• Facebook
  • E-mail

Może się przedstawię:

Jestem N.

dawniej Nuadell i Pani Kotełkova.


Trochę o mnie:

Na(talia)

Polonistka - z charakteru, zboczeń, prawdopodobnie też z krwi i kości.

Bibliofilka. Kolekcjonerka książek.

Mityczne stworzenie zwane 'graczem-kobietą'; łac. nazwa: kobietus graczus nielamus.

Marzycielka, bezustannie z głową w chmurach.

Gaduła, co tylko gada i gada. I gada, i jeszcze raz gada. Lubi gadać.

Trochę blogerka.



Pani Kotelkova

Trochę o NaRzecze:

NaRzecze to dawny blog funkcjonujący pod nazwą Wypstrykando. Jednakże tak jak przerwa w blogowaniu przysłużyła się mojemu zdrowiu, tak na zdrowiu podupadła dawna domena.

Żałuję? Ani trochę. Po pierwszej złości uważam, że przez tyle czasu JA się zmieniłam, WY się zmieniliście, to i Wypstrykando powinno się zmienić.

O czym piszę? O życiu, ludziach, relacjach, poli... nope!, o polityce nie, śmierdzący temat.

Czyli tak jak dawniej, ale... krócej. Bez elaboratów na setki stron.

AKTUALNOŚCI


środa, 28 grudnia 2016

#189 Jak nie dać dupy z kupowaniem prezentu?

#189 Jak nie dać dupy z kupowaniem prezentu?



Kupowanie prezentu - nie tylko na święta - to nie lada wyzwanie. Zaczyna się bieganie po sklepach, oglądanie, przeglądanie, intensywne myślenie, aż w końcu zadanie pytania: co kupić? Skąd o wiem, że to problem? Jest popyt, jest podaż - wysyp tekstów o kupowaniu prezentów mówi samo za siebie. 

 na ostatni moment

to pierwszy krok w dawaniu dupy

Ostatni moment to nie tylko dzień przed świętami, ale i tydzień a nawet dwa. Od dawna jest znana data świąt albo urodzin, dlatego przygotowania powinny się zacząć jakiś miesiąc do przodu. Jednym z czynników jest to, że jeszcze dwa tygodnie przed świętami zarówno poczta, jak i kurierzy pracują w miarę punktualnie, i oszczędzisz sobie nerwów czekania na paczkę. Co więcej, ominie cię zadanie sobie pytań: a co jak nie przyjdzie? No właśnie, jak nie przyjdzie? Warto zorganizować sobie wcześniej wszystkie pakunki, by sobie leżały grzecznie w szafie, z dala od wścibskich spojrzeń.

co kupić?

To pytanie, które zadaje sobie każdy - mąż i żona, dziewczyna i chłopak, brat i siostra. Każda kompilacja zadaje sobie to samo pytanie: co mu kupić? I jeśli nie zna się odpowiedzi albo nie wymyśli się jej w mniej jak tydzień, to już się dało dupy. Dlaczego? Bo to znaczy, że nie zna się obdarowywanego. Nie zna się zainteresowań, nie zna się pasji, hobby; nie wie co lubi druga strona. Czasami wystarczy strzelić ślepo mniej więcej w stronę zainteresowań, a trafi się - mniej lub bardziej celnie - ale trafi się. Kociara czy psiarz; gracz czy bibliofil; blogerka modowa czy blogerka muzyczna. Same nazwy krzyczą: KUP COŚ ZWIĄZANEGO Z...
Wystarczy posłuchać, co mówi o sobie druga osoba.

na ostatni moment

I znów pojawia się pojęcie: na ostatni moment. Tym razem chodzi nie tyle o kupowanie, co o myślenie o prezencie. Nie dość, że na szybko trudno coś wymyślić, to jeszcze niekoniecznie będzie to prezent trafiony. A okazuje się, że wystarczy posłuchać i poobserwować obdarowywanego odpowiednio wcześniej. Kiedy? Czy to na zakupach, czy to podczas oglądania filmu. Często mówimy: "kurde, fajne to to", albo "kochanie, patrz na to". Oglądamy rzeczy i chcemy je, ale często ich nie kupujemy, bo szkoda nam ciężko zarobionych pieniędzy. Jednakże, gdyby ktoś postanowił nam coś sprezentować - to co innego, prawda? 
Ta zasada działa w obie strony. Coś, czego sobie nie kupi, a będzie się cieszyć, gdy będzie mieć. 

prezenty mniej lub bardziej osobiste

 

Ostatnio rozmawiałam z koleżanką, która żaliła się na to, że musiałaby kupić sobie żelazko. Dobre żelazko to kwota rzędu 150-200 złoty, a jej nie stać na ten moment by sobie sprawić. Bo prezenty dla innych, a jednocześnie nie wyobraża sobie, by ktoś miał jej te żelazko kupić. 
I jak dla mnie, żelazko byłoby doskonałym prezentem (gdybym dzięki temu zaoszczędziła na coś innego), tak dla niej żelazko to nie jest dobry pomysł. Znów pojawia się kwestia, jak dobrze kogoś znamy. Stąd też należy ostrożnie dobierać pojęcie użyteczności prezentu i rozważnie decydować o prezentach typu "trzeba kupić". Nie każda kobieta będzie się cieszyć z mopa, prawda? 

czego NIE kupować

Większość blogerów pisze o prezentach, o tym co kupić, gdzie kupić i za ile kupić. Mówią o cenie, jaka jest odpowiednia na prezent i że poniżej to nie warto nawet się starać. Nie będę pisać takich farmazonów, bo dla mnie prezent nie liczy się w cenie, a jakości. W tym, na ile jest od serca i na ile ktoś się postarał przy nim. I nawet jeśli będzie za darmo, albo za robociznę - jest to prezent z myślą o mnie. W końcu, właśnie o to chodzi w świętach, prawda?

TANIOCHY / TANDETY

Największą zmorą naszych czasów jest kupowanie tandety za grosze. Mówię o rzeczach z targowiska, od chińczyka, niewiadomego pochodzenia i co gorsza, niewiadomego czasu działania. Zero gwarancji, właściwie bezwartościowa zabawka. Dla najbliższych warto jednak zainwestować porządne pieniądze, a jeszcze lepiej - zrobić rodzinną zrzutkę. Tym sposobem moja mama pewnego razu na święta dostała od wszystkich olbrzymi zestaw obiadowo-kawowy. Wierz mi, cieszyła się bardziej z jednego takiego prezentu, jak z miliona małych. 

- kosmetyków

Są blogerki, które uważają to za doskonały prezent, ale pomyśl: lubisz dostawać zestaw mydeł pod prysznic? Nie lubisz. Dlaczego? Bo odbierasz to jako sugestię, albo po prostu wiesz, że ktoś kupił na odczepnego, byle by było. 
Spornie bywa z perfumami i wodami po goleniu. 

- książek

Niby prezent dla bibliofila to prosta sprawa, ale każdy z nas ma inny gust. I tak jak kocham książki, tak nie ucieszę się tak z powieści Kinga, jak cieszyłabym się z powieści Koontza. I tak mnogość, przez nazwiska, gatunki, jak i same wydania. Z książkami ostrożne, bo to śliski temat.

- zwierząt

Zwierzęta były, są i będą złymi prezentami. Dlaczego? Bo z prezentem otrzymuje się odpowiedzialność, a jej sporo ludzi nie podoła. Dlatego istnieją schroniska, dlatego mówi się o porzucaniu zwierząt w lesie. Dlatego NIE kupujemy zwierząt. Fajnie dostać, a jakże, ale niefajnie jest porzucić.

- pluszaków

Naprawdę, oryginalniej nie szło? CHYBA że to pluszak tematyczny. Z gry, z bajki, z filmu; jest to pluszak w tematyce obdarowywanego. Przykładowo: każdy pluszak kota to pełnia szczęścia dla mnie.

- zestawu perfekcyjnej pani domu / pana domu

Wspominałam o żelazku i o wiadrze? Z takimi prezentami bardzo ostrożnie. Mówię o zestawach do sprzątania, o zestawach do szycia. Jeśli kogoś szycie nie interesuje, nie kupujmy mu maszyny do szycia. Chyba że lubi szyć, a nowa maszyna się spodoba. 
Podobnie jest z zestawami do remontu - ktoś, kto nie lubi remontować, nie ucieszy się z zestawu śrubokrętów, podczas gdy złota rączka będzie skakać z radości. No i wiadomo, punkt pierwszy - nie u chińczyka. 

HANDMADE zawsze w cenie

Zdarza się tak, że naprawdę nie wiadomo co kupić. No bywa, trudno, zdarza się. Wówczas warto ofiarować komuś coś, czego nie mamy za wiele w naszym zabieganym świecie: czas. Warto poprzeglądać blogi DIY, które krok po kroku pokażą, jak zrobić wartościowy prezent. Nie musi być to nie wiadomo co, nie wiadomo jak drogie. Tutaj chodzi o czas i siły jakie włożymy w podarek. 


Kupując cokolwiek, pomyśl z egoistycznej strony: cieszyłbyś się z tego prezentu? Tak szczerze, wywołałoby to uśmiech na twarzy? Czy prędzej myśl: "nie wiedział co mi kupić". Bo często jest to drugie - nie wiemy co kupić drugiej osobie. W tych czasach nie znamy potrzeb drugiej osoby, jej zainteresować, jej pasji. Nie wiemy o niej tego, co najważniejsze, a co za tym idzie, nie wiemy co tej osobie kupić. Bo każdy czegoś potrzebuje: czegoś, czego nie kupi sobie sam.
I właśnie takie okazje to idealny sposób na stwierdzenie, czy ktoś nas zna czy też nie. A wiem, że sporo osób mnie zna. Dlaczego? Bo dostaję zdjęcie kocich kubków, maskotek, biżuterii. Ktoś podsyła mi coś, co - w jego przekonaniu - mi się spodoba. I spodoba na pewno. 

Ale mam dużą rodzinę

nie stać mnie na kupowanie drogiego prezentu każdemu:

I to jest faktycznie problem. Nie stać nas na prezent za 200złoty dla każdej osoby, dlatego warto - jak wspomniałam wcześniej - zrobić rodzinną zrzutę. Dziesięć osób po 50 złoty daje prezent za 500. Nie trzeba samodzielnie organizować całej kwoty, a co jeszcze lepsze, można zrobić burzę mózgów co kupić. Co dziesięć głów, to nie jedna.
Może jednak zdarzyć się tak, że rodzina nie zgodzi się na zbiorowy prezent. Wówczas warto zaproponować bramkę numer dwa: losowanie. Wszystkich wypisać na pojedynczych karteczkach, i każdy losuje po dwie osoby. Tak, by było sprawiedliwie: każdy otrzyma i wręczy dwa prezenty. To można łatwo przekalkulować, a dzięki temu nikt nie wykosztuje się nie wiadomo jak i ile. Grunt, by wszyscy przestrzegali zasad.

No ale, wiadomo, fajnie się o tym pisze, a trudno wprowadzić w życie. Dlatego, powodzenia z prezentami, niezależnie od okazji. Czy to urodziny, czy święta - czeka Cię niezła przeprawa. Bez sensownego podsumowania, badabumtss.

czwartek, 15 grudnia 2016

#188 Uważaj co mówisz i piszesz - nie jesteś anonimowy.

#188 Uważaj co mówisz i piszesz - nie jesteś anonimowy.


Każdego dnia natrafiam na przynajmniej jedną osobę, która jest przekonana, że nikt jej nie widzi, nie słyszy, nie czyta co pisze i co ważniejsze, że nikt jej nie zna. To przekonanie może zniszczyć wiele, ale - od początku. 

komunikacja publiczna?

niewidzące oczy widzą, niesłyszące uszy słyszą

Z oczywistych względów podróżuję autobusem, sporadycznie tramwajem. Jest to komunikacja tania i... na tym właściwie kończą się zalety korzystania z publicznego transportu. Niemniej, nie ma tego złego i staram się znaleźć coś ciekawego, głównie temat na artykuł. I powiem szczerze, ostatnio złapałam temat za rogi. Czyli, zwróciłam uwagę na pewien fakt: 
Kiedy rozgrywa się jakiś dramat - dziewczyna jest zaczepiania przez nachalnego zboczeńca; chłopak jest atakowany słownie przez współpasażera, który okazuje się rasistą; kiedy ledwie umiejąca ustać na nogach babcia wchodzi do pojazdu i nie ma dla niej miejsca siedzącego - to ludzie nie widzą i nie słyszą. Dostają zaćmy i głuchoty. Odwracają wzrok w stronę szyby, udają że ich nie ma, że nie widzą, że to ich nie dotyczy. I to jest fakt. 
Ale kiedy dwie kobiety rozmawiają o czymś interesującym, ciekawskie uszy zaraz to wyłapują. Skąd o tym wiem? Rok temu - może więcej, może mniej - wracałam z uczelni z koleżanką, która zapytała standardowo o mojego bloga. O to, jak mi idzie, co nowego przygotowuję. I jakoś tak wyszło, że zaczęłam jej opowiadać o artykule o antykoncepcji. I akurat wspomniałam o - niechybnie z mej strony - podsłuchanej rozmowie z autobusu, podczas której dwie nastolatki omawiały metody antykoncepcyjne. Moja rozmówczyni zadała mi pytanie: 
„Nie uważasz, że jest to oklepany temat? Wszędzie się o tym mówi i wszyscy wszystko wiedzą.”
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
„Podsłuchałam rozmowę dziewczyn w autobusie. One święcie wierzyły, że ocet dodany do kąpieli zapobiega ciąży”.
Zaśmiała się koleżanka, pasażerka za mną i dwóch pasażerów rozmawiających obok. A pani na siedzeniu obok skuliła się i próbowała nie wybuchnąć. Tak więc, tyle jeśli chodzi anonimowość rozmów w autobusie. 

Innym przykładem jest historia opowiedziana przez Humanistkę na obcasach. Ostatnio podczas zajęć omawialiśmy ciekawe zagmatwania językowe i kiedy szłyśmy na autobus, szturchnęła mnie i z szerokim uśmiechem zaczęła opowieść. 
Wracała z uczelni i pech chciał, że zapomniała słuchawek. Opodal stały czy też siedziały dwie młode dziewczyny, które zaczęły rozmawiać o rozterkach sercowych. Co jak co, ale to jest ciekawy temat. No i jedna z nich się żali. Poznała chłopaka, a jej brat poznał dziewczynę - przez internet, jak można się domyśleć. Cały kwartet zdecydował się spotkać wspólnie, w domu dziewczyny, przy jej rodzicach. Nie wiem jak innym, mnie się zaraz ciśnie uśmiech na usta. Jednakże podczas spotkania, nowa koleżanka brata podrywała nowego kolegę siostry. Opowieść trwa i żaląca się dziewczyna informuje wielce zaaferowaną koleżankę, że po jakimś czasie ów kolega wysłał wiadomość o treści, że potrzebuje przerwy. Pada pytanie: jakiej przerwy? (bo nie byli jeszcze parą, a przerwy są właśnie w „związkach”). Odpowiedź rzuciła na kolana: no przerwę w chodzeniu
Humanistka musiała ugryźć się w język by nie zapytać: to co, teraz będzie się czołgać? Przyznam się szczerze, jak słuchałam tej historii, na myśl mi przyszedł inny komentarz: trudne sprawy na żywo. No ale, nieładnie jest podsłuchiwać. Bardzo nieładnie. Jednakże czasami taka rozmowa jest jedyną rozmową w autobusie - bo część czyta, część słucha muzyki, część śpi - i chcąc nie chcąc, „podsłuchuje się”. 

Co więcej, wczoraj podczas powrotu z uczelni zdecydowałam się usiąść na tak zwanej „czwórce”. Nie lubię mieć pasażerów obok, zwłaszcza w liczbie więcej niż jeden, ale jakoś tak wyszło, że nie miałam wyjścia. Naprzeciwko mnie siedziała Pani i Pan - Pan bezustannie sprawdzał coś w telefonie. Właściwie, prawie każdy pasażer siedział z nosem w telefonie i nie zwracał uwagi na to, co się dzieje. Przeglądał Facebooka, kwejki, gagi i inne strony. Dlaczego wspomniałam, że Pan zapatrzony był w telefon? Pani obok również - w jego telefon. 
Zaobserwowałam to nie raz i nie dwa - wścibskie/ciekawskie spojrzenia, szybkie zerknięcie (czasami mimowolne). I odpowiedz sobie sam - szczerze, tylko przed sobą - ile razy odpisywałeś na oficjalnego maila, opowiadałeś intymną historię na czacie albo wpisywałeś hasło podczas logowania? Nigdy nie wiesz co widzą oczy i co słyszą uszy pasażera obok.

[ktoś] Anonimowy to ja jestem w sieci.

[ja] No chyba nie. 

Przynajmniej raz dziennie spotykam w internecie osobę, która jest przekonana o swojej anonimowości - o tym, że nikt nie wie co komentuje, jak komentuje; co czyta i co lajkuje. Taka osoba pisze co jej ślina na palce przyniesie. Zwyzywać, obrazić, opluć? Nie ma sprawy. Pisać rasistowskie i seksistowskie opinie? Na zawołanie! Chwalić się zdjęciami z całonocnych popijaw? Pf, codzienność. Większość aplikacji i stron wymaga rejestracji, a że nam się spieszy, to klikamy: zarejestruj przez Facebooka. I korzystamy, przewijamy, lajkujemy, udostępniamy. 
I raz dziennie widzę pana lub panią, którzy klną, wyzywają... Zresztą, każdy z nas widuje różnego typu „gównoburze”. I równie często, gdy patrzę na komentujących, widzę pewne dane. Kto to jest, ile ma lat, gdzie mieszka, jakich ma znajomych i uwaga, gdzie pracuje. Aż się prosi o screen „uprzejmości” i wysłanie do firmy maila z „Uprzejmie donoszę, że Pana/Pani pracownik to burak”. I wierzcie mi, ktoś kiedyś tak zrobi - jeśli nie ja, to ktoś inny. O jeden komentarz za dużo, o jedną obelgę ponad czyjeś siły i ktoś zdecyduje się przenieść kłótnię z internetu do rzeczywistości. Cios poniżej pasa? A wyzywanie od najgorszych już nie?
Co więcej, nawet jeśli nie ma wpisane na Facebooku, wyszukiwarka Google robi cuda. Skąd wiem? Bo na mojego bloga wchodzą osoby poprzez wpisanie moich danych osobowych. Można? Można. Wystarczy, że choć raz - na stronie, na Facebooku - zostały wypisane. 
Zresztą, w ostatnich dniach rozesłałam sporo CV i wiem, że współcześnie nie tylko one mają wpływ na to, czy ktoś mnie zatrudni czy nie. Mój list motywacyjny może być doskonały; moje doświadczenie bez zarzutu, ALE jeśli mój Facebook jest... cóż. Współcześnie niebieski gigant jest trzecim „materiałem” sprawdzanym przez potencjalnego pracodawcę. Wówczas decydują udostępniane zdjęcia, informacje, poglądy. Niby nie powinno mieć to wpływu na zatrudnienie, ale de facto, postaw się w sytuacji pracodawcy. Mając do wyboru dwóch pracowników o podobnym doświadczeniu i umiejętnościach, różniących się tym, że jeden z nich lubi dać sobie w kanał, z dwóch kandydatów robi się jeden. Ten, na którym można - przynajmniej tak się wydaje - polegać. Prawda, że każdy z nich lubi popić, poszaleć i przyjść do prac na kacu, ale tylko jeden z nich się tym chwali

A wiedziałeś, że można wyszukać kogoś po wpisaniu numeru telefonu albo adresu e-mail? Pomocą służy nie tylko wujek Google, ale i wyszukiwarka Facebooka. Podałeś e-mail do rejestracji? Można Cię po nim znaleźć. Podałeś numer telefonu? Jesteś pod nim dostępny. Dlatego jeśli chcesz kogoś ponękać telefonicznie, pomyśl dwa razy. 

dobra, a co z innymi stronami? 

Powiedz mi, z jakiej przeglądarki korzystasz, a powiem kto cię szpieguje. Nie szpieguje? A czytasz może „regulamin”, który akceptujesz? No ba, nikt tego nie czyta! A w tym nieczytanym regulaminie kryje się informacja, że przeglądarka Chrome śledzi każdy ruch. Które strony odwiedzasz, jak często je odwiedzasz; jakie masz hasła, a to wszystko przesyła na statek-matkę. Nie wierzysz? To pomyśl, dlaczego reklamy Googla mniej więcej sugerują „interesującą” cię treść? 
Raz - jeden, jedyny raz - weszłam na Zalando, a przez kolejny tydzień reklamy tego sklepu pojawiały się wszędzie. Wszędzie. Facebook wiedział, Google wiedział. Facebook też śledzi twoje działania - jeśli jest włączony gdy korzystasz z innych stron, bezczelnie podgląda.  
Brzmi źle, ale aż tak źle nie jest - po prostu zainteresowania są sprzedawane firmom, i to za zarówno grube pieniądze, jak i psie pieniądze. A czasem i za darmo.  Skąd wiem? Korzystam z Google Analitycts. Wiem, jakie osoby wchodziły na moją stronę - ile mają lat, jakiej są płci, jakie jest top 10 wyszukiwań z wyszukiwarki, z jakiego województwa/wojewódzkiego miasta są. Wiem ile byli na stronie, z jakiego sprzętu korzystali (co do modelu telefonu i tabletu). 
Wiem to ja - niszowa blogerka nie płacąca za taką usługę. A czym mogą się pochwalić korporacje, które zarabiają takie pieniądze, że stać ich na speców od „tych spraw”? Myślisz, że jesteś anonimowy przeglądając czyjegoś bloga? Nie, nie jesteś, nawet teraz. 

Straszę? Grożę?

Nie, tylko ostrzegam. 

Ostrzegam przed konsekwencjami „ekshibicjonistycznego” trybu życia; przed chwaleniem się ilością wypitego piwa; przed „otagowanymi” zdjęciami z imprezy, na której schlało się jak dzika świnia i leżało w łazience pod zlewem w kałuży własnych wymiocin; przed rozmowami toczonymi w autobusie, zarówno pisanymi jak i głosowymi. Po prostu ostrzegam, w myśl zasady: lepiej zapobiegać jak leczyć. 
Przed szpiegowaniem przeglądarek, poczty i wpisywanych fraz się nie uchronisz - korporacje żyją z tych danych. Sprzedają je, targują nimi i nie mamy na to wpływu. Wszystko tkwi w kodzie, w szyfrach, w innych pierdołach. No trudno, bywa. Ale to od CIEBIE zależy o czym rozmawiasz w autobusie, z czego korzystasz w autobusie. Ale to od CIEBIE zależy, co pojawi się na Twojej osi czasu; jakie informacje udostępnisz. Facebook to inna wizytówka, więc zapytam: jaka jest Twoja? 

środa, 7 grudnia 2016

#187 Jesteśmy rywalami - nie wrogami.

#187 Jesteśmy rywalami - nie wrogami.

Znasz to powiedzenie: jak pies z kotem? 

Większość ludzi słysząc ten tekst, widzi oczyma wyobraźni psa atakującego kota; zażartą wojnę rasową, kontynuowaną z generacji na generację. W końcu, pies i kot to odwieczni wrogowie, walczący o... O co? Powiem ci, z czym mi się kojarzy obraz kota i psa. Mianowicie, kiedy byłam dzieckiem, w moim domu zawitało dwóch nowych lokatorów - szczeniak i kociak. Teoretycznie, powinny nienawidzić siebie nawzajem i bezustannie walczyć o wszystko. Praktyka pokazała zupełnie inne oblicze ich natury. Zimą spali w jednej budzie, grzejąc się nawzajem; jedli z jednej miski, z czego kot stał między nogami swojego dużego przyjaciela. Bo szczeniak wyrósł i przerodził się w owczarka podhalańskiego - dla niewtajemniczonych, jest to wielkie, białe ciele pasterskie. I jedno trzeba przyznać - owczarek pilnował swej trzody, a kot zawsze miał bramkarza za sobą, przez co był lokalnym panem i władcą. Wspominam bardzo ciepło ten duet, bo oni pokazali, że nie są wrogami. Kot i pies - dwa światy, gatunkowi „wrogowie”, ale potrafili ze sobą współpracować. I większość ludzi powinno się uczyć od tego duetu. Dlaczego? Bo my - przedstawiciele tego samego gatunku - nienawidzimy siebie bardziej niż koty i psy nienawidzą siebie.
Siedzę w licznych grupach facebookowych, zrzeszających nie tylko ludzi o różnych zainteresowaniach, ale i ludzi z różnych subkultur. Zresztą, wielokrotnie wspominałam w artykułach, że należę do grup metalowo-rockowych i właśnie tam bardzo często widzę, że ludzie się gnoją i nienawidzą za to, że ktoś słucha tego zespołu, albo tego zespołu nie lubi. Co z tego, że lubią podobne brzmienia; że lubią nosić się na czarno, że mają długie włosy. Pomijają całe gros podobieństw, bo ważniejsza się różnica i to mała. To, że ktoś jednak nie ma długich włosów; to, że ktoś słucha Sabatonu (ten zespół jest bardzo nielubiany w środowiskach). Ludzie wszczynają gównoburze i wykłócają się, obrażają, zrównują z ziemią w sposób prymitywny. Dlaczego? Nie wiem. Wiem natomiast, że tam nie ma miejsca na merytoryczną dyskusję. I moje pytanie brzmi: z kim oni walczą?
Ludzie uważają subkulturę metalową za bandę satanistów pożerających koty; gwałcicieli chodzących na czarne msze. Za ćpunów. Za „brudasy”, bo mężczyzna z długimi włosami nie może o siebie dbać. Społeczeństwo tak właśnie o nich myśli i oni, zamiast walczyć ze społeczeństwem i przekonywać, że nie są zwierzętami pieprzącymi się w orgiach, walczą między sobą o to, że Sabaton to muzyka dla gimnazjalistów. Po co, pytam się, po co ta walka?
Z pewnością każdy gracz kojarzy wojnę między konsolowcami a pecetowcami; między x-boxem a playstation. Przynajmniej raz dziennie trafiam na mema - czy to w polskim, czy zagranicznym „internecie” - który wspomina o tym, że ta konsola lepsza od tej, a najlepszy to w ogóle jest zwykły, stacjonarny komputer. Sama jestem graczem i jakoś nie mam zamiaru z nikim wojować o to, co jest lepsze i że frajerzy grają na czymś innym niż ja. Dlaczego? Bo każdy gra na tym, co uważa i gra na tym, na co go stać. Więc po co ta dyskusja, skoro 90% gier jest wspólna. 
No i ostatni przykład, jaki przychodzi mi na myśl i w sumie to on ruszył całą lawinę myśli:
Od kilku dni pomagam w tworzeniu dużego fanpage zrzeszającego graczy World of Warcraft - jak pisałam wielokrotnie w artykule o uzależnieniu i o premierze filmu warcraft. I tak jak wspominałam w którymś z artykułów, gracze wewnątrz gry wybierają jedną z dwóch rywalizujących ze sobą stron. Później jako gracze mogą się z sobą ścierać nie tylko na neutralnych terytoriach, jak i na specjalnych rozgrywkach - areny czy pojedynki. Chodzi o sprawdzenie umiejętności, o organizację większej grupy czy o współpracę między sojusznikami. Niestety, pojedynki i areny przeradzają się w czystą nienawiść i jestem skłonna użyć pojęcia: nienawiść rasową. „Bo on jest Ally, a ja jestem z Hordy. Jeb*ć Ally” to najprostszy i co gorsza, najpopularniejszy schemat myślenia. I gdyby ta wzajemna nienawiść pozostała w grze, ale nie. Ona przechodzi na kolejny poziom, bo ludzie na fanpage'u bezustannie rzucają obelgami i wyzwiskami skierowanymi w graczy po drugiej stronie barykady. Atakują się poza grą. Hordziakami i Alliantami poza wirtualną rzeczywistością. Tu nie chodzi o obrażenie fikcyjnej frakcji i pikselowej postaci, ale człowieka z krwi i kości po drugiej stronie. Bo śmiał zagrać w to samo, ale wybrać inną frakcję.
Stereotypem za moich czasów było to, że po stronie Hordy grają głównie gimnazjaliści - bez kultury osobistej, niezbyt błyskotliwi i mało inteligentni. Patrząc na komentarze internautów, jestem przekonana, że ten stereotyp nie wziął się znikąd. Nie ma sporu na tle merytorycznym - jest wojna. Wojna między graczami, która wychodzi poza wirtualną rzeczywistość. Oto kilka przykładów z ostatniej chwili:
Pisownia oryginalna.

jak z hordy to na pewno jej te nogi śmierdzą gównem z którego zbudowała chatke
I tak nie poruchasz zoofilski taurenie wracaj wpierdalac trawę
Nie obraziłaś ale kurwa mniej mózg i wstawiając zdjęcia siebie jako krowy nie ucz mnie dojrzałości
(biorąca udział w dyskusji użytkowniczka miała zdjęcie z Halloween, gdzie była w przebraniu krowy. Dyskutant oczywiście pobrał jej zdjęcie z profilu, udostępnił w komentarzach z powyższą... wypowiedzią?)

Ale, ale, o co chodzi z tymi komentarzami? Już tłumaczę:
Na stronę podrzucane są memy - mniej lub bardziej zabawne - jak i zdjęcia fanów, chwalących się swoimi zdobyczami internetowych zakupów. Bardzo często pojawiają się zdjęcia fanek - tak tak, fanek - ubranych w sukienki czy koszulki z logiem jednej ze stron. I zamiast cieszyć się, że jednak grające kobiety nie są tak bardzo zagrożonym gatunkiem w takich środowiskach, walczą z nimi. Walczą, bo noszą barwy wroga. Przemilczę oczywiście komentarze „na poziomie”, w stylu jeb*łbym albo jebać ally nabiera innego znaczenia. Nie liczą się uczucia ludzi - liczy się to, by dosrać Alliantowi czy Hordziakowi. 

I moje pytanie brzmi: co to da? 
Człowiek, który po prostu lubi grać, może się zniechęcić, albo zwątpić. Może powielać stereotypy, jakie krążą o graczach. Jakie? Że to zamknięte środowisko, pełne życiowych nieudaczników. Dziewczyna gracza? To mitologiczne stworzenie. Wygląd gracza? Gruby i pryszczaty, niewidzący słońca od tygodni. A patrząc na poziom dyskusji stwierdzam, że to neandertalczycy. 

Czasami zastanawiam się czy to wina ludzkiej natury, czy też przekonania, że w internecie jesteśmy anonimowi i nic nam nie grozi. Za stalking, za obrażanie i zniewagę grozi odpowiedzialność karna, o czym pisałam nie raz. Współcześnie ludzie czują się bardziej sfrustrowani, niedoceniani i osamotnieni niż kilkanaście lat temu. Dlaczego? Bo w czasach, gdy to ja byłam graczem, również istniało „jeb*ć hordę” czy „jeb*ć ally”, ale na tym się kończyło. Wszyscy tkwiliśmy w tym samym bagnie (jak pisałam w artykule o uzależnieniu), wszyscy szukaliśmy tego samego - akceptacji i wewnętrznego spokoju. Dla mnie środowisko graczy czy metali było środowiskiem, w którym czułam się dobrze. Miałam się czuć. Akceptowana, tolerowana, równa. A dzisiaj? Czy cytowane wcześniej komentarze gwarantują poczucie bezpieczeństwa i świadomości „bycia akceptowanym”? 
Internet był ucieczką od środowiska naturalnego, od znajomych, którzy nie nadawali na tych samych falach. Wraz z rozpowszechnieniem się internetu oraz - co gorsza - coraz większą znieczulicą społeczną, miejsca i środowiska, które z początku miały łączyć, dzielą ludzi na gorszych i lepszych. Nie ma już azylu, w którym jest się po prostu akceptowanym. Bo jest się w Ally. Bo jest się w Hordzie. Bo słucha się Sabatonu, albo nie słucha się Black Sabath. I co z tego? Mamy tyle wspólnych mianowników, że powinniśmy zapomnieć o tym, że różnimy się liczebnikami. Świat jest przeciwko nam - imprezowicze są przeciwko graczom, hip-hopowcy przeciwko metalom. Fani książek walczą z fanami filmów; a kina z teatrem. Toczymy wystarczająco wiele „wojen” na co dzień - z innymi kierowcami, pasażerami autobusu o wolne miejsce - że na stronach i grupach zrzeszających ludzi o podobnych zainteresowaniach powinniśmy się czuć bezpiecznie. 
My - w obrębie środowiska, subkultury czy „bycia graczem” - jesteśmy rywalami, nie wrogami. Kojarzysz może te przyjemne dla oka gify, na których to gracze MMA albo boksu mierzą się wzrokiem, a następnie przybijają piątkę, albo robią sobie wspólne selfie? To są rywale. Walczą między sobą na arenie, ale poza nią są ludźmi, a może i znajomymi. Więc w grupach metalowach możemy rywalizować między sobą o to, który zespół jest bardziej lub mniej metalowy; w wirtualnej rzeczywistości możemy być „Ally” i „Hordą” walczący o punkty honoru; możemy kłócić się o to, że playstation jest gorsze/lepsze od stacjonarki. Ale poza wirtualną rzeczywistością, poza grupą - w naszej rzeczywistości - jesteśmy ludźmi o podobnych zainteresowaniach, którzy znaleźli inne osoby o podobnych zainteresowaniach. Naprawdę, mamy o co walczyć? Bo ja uważam, że nie, bo w myśl mojego ulubionego powiedzenia:

racja jest jak dupa - każdy ma swoją


I jeśli ktoś nie chce, to żadne argumenty na świecie jej nie zmienią,

- nawet, jeśli wepchnie mu się tę rację do gardła przed odbyt. 


I jeśli myślisz, że obracam się w patologicznych grupach, zastanów się: do których należysz Ty i czy nie ma tam wojen? Nie ma lepszych i gorszych ugrupowań; nie ma mniej lub bardziej lubianych postaci, książek, filmów? Na pewno są, niezależnie czy należysz do fandomu Harry'ego Pottera, czy do grup dla tarocistów i wróżbitów, czy do grup plus size. Wszędzie będą lepsi i gorsi. Gorsi, bo nie lubią Snape'a albo nie wzruszyła ich jego historia; gorsi, bo nie odwracają kart albo korzystają z run; gorsi, bo są za szczupli do plus size. Przyjrzyj się uważnie następnym razem widząc internetowy spór. 


Autopromocja

Reklamuję, bo mogę.


  • Autopromocja

    Prezentuję dwanaście artykułów, z których jestem najbardziej dumna:

  • Czy istnieje przepis na szczęście? || LINK
  • Opowiem o butach, które odmieniły moje życie || LINK
  • Opowiem ci bajkę jak zaczęłam gardzić ludźmi... || LINK
  • Każde wytłumaczenie jest dobre na gwałt || LINK
  • Przyjaciółka przyznała się, że szuka dziewczyny || LINK
  • Chcesz być roszczeniową kurewką? || LINK
  • JA wiem lepiej. || LINK
  • Motto:

    Posiadanie własnego zdania jest najkrótszą drogą do posiadania zwolenników.

    I wrogów.

  • LINK || Ja, Feministka.

  • LINK || Kobiety wrogiem feminizmu

  • LINK || Kobiety które nienawidzą kobiet

  • LINK || 133 feminizmu

  • LINK || Kobieta - nie do końca słaba płeć

  • LINK || Praca w toku.... - link nie działa

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl