• Facebook
  • E-mail

czwartek, 15 grudnia 2016

#188 Uważaj co mówisz i piszesz - nie jesteś anonimowy.


Każdego dnia natrafiam na przynajmniej jedną osobę, która jest przekonana, że nikt jej nie widzi, nie słyszy, nie czyta co pisze i co ważniejsze, że nikt jej nie zna. To przekonanie może zniszczyć wiele, ale - od początku. 

komunikacja publiczna?

niewidzące oczy widzą, niesłyszące uszy słyszą

Z oczywistych względów podróżuję autobusem, sporadycznie tramwajem. Jest to komunikacja tania i... na tym właściwie kończą się zalety korzystania z publicznego transportu. Niemniej, nie ma tego złego i staram się znaleźć coś ciekawego, głównie temat na artykuł. I powiem szczerze, ostatnio złapałam temat za rogi. Czyli, zwróciłam uwagę na pewien fakt: 
Kiedy rozgrywa się jakiś dramat - dziewczyna jest zaczepiania przez nachalnego zboczeńca; chłopak jest atakowany słownie przez współpasażera, który okazuje się rasistą; kiedy ledwie umiejąca ustać na nogach babcia wchodzi do pojazdu i nie ma dla niej miejsca siedzącego - to ludzie nie widzą i nie słyszą. Dostają zaćmy i głuchoty. Odwracają wzrok w stronę szyby, udają że ich nie ma, że nie widzą, że to ich nie dotyczy. I to jest fakt. 
Ale kiedy dwie kobiety rozmawiają o czymś interesującym, ciekawskie uszy zaraz to wyłapują. Skąd o tym wiem? Rok temu - może więcej, może mniej - wracałam z uczelni z koleżanką, która zapytała standardowo o mojego bloga. O to, jak mi idzie, co nowego przygotowuję. I jakoś tak wyszło, że zaczęłam jej opowiadać o artykule o antykoncepcji. I akurat wspomniałam o - niechybnie z mej strony - podsłuchanej rozmowie z autobusu, podczas której dwie nastolatki omawiały metody antykoncepcyjne. Moja rozmówczyni zadała mi pytanie: 
„Nie uważasz, że jest to oklepany temat? Wszędzie się o tym mówi i wszyscy wszystko wiedzą.”
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
„Podsłuchałam rozmowę dziewczyn w autobusie. One święcie wierzyły, że ocet dodany do kąpieli zapobiega ciąży”.
Zaśmiała się koleżanka, pasażerka za mną i dwóch pasażerów rozmawiających obok. A pani na siedzeniu obok skuliła się i próbowała nie wybuchnąć. Tak więc, tyle jeśli chodzi anonimowość rozmów w autobusie. 

Innym przykładem jest historia opowiedziana przez Humanistkę na obcasach. Ostatnio podczas zajęć omawialiśmy ciekawe zagmatwania językowe i kiedy szłyśmy na autobus, szturchnęła mnie i z szerokim uśmiechem zaczęła opowieść. 
Wracała z uczelni i pech chciał, że zapomniała słuchawek. Opodal stały czy też siedziały dwie młode dziewczyny, które zaczęły rozmawiać o rozterkach sercowych. Co jak co, ale to jest ciekawy temat. No i jedna z nich się żali. Poznała chłopaka, a jej brat poznał dziewczynę - przez internet, jak można się domyśleć. Cały kwartet zdecydował się spotkać wspólnie, w domu dziewczyny, przy jej rodzicach. Nie wiem jak innym, mnie się zaraz ciśnie uśmiech na usta. Jednakże podczas spotkania, nowa koleżanka brata podrywała nowego kolegę siostry. Opowieść trwa i żaląca się dziewczyna informuje wielce zaaferowaną koleżankę, że po jakimś czasie ów kolega wysłał wiadomość o treści, że potrzebuje przerwy. Pada pytanie: jakiej przerwy? (bo nie byli jeszcze parą, a przerwy są właśnie w „związkach”). Odpowiedź rzuciła na kolana: no przerwę w chodzeniu
Humanistka musiała ugryźć się w język by nie zapytać: to co, teraz będzie się czołgać? Przyznam się szczerze, jak słuchałam tej historii, na myśl mi przyszedł inny komentarz: trudne sprawy na żywo. No ale, nieładnie jest podsłuchiwać. Bardzo nieładnie. Jednakże czasami taka rozmowa jest jedyną rozmową w autobusie - bo część czyta, część słucha muzyki, część śpi - i chcąc nie chcąc, „podsłuchuje się”. 

Co więcej, wczoraj podczas powrotu z uczelni zdecydowałam się usiąść na tak zwanej „czwórce”. Nie lubię mieć pasażerów obok, zwłaszcza w liczbie więcej niż jeden, ale jakoś tak wyszło, że nie miałam wyjścia. Naprzeciwko mnie siedziała Pani i Pan - Pan bezustannie sprawdzał coś w telefonie. Właściwie, prawie każdy pasażer siedział z nosem w telefonie i nie zwracał uwagi na to, co się dzieje. Przeglądał Facebooka, kwejki, gagi i inne strony. Dlaczego wspomniałam, że Pan zapatrzony był w telefon? Pani obok również - w jego telefon. 
Zaobserwowałam to nie raz i nie dwa - wścibskie/ciekawskie spojrzenia, szybkie zerknięcie (czasami mimowolne). I odpowiedz sobie sam - szczerze, tylko przed sobą - ile razy odpisywałeś na oficjalnego maila, opowiadałeś intymną historię na czacie albo wpisywałeś hasło podczas logowania? Nigdy nie wiesz co widzą oczy i co słyszą uszy pasażera obok.

[ktoś] Anonimowy to ja jestem w sieci.

[ja] No chyba nie. 

Przynajmniej raz dziennie spotykam w internecie osobę, która jest przekonana o swojej anonimowości - o tym, że nikt nie wie co komentuje, jak komentuje; co czyta i co lajkuje. Taka osoba pisze co jej ślina na palce przyniesie. Zwyzywać, obrazić, opluć? Nie ma sprawy. Pisać rasistowskie i seksistowskie opinie? Na zawołanie! Chwalić się zdjęciami z całonocnych popijaw? Pf, codzienność. Większość aplikacji i stron wymaga rejestracji, a że nam się spieszy, to klikamy: zarejestruj przez Facebooka. I korzystamy, przewijamy, lajkujemy, udostępniamy. 
I raz dziennie widzę pana lub panią, którzy klną, wyzywają... Zresztą, każdy z nas widuje różnego typu „gównoburze”. I równie często, gdy patrzę na komentujących, widzę pewne dane. Kto to jest, ile ma lat, gdzie mieszka, jakich ma znajomych i uwaga, gdzie pracuje. Aż się prosi o screen „uprzejmości” i wysłanie do firmy maila z „Uprzejmie donoszę, że Pana/Pani pracownik to burak”. I wierzcie mi, ktoś kiedyś tak zrobi - jeśli nie ja, to ktoś inny. O jeden komentarz za dużo, o jedną obelgę ponad czyjeś siły i ktoś zdecyduje się przenieść kłótnię z internetu do rzeczywistości. Cios poniżej pasa? A wyzywanie od najgorszych już nie?
Co więcej, nawet jeśli nie ma wpisane na Facebooku, wyszukiwarka Google robi cuda. Skąd wiem? Bo na mojego bloga wchodzą osoby poprzez wpisanie moich danych osobowych. Można? Można. Wystarczy, że choć raz - na stronie, na Facebooku - zostały wypisane. 
Zresztą, w ostatnich dniach rozesłałam sporo CV i wiem, że współcześnie nie tylko one mają wpływ na to, czy ktoś mnie zatrudni czy nie. Mój list motywacyjny może być doskonały; moje doświadczenie bez zarzutu, ALE jeśli mój Facebook jest... cóż. Współcześnie niebieski gigant jest trzecim „materiałem” sprawdzanym przez potencjalnego pracodawcę. Wówczas decydują udostępniane zdjęcia, informacje, poglądy. Niby nie powinno mieć to wpływu na zatrudnienie, ale de facto, postaw się w sytuacji pracodawcy. Mając do wyboru dwóch pracowników o podobnym doświadczeniu i umiejętnościach, różniących się tym, że jeden z nich lubi dać sobie w kanał, z dwóch kandydatów robi się jeden. Ten, na którym można - przynajmniej tak się wydaje - polegać. Prawda, że każdy z nich lubi popić, poszaleć i przyjść do prac na kacu, ale tylko jeden z nich się tym chwali

A wiedziałeś, że można wyszukać kogoś po wpisaniu numeru telefonu albo adresu e-mail? Pomocą służy nie tylko wujek Google, ale i wyszukiwarka Facebooka. Podałeś e-mail do rejestracji? Można Cię po nim znaleźć. Podałeś numer telefonu? Jesteś pod nim dostępny. Dlatego jeśli chcesz kogoś ponękać telefonicznie, pomyśl dwa razy. 

dobra, a co z innymi stronami? 

Powiedz mi, z jakiej przeglądarki korzystasz, a powiem kto cię szpieguje. Nie szpieguje? A czytasz może „regulamin”, który akceptujesz? No ba, nikt tego nie czyta! A w tym nieczytanym regulaminie kryje się informacja, że przeglądarka Chrome śledzi każdy ruch. Które strony odwiedzasz, jak często je odwiedzasz; jakie masz hasła, a to wszystko przesyła na statek-matkę. Nie wierzysz? To pomyśl, dlaczego reklamy Googla mniej więcej sugerują „interesującą” cię treść? 
Raz - jeden, jedyny raz - weszłam na Zalando, a przez kolejny tydzień reklamy tego sklepu pojawiały się wszędzie. Wszędzie. Facebook wiedział, Google wiedział. Facebook też śledzi twoje działania - jeśli jest włączony gdy korzystasz z innych stron, bezczelnie podgląda.  
Brzmi źle, ale aż tak źle nie jest - po prostu zainteresowania są sprzedawane firmom, i to za zarówno grube pieniądze, jak i psie pieniądze. A czasem i za darmo.  Skąd wiem? Korzystam z Google Analitycts. Wiem, jakie osoby wchodziły na moją stronę - ile mają lat, jakiej są płci, jakie jest top 10 wyszukiwań z wyszukiwarki, z jakiego województwa/wojewódzkiego miasta są. Wiem ile byli na stronie, z jakiego sprzętu korzystali (co do modelu telefonu i tabletu). 
Wiem to ja - niszowa blogerka nie płacąca za taką usługę. A czym mogą się pochwalić korporacje, które zarabiają takie pieniądze, że stać ich na speców od „tych spraw”? Myślisz, że jesteś anonimowy przeglądając czyjegoś bloga? Nie, nie jesteś, nawet teraz. 

Straszę? Grożę?

Nie, tylko ostrzegam. 

Ostrzegam przed konsekwencjami „ekshibicjonistycznego” trybu życia; przed chwaleniem się ilością wypitego piwa; przed „otagowanymi” zdjęciami z imprezy, na której schlało się jak dzika świnia i leżało w łazience pod zlewem w kałuży własnych wymiocin; przed rozmowami toczonymi w autobusie, zarówno pisanymi jak i głosowymi. Po prostu ostrzegam, w myśl zasady: lepiej zapobiegać jak leczyć. 
Przed szpiegowaniem przeglądarek, poczty i wpisywanych fraz się nie uchronisz - korporacje żyją z tych danych. Sprzedają je, targują nimi i nie mamy na to wpływu. Wszystko tkwi w kodzie, w szyfrach, w innych pierdołach. No trudno, bywa. Ale to od CIEBIE zależy o czym rozmawiasz w autobusie, z czego korzystasz w autobusie. Ale to od CIEBIE zależy, co pojawi się na Twojej osi czasu; jakie informacje udostępnisz. Facebook to inna wizytówka, więc zapytam: jaka jest Twoja? 

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl