• Facebook
  • E-mail

czwartek, 12 stycznia 2017

#190 Ma kutasa, ale nie jest mężczyzną.

Nie mogę go znieść, bo jest taki jak dziesiątki tysięcy kolesi w Warszawie.
Ma kutasa, ale nie jest mężczyzną. Nie szanuje kobiet. Nie słucha ich. Pieprzy je po to, aby odznaczyć kolejną kreskę na ścianie, pozacierać ręce przez chwilę, że teraz jest ich już trzydzieści siedem, a nie tylko trzydzieści sześć. Jest ciotą, której trzeba podcierać dupę, gotować obiadki, robić za nią pranie. Wszystko, co mówi, brzmi piskliwie jak prośby małego dziecka o zabawkę. Tym głosem, pozornie niskim, ale ze schowanym gdzieś pod spodem piskiem, każdemu opowiada wszystko. Przykleja się do ludzi lepkimi, trzymanymi przedtem w gaciach paluchami, wpycha im do głów wątpliwej jakości, informacje, aby wzbudzić ich zaufanie. Żongluje sekretami. Krótko trzyma w ustach, a następnie wypluwa wstydliwe fakty. Kłamie. Łasi się. Wije. Jest miękki. Jest z tego złego miotu, który nigdy nie ma własnej myśli, suchej ręki, pełnego wzwodu.*
Z bólem głowy i gorączką nie najlepiej się myśli, tyle powiem na wstępie.

Może zabrzmi to feministycznie, a z pewnością zabrzmi - ten cytat opisuje nie tylko „kolesi”, a co więcej, nie „tylko” z Warszawy. Spotykam takich każdego dnia, w Katowicach i w Tarnowskich Górach. Spotykam ich na studiach, spotykałam ich w szkole średniej. Spotkam ich jeszcze nie raz i nie dwa. Każda z nas - kobiet - takiego spotka. Jedne z spędzą z nim całe życie, inne będą mieć z nim dziecko i nigdy więcej go nie zobaczą. Jeszcze inne doprowadzą siebie do ruiny - anoreksja, uzależnienia, dopasowywanie się w jego gusta. Pisałam już o nich - kiedyś, wcześniej - ale nie mówiąc o nich wprost. Mówię o tym artykule.

Mówi się o okrutnych kobietach - o tych, które mają wymagania, które mają cele w życiu. Czytam na różnych forach, że kobiety nie powinny mieć ambicji, że mają siedzieć w domu i wychowywać dziecko. Czytam, że rozwódka z dzieckiem to kobieta z bagażem, którego nikt nie chce. Czytam, że kobieta, która nie chce dziecka jest wybrykiem natury. Czytam co piszą w internecie „prawdziwi” mężczyźni. Swojego czasu tłumnie przybyli tu użytkownicy strony „Samce alfa”, wylewając na mnie wiadro pomyj. Byli z siebie dumni, bo dokopali, zwyzywali i grozili gwałtem, śmiercią. Pisali to przykładni obywatele, prawdopodobnie zapatrujący na siebie jako na porządnych katolików - siedzący w pierwszej ławce w kościele i traktujących inne religie jak herezje. Najpewniej przeciwnicy uchodźców, bo muzułmanie, bo gwałcą i nie szanują kobiet. W dalszym ciągu czytam komentarze pod starymi artykułami - komentarze z bólem dupy, mniej lub bardziej kulturalne.
I w takich chwilach zastanawiam się: kto je pisze?
Naprawdę taki samczy ktoś, kto potrafi wszystko zrobić wokół siebie? Ktoś, kto nie czuje potrzeby kochania i bycia kochanym? Ktoś, kto wymaga szacunku, a nie szanuje innych? Czy też ktoś, kto odreagowuje w ten sposób swoje niepowodzenia? Niepowodzenie w miłości - wina kobiety, bo zołza, bo wymagała, bo oczekiwała, bo chciała robić karierę i nie usługiwała? Niepowodzenie w pracy - dostała awans, bo dała dupy; bo przez równouprawnienie i feministki szef bał się awansować kogoś innego? Niepowodzenie wśród znajomych - bo każdy ma „dupę” i nie ma czasu iść pić, nie ma czasu szlajać się po mieście i w sumie każdy stał się pantoflarzem?
Większość internetowych samców nie jest samcami, ale lubią tak o sobie myśleć. Powtarzać sobie te kłamstwa, karmić swoje ego ludźmi słabszymi od siebie. Lubią stroszyć piórka, pokazywać jacy to oni nie są. A nie są.

Znam kogoś, kto uważał siebie za honorowego człowieka, za prawdziwego mężczyznę, a zostawił swoją dziewczynę z dzieckiem i ma do niej pretensje, że wyjechała na drugi koniec świata.
Znam kogoś, kto zalicza kobietę za kobietą czekając na tę właściwą, a gdy w końcu ona się pojawi, ma pretensje do niej, że nie chce z nim zostać.
Znam kogoś, kto zamiast akceptować swoją dziewczynę taką, jaką jest, próbuje ją zmienić pod kopyto swojej matki i znajomych, pod swoje kopyto.

Jest ich trzech, to nie są te same osoby i nie znają się. Każdy z innej części Polski, każdy w innym wieku, ale wspólna cecha. Uważają siebie za prawdziwych mężczyzn - za osoby godne zaufania, za odpowiednich partnerów i przyszłych mężów, ojców. Są tacy?  To nie są internetowe znajomości - to są ludzie, którym patrzyłam w oczy, z którymi rozmawiałam. Widziałam jak są przekonani o swojej białości, o swoim niesplamionym honorze. To są te „samce alfa”. Ci internetowi bohaterowie, piszący o uciekających z dzieckiem kobietach i o alimentach, których się domagają. Samce alfa mówiący, że jedna kobieta to za mało a później zdziwieni, że ta właściwa ich nie chce. Bohaterowie wiedzący lepiej co kobieta może a co nie, jaka jest prawdziwa kobieta a jakie są wybrykami natury.

Mówię o trzech, a być może znam ich więcej.
Na pewno znam ich więcej - tych, z którymi nie rozmawiałam, nie patrzyłam w oczy i nie słuchałam kłamstw, jakie wmawiali sobie. Znam ich z opowieści: tych, powtarzanych przez pocztę pantoflową, oraz tych powtarzanych bezpośrednio, z pierwszej ręki. O złamanych sercach, o kłamstwach, zdradach, porzuceniach. O niepłaconych alimentach, o proszenie się o odrobinę uwagi dla dziecka. Słyszałam wiele - o wielu kochankach przewijających się przez małżeńskie łoże, o „trofeach” (zdjęciach) skrzętnie ukrytych na laptopie. O ograniczaniu finansowym, o znęcaniu się psychicznym - o podkopywaniu pewności siebie, o wmawianiu wad, o wpychaniu kompleksów w przełyk.
Słyszałam. Nie będę mówić o historiach, które czytałam, bo one są już mniej wiarygodne, jak i mało wiarygodna jest poczta pantoflowa. Jednakże są historie opowiedziane słownie lub pisemnie, przez kobiety znane bardziej lub mniej. Znam takich mężczyzn - bez kutasa - wielu. Zbyt wielu.
Być może też ich znasz - bohaterów, chwalących się pieniędzmi, furami, zaliczonymi dupami, którym ktoś pierze, gotuje i ceruje skarpetki? Pewnie doradzają w sprawie kobiet, pewnie uważają się za znawców - powtarzają, że nie ta to inna. Myślisz, że jeśli ktoś wie coś o miłości, to powie coś takiego na głos krótko po rozstaniu? Owszem, kobiet jest wiele. Mężczyzn też jest wiele. Jest nas wiele i zawsze się ktoś znajdzie. Ktoś, ale nie TEN ktoś.
 
Tyle z wynurzeń, nie mam sensownego podsumowania, bo ten temat wróci na wokandę jeszcze nie raz, jak i będę go przywoływać wstecz.

*Jakub Żulczyk, Ślepnąc do świateł.

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl