Z przymrużeniem oka, pisane etapami.
Myślisz, że studiowanie to frajda? Pierwszy krok w dorosłość i niezależność? Pójdziesz na wymarzone studia, rozpoczniesz pracę dorywczą, wynajmiesz kawalerkę i życie jak ta lala. Masz absolutną rację! Jednakże życie nie jest usłane różami i we wszystkim tkwi haczyk. Oto kilka powodów, może dość błahych, przez które znienawidzisz studia.
Dlaczego nie lubię
być studentem? Powodów znalazłabym setki, począwszy od porannego wstawania
aż do nauki przedmiotów, które wydają mi się niepotrzebne, zbędne lub po prostu
bezsensu. Jednakże, to nie są powody, które mogłabym podać, jako że sama
wybrałam życie studenta. Pusty portfel to moja decyzja, wybrałam wiedzę zamiast
doświadczenia. Ranne wstawanie miałabym albo pracując, albo studiując. Co
wybrałam? To chyba nazbyt oczywiste.
Nie lubię w życiu
studenta wielu rzeczy, a najgorsze jest to, że na znaczną część nie mam wpływu.
Przykładowo, tęsknię za czasami, kiedy wstawałam o siódmej, kwadrans do
autobusu i półgodzinnej jeździe byłam w szkole. Teraz wstaję o szóstej z
nadzieją, że zdążę na autobus i po godzinnej podróży mam raptem kwadrans by
dotrzeć pieszo, albo tramwajem i pieszo.
Tęsknię za czasami,
kiedy przychodziłam na zajęcia o ósmej i kończyłam o czternastej. Ani jednego
okienka, zajęcia po zajęciach z drobnymi przerwami. Pierwsze półtorej godzinne
okienko było zbawieniem, drugie też było fajne, ale trzecie i czwarte przestały
się podobać. Uświadomiłam sobie, że mój czas na uczelni został wydłużony o
trzy godziny bezsensownego czekania. Możesz spożytkować ten czas na naukę, na
odrabianie prac, czytanie, pisanie, chodzenie na zakupy. Uwierz mi, nie będzie ci się chciało. Ogarnie cię lenistwo, ale przede wszystkim, poczujesz nienawiść do
okienek.
Nienawidzę okienek.
We wtorek zaczynam zajęcia o ósmej rano w Sosnowcu. Później
jadę samochodem do centrum Katowic, gdzie modlę się o miejsce parkingowe.
Parkuję pod uczelnią, blokując trzy inne samochody. Zostawiam karteczkę z
numerem – w razie czego zejdę i przestawię, to nie problem. Rozumie to każdy,
kto choć raz zaparkował na płatnym parkingu i kto wie, że pięć minut twojego
czasu oszczędza sporo w portfelu bliźniego. Niestety, nie wszyscy przez to
przechodzili i od czasu do czasu trafia się upierdliwy pan, Pan ze Sosnowca,
który dzwoni na straż miejską. Parodia, najzwyklejsza kpina. Dlaczego? Ten pan
czekał aż przyjedzie straż miejska, jakieś piętnaście do trzydziestu minut.
Przyjechali i zaczęli dzwonić po właścicielach (jak mówiłam, każdy zostawia
karteczkę z numerem). Ci przychodzą i jeden po drugim dostają mandat. Później
awantury z Panem ze Sosnowca, bo ten ich od kryminalistów wyzywa, ale kiedy
robi się przewaga liczebna, to chowa się w swoim samochodzie. Wszystko trwa
dobrze ponad godzinę, a gdyby zadzwonił sam, jakiś kwadrans. Jedynie współczuję tym biednym kierowcom, którzy przez upierdliwe usposobienie musieli
zapłacić karę. Kolejny śmieszek sytuacyjny? Straż i Policja nie raz przejeżdża
przez parking pod uczelnią i nie przyczepią się do nikogo, chyba że jest
problem wyjechać. Wówczas dzwonią i proszą o przestawienie. Taka magia.
Jak wspominałam, we
wtorek zaczynam o ósmej i zajęcia trwają do około dziewiątej trzydzieści. O
dziesiątej jestem pod wydziałem i czekam półtorej godziny.
Idę pod salę i widzę karteczkę, że Pani Profesor się pochorowała i zajęcia w
tym dniu odwołane. „Super, okienko do trzynastej piętnaście”. Od dziesiątej do
trzynastej, trzy godziny. Gdyby nie to, że wzięłam ze sobą laptopa, zniosłabym
jajko i wysiedziała małego, zrzędliwego dinozaura.
Zdążyłam przepisać
rozdział opowiadania z zeszytu, poprawić go, przeredagować i opublikować na
wątpliwym łączu. Przychodzi godzina trzynasta, siadamy w ławkach i czekamy.
Nagle wbiega zupełnie obca pani i obwieszcza „Macie teraz zajęcia? To super,
szukamy sztucznego tłumu na konferencję i
musicie na niej być.” Oczywiście, musimy
jako grupa, jak jednostki się zgubią, to co innego. No, ale ja, głuptasek,
poszłam na konferencję. Nudziłam się kolejne półtorej godziny, do piętnastej.
Tym oto sposobem, straciłam sześć godzin życia. Co by było, gdybym nie miała
laptopa? Aż strach się bać.
Okienka to nie jedyna
rzecz, której nienawidzę. Jako studentka muszę być oczytana, znać odpowiedzi na
wszystkie pytania i przede wszystkim, być punktualną. To znaczy mogę się spóźnić te
niesławne, piętnaście minut – „kwadrans studencki”, ale nie patrzą na to zbyt
przychylnie. Niestety, mam Pana Profesora, który nie tylko notorycznie się
spóźnia, ale i… Piętnasta czternaście. Minuta i możemy iść, aż tu nagle drzwi
sali otwierają się i jak Filip z konopi wyskakuje profesor. „Wejdźcie, idę
tylko po kawę”. No dobrze, poszedł po kawę i nie ma go kolejne piętnaście
minut. Gratuluję, właśnie zmarnowaliśmy pół godziny. Przychodzi, zaczyna
zajęcia, które przeprowadziłby w piętnaście minut, ale nie tylko rozgaduje się
na pozostały czas, ale i jeszcze kolejne dziesięć minut. Tak, przetrzymuje nas.
Teoretycznie możesz wyjść po wypełnieniu czasu zajęć, ale profesor sprawdza
obecność na samiusieńkim końcu i jeśli ktoś wyszedł, ma nieobecność. Cudownie,
prawda?
Dzisiaj, przykładowo,
nie było go czterdzieści minut. Czterdzieści *wstaw wulgaryzm* minut, gdzie
ludzie stoją pod salą jak banda idiotów i czekają. Normalnie by nie czekali,
ale to ostatnie zajęcia i wiecie, indeks trzeba uzupełnić o autografy
prowadzących. Czekamy, czekamy, czekamy. Nie ma go, nawet nie wyszedł, sala
zamknięta. No to co, część się zdenerwowała i sobie poszła. Siedzę w autobusie,
piszę ten tekst i co? Dostaję esemesa, że przyszedł. Po godzinie. Weź się tu
nie zdenerwuj, prawda?
Nienawidzę dojeżdżać.
Spędzam w autobusie sporo czasu, głównie na siedzeniu, patrzeniu się na ludzi i
staniu w korkach. Kiedy jest dobra pora, w autobusie jest pusto, a jeśli nie,
to jest tłok. Latem tłok jest dużo gorszy, bo ludzie jakby się mniej myją. Nie
wiem dlaczego, ale seria zapachów spod pach nie jest za fajna, zwłaszcza wtedy,
gdy ostre zapachy doprowadzają cię do migrenowych bólów głowy. Piszę o tym,
ponieważ jestem w korku, patrzę się na ludzi i czuję albo za dużo perfum, albo
spoconego człowieka. Koszmar.
Godziny
szczytu to nie tylko tłok w autobusie, tłok, który przytłacza latem. To nie
tylko tłok ludzi, którzy o dezodorantach nie słyszeli, ale o perfumach, takich
ostrych i mdlących, owszem. Godziny szczytu to przede wszystkim korki. W
autobusie są straszne. Siedzisz, smażysz się, słuchasz ludzi, opowieści z groty
koszmarów o pieluchach, pierwszych randkach albo o pierwszej lewatywie.
Słuchasz i masz dość. Po prostu. Godzina drogi przemienia się w półtoragodzinną
torturę. Nie inaczej jest, gdy jedziesz samochodem. Gdy masz pasażera obok,
narzekacie sobie wspólnie i jest zabawnie. Kiedy jesteś sam, po prostu się
denerwujesz. W autobusie irytują cię pasażerowie, ale w korku wszystko
wyprowadza cię z równowagi. A to jakiś kierowca się ryje (nie mów, że na chama, bo nie wie na kogo się ryje), a to inny
się zagapił, światła za krótko świecą, a tutaj ktoś zablokował całe
skrzyżowanie, bo sobie stanął na środku. Oj tam, zdarza się, zaraz się oświeci
zielone i pojedzie, poczekają. Roboty drogowe, korki, objazdy z zaskoczenia –
norma. Przyzwyczajaj się, młody studencie.
Jeśli
nie dojeżdżasz, masz przyjemność mieć współlokatora. To jest piękno samo w
sobie. Albo nagle znika ci drugie śniadanie z lodówki, albo zapomina wyciągnąć
kanapkę z mikrofalówki i musisz wietrzyć zadymione mieszkanie. Może
spróbować wyskoczyć z balkonu nad ranem (autentyk, niezmyślony) albo będzie
uszkodzony kurek gazu i ani myśli zapłacić za naprawdę. Myślisz, że rodzeństwo
to udręka? Nie znasz życia. Właściciele mieszkań też bywają różni, aczkolwiek o
nich nie słyszałam żadnych anegdotek, poza żartem.
Student
skarży się właścicielowi stancji.
-
W moim pokoju są myszy.
- Niemożliwe! - dziwi się właściciel.
Więc student bierze wyciąga z kieszeni woreczek z okruszkami chleba i sypie po
podłodze. Po chwili wychodzi z kąta jedna myszka, potem druga, potem trzecia,
potem wychodzi rybka, potem czwarta myszka i piąta. Właściciel baranieje.
- Że co? Rybka?!
-
Zatem kwestię myszy mamy już załatwioną, teraz więc przejdźmy do wilgoci...
Po czymś takim nasuwa
się jeden wniosek: nie warto studiować. Jeśli tak myślisz, to szkoda. Mimo całej listy rzeczy,
których nie lubię, to powiem z ręką na sercu, że z czasem opowiadam o tym z
uśmiechem. Studiowanie to inny stan rzeczywistości, inna jakość życia.
Trudniejsza i łatwiejsza jednocześnie. Jesteś dorosły, prawdopodobnie zarabiasz
sam za siebie i ponosisz konsekwencje. Nikt cię nie zmusi do chodzenia, bo nikt
nie może, ale konsekwencje zostaną wyciągnięte.
Dojeżdżasz? Mieszkasz
sam? Albo masz współlokatora? Szkoła życia! Opanujesz mediacje, rozmowy,
wszelkie relacje społeczne. Poznasz miasto jak nikt inny, triki, opanujesz
własny styl jazdy. Rozkład autobusów będziesz znał na pamięć. Nie rezygnuj z tego, co zapewni ci wspaniałe wspomnienia. Bo to one są najważniejsze, nieprawdaż? Robisz wiele szalonych rzeczy właśnie dla nich. Rzeczy nielogicznych, którymi chcesz zaimponować znajomym. Studia też takie są, ale w przeciwieństwie do szalonych rzeczy, pokazują, że edukacja też może być miłym wspomnieniem.
Co więcej, na studiach udowodnisz sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych i że potrafisz coś, co wydawałoby się niepotrzebne. Przykład?
Koleżanka odkryła w sobie zdolności kucharsko-ekonomiczne, kiedy na koncie
zaświtało siedem groszy. W lodówce sałata, jogurt i bodajże jajka? Nie pamiętam
dokładne. Z tak prostego składu zrobiła dla siebie obiad na cały dzień.
Zasugerowałam jej patent na biznes. Są takie programy jak „Pascal” czy „Ewa
gotuje”. Dlaczego nie ma „Na studencką kieszeń”? Trzy składniki za łącznie pięć
złotych i zrób z tego obiad.
Ta daaam. Polecam
studiowanie, naprawdę. To zabawne, czasami bardzo irytujące życie, ale jakie wspomnienia!