• Facebook
  • E-mail

piątek, 12 lutego 2016

#120 Walentynki, sralentynki - czyli dlaczego nie lubię tego święta i dlaczego nie chcę go celebrować?



O Walentynkach piszę co roku i prawdę mówiąc, nudzi mnie już ten temat. Pozostawiłabym go w spokoju, gdyby nie jeden mały szczegół: nie napisałam o nich jeszcze nic, co mogłabym wrzucać co roku jako flashback. Tym razem postanowiłam wszystko ładnie poukładać w kilka sensownych argumentów, przedstawiając i tłumacząc mój punkt widzenia, brzmiący „dlaczego nie lubię Walentynek”. Od  razu rozbroję tych, których bronią jest argument „zazdrościsz, bo jesteś sama”. Nie, nie zazdroszczę.

Walentynki jako święto hipokryzji. 
Pary przez cały rok się kłócą, żyją ze sobą tak o, by w ten jeden dzień eksponować jak bardzo są w sobie zakochani i jak bardzo są ze sobą szczęśliwi. Codzienność kontra wyjątkowość jednego dnia. Dlaczego musi pojawić się specjalny numerek w kalendarzu by ludzie zaczęli się doceniać, zaczęli obdarowywać się prezentami i zabierali się na romantyczne wieczory? 

Walentynki zawsze były dla mnie dniem, kiedy próbujemy nadrobić zaległości i próbujemy pokazać „jak bardzo nam zależy”. Pojawia się myślenie, że jeden dzień starań wystarczy by zrekompensować całe miesiące ignorowania drugiej osoby, niedoceniania jej. Najgorsze jest to, że czasami wystarczy. Jeśli kobieta przez całe miesiące zastanawiała się czy od niego nie odejść, on w ten jeden dzień pokazuje, że jeśli chce, to potrafi być romantyczny, czuły i troskliwy. Pojawia się wówczas myśl: „może się zmieni”? Otóż, moja droga - nie zmieni. 

Walentynki jako święto konsumpcji.
Wejdź do jakiegokolwiek marketu i rozejrzyj się po półkach. Jeśli róż i serduszka nie podbiją oczu, to jesteś szczęściarzem. Powiem Ci teraz o pewnym zaobserwowanym fakcie: Marzec to okres wręczania prezentów z okazji dnia kobiet; maj to okres komunijny, a współcześnie - jak wiadomo - dostać zegarek zamiast PlayStation to wstyd i hańba. Czerwiec, lipiec i sierpień to okres wakacyjny, , więc trzeba się zaopatrzyć w sprzęty do pływania, zorganizować urlop nad morzem. Wrzesień to okres wyprawki, czyli sklepy zalewają nas wszelakimi ofertami oprzyrządowania ucznia, które jest mu albo niepotrzebne, albo jest niemoralnie drogie. W październiku pojawia się Halloween - czyli wielki marketing wiedźm i wampirów, cukierków i przebrań. Listopad - święto zmarłych; grudzień - święta i moc prezentów. Czy jest coś między grudniem a kwietniem (przemilczmy na rzecz tekstu dzień kobiet)? Otóż, jest: Walentynki. Niestety, walentynki zostały wymyślone w jednym celu: ruszeniu zastoju gospodarczego.

Z marketów wylewają się ramki, maskotki, breloczki i w cholerę innej, taniej tandety; restauracje i kawiarnie pękają w szwach, stolik najlepiej rezerwować z kilkudniowym wyprzedzeniem; podobnie jest z kinem. Wyskocz na seans i nie potknij się o idących, szczęśliwie zakochanych ludzi. 

Walentynki jako pretekst. 
Może to zabrzmi dziwnie, ale Walentynki to pretekst podwójny: do tego by zerwać i do tego by nie zrywać. Są tacy, którzy zrywają przed tym świętem, ponieważ szkoda im pieniędzy na prezent. Nie chcą chodzić pod rączkę, posyłać pocałunki przez stół i mówić „kocham cię”, mając pełną świadomość, że to kłamstwo. 

Inni wręcz przeciwnie, nie chcą zerwać przed świętem zakochanych by nie skrzywdzić drugiej osoby. Wówczas z premedytacją bawią się w tę farsę i udają, że bawią się świetnie; robią to tylko po to, by rozstać się na kilka dni po Walentynkach. Taktownie, nieprawdaż? 

Kiedy chodzi o rozstanie, nie ma dobrego dnia ani godziny by się tego podjąć. Nie warto jednak zwlekać ze względu na walentynki. Czy odchodzić przed walentynkami? Cóż, druga połowa i tak będzie płakała, tylko zmieni się kontekst: „Jak on mógł zerwać ze mną przed Walentynkami?” albo „Jak on mógł udawać w Walentynki? Jeszcze mówił, że mnie kocha!”.
Jak mówiłam, tak źle i tak niedobrze. 

Walentynki jako esencja złamanego słowa. 
Bardzo łatwo obiecywać miłość aż do śmierci; łatwo mówić „jesteś tą jedyną”. Łatwo obiecywać, łatwo mówić i równie łatwo nie dotrzymywać obietnic. Współcześnie, słowo-obietnica jest tylko słowem, nie ma żadnego znaczenia. Powiem jedno, robię drugie - nie ma z tego konsekwencji, nie ma napiętnowania żadnego, nie ma nawet złego samopoczucia. „Ot, robię to, co uważam za słuszne. Co z tego, że coś obiecałem?”

Mamy obowiązek dotrzymywać obietnic, nawet najtrudniejszych.
Philip Pullman, “Mroczne Materie”
Wyznaję właśnie zasadę, o której mówi Philip Pullman. Dotrzymywanie obietnic, nawet tych najtrudniejszych, jest obowiązkiem tego, kto te obietnice składał. Czy to znaczy, że mam być z kimś, kogo nie kocham tylko dlatego, że mu to obiecałam? Nie. To znaczy, że nie obiecuję czegoś, czego nie będę mogła spełnić w pewnych okolicznościach.
Dlatego, nigdy nie obiecuję „będę z Tobą do końca świata”, „będę Cię kochał zawsze” czy „zawsze będę przy Tobie”. Obietnice, które brzmią wzniośle, prawda? 

Walentynki to święto zakochanych, które obrosło w pewien rodzaj kultu. Jeśli nie świętujesz ich, jesteś albo zazdrosną, samotną panną z mnóstwem kotów; albo jesteś zgorzkniałym egoistą bez krzty romantyczności. Naprawdę, inni ludzie właśnie w ten sposób będą reagować za każdym razem gdy powiesz, że nie lubisz Walentynek lub ich nie celebrujesz. 

Poz tym, nie trzeba być zazdrosną, samotną panną w Walentynki - można nią być przez cały rok i być z tego niesamowicie zadowoloną! Można być zgorzkniałym egoistą bez romantyzmu przez cały rok, a nie tylko ten jeden raz do roku! Swoją drogą, dlaczego - by nie lubić tego święta - należy być albo jednym, albo drugim? Nie można ich lubić z racjonalnego powodu?

Co więcej, dlaczego wyjście na kolację w Walentynki ma być bardziej romantyczne od niezapowiedzianego „Ubierz się ładnie, wychodzimy” w zupełnie przeciętną sobotę równie przeciętnego tygodnia? Naprawdę musi być okazja, by gdzieś wyjść? Musi być okazja, by być w sobie zakochanym? Musi być okazja, by okazywać sobie czułość? Musi być, naprawdę? 





Photo credit: Sister72 via Foter.com / CC BY

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl