dzieci, więc nie powinnam się wypowiadać na temat rodzicielstwa. Teoretycznie, jest to argument nie do podważenia. Jednakże, ja nie pisałam o tym „jak wychować dziecko”. Nie znam się na tym, ale jestem dzieckiem, ktoś mnie wychował. Mało tego, ktoś wychował moich znajomych, kolegów i koleżanki, przyjaciół i przyjaciółki. Każdy z nas miał takich a nie innych rodziców, w efekcie czego ma taki, a nie inny stosunek. 

Obserwuję dorosłych ludzi, którzy uciekają z domu rodzinnego i utrzymują relacje takie o, bo to rodzice, ale bez szału. Znam ludzi, którzy wolą oddać rodzica do domu spokojnej starości zamiast poświęcić mu choć chwilę. Nie wiem jak to jest być rodzicem pod kątem posiadania dziecka, ale wiem jak to jest być rodzicem pod kątem bycia dzieckiem. 
Moi rodzice postawili mi poprzeczkę bardzo wysoko i nie wiem czy można być rodzicem lepszym od nich. Nie wiem czy w ogóle będę próbowała być lepsza, ale wiem, że chciałabym być równie dobra jak oni. Jak byłam dzieckiem, z anielską cierpliwością odpowiadali na pytania gadatliwej małolaty, wspierali we wszystkich projektach, chwalili nawet za klęski i co ważniejsze, spędzali ze mną czas. 

Bycie rodzicem to nie przywilej, ale to obowiązek i praca na podwójny etat, a nawet potrójny. Dziecko wymaga poświęcenia, poświęcenia wszelakiego. Od życia osobistego i znajomych, po wyrzeczenia finansowe, aż po pożegnanie się z tym, co się lubi robić. Niby można to pogodzić, ale nie jest łatwo. Jednakże, jeśli nie jesteś w stanie poświęcić któregoś z elementów, które pisałam albo posiadasz/nie posiadasz cech, o których pisałam... Zastanawiałeś się tak szczerze nad tym, czy chcesz posiadać dziecko? 

Nie piszę tego artykułu by wytknąć „jesteś złym rodzicem” albo „nie nadajesz się na rodzica”. Piszę to wszystko by pokazać, że wychowywanie dziecka to nie lada wyzwanie. Widuję moją przyjaciółkę, która wstaje o czwartej, bo praca, a przez noc nie raz nie śpi, bo dziecko. Maluch potrafi dać po dupie i przekonanie, że jakoś to będzie nie jest wystarczające.
Nie, nie namawiam do aborcji! Jeśli się wpadło, to albo przez nieszczęście, albo przez nieodpowiedzialność. Kiedy już jest po dzwonku, nie pozostało nic innego, jak zająć się obowiązkiem, jakim jest dziecko. Wychowanie jednak już samo w sobie stanie się obowiązkiem. Jednocześnie to właśnie matki z przypadku potrafią kochać mocniej od kobiety, która planowała.

Piszę to wszystko dlatego, że znam w życiu kobiety, które specjalnie zachodzą w ciążę by „zachować przy sobie mężczyznę ich życia”. Piszę teraz do nich - droga kobieto, droga dziewczyno. Dziecko to zobowiązanie do końca Twoich dni, którego nie odłożysz na półkę jak zabawki. Mężczyzna? Nie poczuje się do obowiązku. Zostanie, owszem, ale i tak odejdzie. Nie kocha Cię, skoro chce odejść, a dziecko tego nie zmieni, ono wszystko pogorszy. Nocny płacz, brak czasu, zmęczenie - staniesz się marudna i nieszczęśliwa, możliwe, że dopadnie Cię depresja poporodowa. Nie rób głupstwa, którego będziesz żałować. Nie zatrzymasz mężczyzny, prawdę mówiąc, nigdy nie zatrzymasz nikogo.

Nie, nie odradzam tutaj posiadania dziecka, co to, to nie. Do tego można się przyzwyczaić i życie potrafi zaskoczyć - matka z przypadku może mieć w sobie więcej miłości i cierpliwości niż kobieta, która przygotowywała i nastawiała się miesiącami. Poruszyłam to wszystko nie tylko dlatego, że zainspirowała mnie Pani Miniaturowa, ale dlatego, że znam kobiety, które z własnej woli nie chcą być matkami. Wiedzą, bo dobrze to rozpatrzyły i nie czują się gotowe spełnić w tej roli, bo czegoś im brakuje. I nie zgadzają się na egoistyczny kaprys ani nie ulegają społecznej presji. 

Pisałam to wszystko z myślą o nich. Dlaczego? Bo kiedy mężczyzna powie, że nie chce dzieci, społeczeństwo to zaakceptuje. Jednakże, kiedy to kobieta powie: „Nie chcę mieć dziecka”, społeczeństwo jej odpowie: „Nie jesteś pełnoprawną kobietą”, „Jesteś chora psychicznie”, „Twoim obowiązkiem jest rodzić”. Pisząc to wszystko pokazałam, że więcej kobiet nie jest gotowych na potomstwo, ale niektóre z nich podejmują dojrzałą decyzję o tym, że nie chcą ryzykować, bo dziecko to nie zabawka.

Pamiętasz, jak pisałam o wolności słowa”? Hejterzy tak bardzo nie lubią jak im się odbiera prawo do komentowania i pisania własnych *khem* opinii. Dlaczego więc tak chętnie odbieramy kobietom prawo do decydowania o swoim życiu, o swoim macierzyństwie?


Photo credit: Cia de Foto via Foter.com / CC BY

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl