• Facebook
  • E-mail

piątek, 8 lipca 2016

#177 Wyglądasz jak milion dolarów, ale...


Żyjemy w dziwnych czasach; czasach, gdzie promuje się zdrowy tryb życia i bycie fit. Modne jest jedzenie bezglutenowe, noszenie rozmiaru „36” i używanie najdroższych kosmetyków. Najgłośniej trąbi się o promocji z Rossmanie, by kobiety mogły nakupić sobie tuszy, szminek i mnóstwa innych rzeczy po to, by wyglądać ładnie. Siłownie i trenerzy osobiści to codzienność. Dbamy o swój wygląd - nie powiem, że tak jak Grecy - ale mamy obsesję na punkcie wyglądania „dobrze”. Zapominamy jednak o tym, że wygląd to nie wszystko. Można wyglądać jak milion dolarów, ale należy pamiętać, że w Monopoly też jest milion dolarów - bezwartościowy milion. 

Wyrażenie: przerost formy nad treścią najczęściej stosowany jest w stosunku do dzieł. To wyrażenie znaczy, że forma jest piękna, staranna i dokładna w detalach, lecz przekazywana treść jest najzwyklejszą chałą. W pierwszej kolejności powiedziałabym o romansach - dzieła nie posiadające żadnej głębi, z przewidywalną fabułą i płytką bohaterką, zapisane niezwykle zawiłym (i jednocześnie przystępnym) językiem. W literaturze to nie zbrodnia, bo są koneserzy takiej literatury, prawda? Są kobiety czytające ukradkiem w autobusie czy w tramwaju, z wypiekami na twarzy i szklącymi oczyma. Przerost formy nad treścią w literaturze jest nieszkodliwy, bo choć nie prezentuje się najlepiej, mówimy o literaturze. 
Książkę można odłożyć na regał, wyrzucić do kosza a nawet spalić; możemy jej nie kupić, przesunąć na półce by sięgnąć po coś nowego. Książki to papier, drogi papier, z którym możemy zrobić co chcemy. Co prawda, znajdą się głosy sprzeciwu - głosy rozsądku, że wyrzucanie książek to grzech, że zbrodnią jest zaginanie rogów, a tam gdzie pali się książki, wkrótce zacznie palić się ludzi. Jednakże, przerost formy nad treścią to problem nas, ludzi, nie literatury, filmów czy obrazów. To nasz problem.
Ze zjawiskiem przerostu formy nad treścią spotykam się każdego dnia, rozmawiając z ludźmi. Nim usłyszę co mają do powiedzenia, zobaczę jak wyglądają, i nie raz wyglądają jak „milion” dolarów. Po bliższym poznaniu i pierwszych wypowiedziach wiem, że to milion z monopoly.

przerost formy dla niej


Męski przerost formy ma wiele form, bo to zjawisko ma wiele twarzy, a co więcej, jest to skrajnie indywidualne. Tak jak w literaturze: ja nie lubię romansów za mdłe bohaterki i słabą fabułę, tak ktoś zaczytuje się w takich dziełach bez pamięci, bo po prostu uwielbia w ten sposób spędzać wolny czas - na czymś lekkim i przyjemnym.  
Wysportowane ciało to coś, co kręci nas, kobiety, i to bez wyjątku. Różnimy się może w stopniu „wysportowana”, bo dla jednych wystarczy smukła sylwetka, a inne zaś wymagają pięknie zarysowanego kaloryferka. Jedne z nas nie życzą sobie ani grama tłuszczyku, a inne uważają, że same mięśnie są le fu. To nasza indywidualna kwestia, prawda? Możemy kłócić o gustach i guścikach, ale to o czym chcę powiedzieć w tym artykule jest fakt, że istnieje jeszcze jeden narząd, który należy ćwiczyć - jest nim mózg. 
Nie powiem, że lwia część wysportowanych mężczyzn ma papkę zamiast mózgu; nie powiem też, że jest to połowa. Liczby w tej kwestii nie grają znaczenia, bo chodzi mi o sam fakt, że niektórzy tak bardzo gnają za idealną sylwetką, że zapominają o umyśle. Są dwie możliwości: albo nie mają czasu na to by czytać i wyrabiać swoje światopoglądy oparte na czymś więcej niż internetowych memach; albo mają czas, ale uważają, że ciałem nadrobią wszystkie inne braki. 
Może i tak być, że Pani, widząc wysportowanego Pana, wydala mózg wraz ze śliną i przestaje liczyć się fakt, że nowy wybranek jest przeciętnie (albo i mniej) inteligentny, a jego poglądy i zainteresowania ograniczają się do tego, co wyłuskał w otchłani internetu. Poznamy takiego jegomościa między innymi po słownictwie, a raczej jego ograniczonych możliwościach; o nieumiejętności przekuwania myśli w słowa za pomocą innych słów niż popularne wulgaryzmy. Prawda jest taka, że przekleństwa wystarczą nam do komunikowania się na poziomie „zrozumiałym”, co udowodnił Furious Pete w czterominutowym filmiku o nauce języka polskiego. Choć jest Amerykaninem, w idealnym stopniu przedstawił znajomość czasowników... właściwie, znajomość jednego czasownika; w odpowiednich odmianach daje możliwość stworzenia zrozumiałego komunikatu. Czasownika stosowanego przez większość internetowych użytkowników. I w tym miejscu uczcijmy minutą ciszy pozostałe wyrażenia przedstawiające czynność [*].
Niemniej, ciężko spotykać się z człowiekiem, który ma ograniczony zasób słownictwa i równie ograniczoną listę tematów do porozmawiania. Nie można całego życia spędzić w łóżku na uprawianiu seksu; co więcej, każdy z nas się starzeje i ten przystojny, wysportowany mężczyzna za kilka lat będzie wyglądać inaczej, mniej pociągająco. Co wtedy pozostaje? Bo intelekt w takim przypadku nie jest nijak przyciągający, a raczej jest jego znikoma obecność...

przerost formy dla niego


Nie ma co ukrywać, że nie ma bardziej żenującej sytuacji, gdy umawiasz się z dziewczyną i...
Od początku: poznajesz przez internet dziewczynę. Nie dość, że ładna, to jeszcze całkiem kumata. Widać, że coś ze szkoły wyniosła, coś tam w głowie kiełkuje. Rozmawia się całkiem przyjemnie, a to wysyłacie sobie wiadomości, a to na czacie dudnicie do czwartej nad ranem. Dziewczyna marzenie! Z twarzy taka jak trzeba, figura też niczego sobie. W końcu przychodzi ten pamiętny dzień, umawiasz się z nią na ławeczce w parku; i to nie byle jakiej ławeczce, tylko takiej, że żadne się nie pomyli. 
Idziesz na spotkanie, wystroisz się, wyżelujesz włoski; widzisz ją z daleka, widzisz jak się uśmiecha. Jest taka, jak na zdjęciach, aż nie możesz uwierzyć, że to wszystko prawda. Podchodzisz z bijącym sercem, witasz się grzecznie i czekasz na odpowiedź. Nie ma co ukrywać, nie ma bardziej żenującej sytuacji niż ta, gdy ta dziewczyna anioł otworzy usta i się odezwie. Wszystko *brzydkie słówko* strzelił. 
Ładna i atrakcyjna dziewczyna jest ładna i atrakcyjna do momentu, w którym otworzy usta. Jeśli mówi ładnie, ale głupio - zostanie jej to wybaczone, bo jest ładna, a ładne z natury są głupiutkie jak Kubuś Puchatek. Problem pojawia się w momencie, gdy masz wrażenie, że wybranka serca jest mężczyzną. Mówi jak mężczyzna, a przede wszystkim, klnie jak mężczyzna. I nie mówię tutaj o barwie głosu, a sposobie wyrażania się. 
Nie ma co ukrywać, przekleństwa i rzucanie mięsem nie są cool. Niektórzy jednak nie zdają sobie z tego sprawy, i choć wyglądają jak dziewczyny z obrazka, nie potrafią sobie znaleźć partnera, który by to docenił. Bo taki język doceni przede wszystkim Seba z osiedla, czyli ktoś, komu nie zależy na inteligencji czy obyciu; siary wśród kumpli nie zrobi. Gorzej ma taki Jasio z dobrej rodziny, obracający się w snobistycznych kręgach. 
Przyznaję się bez bicia, sama klnę; czasami klnę jak szewc. Moi najbliżsi nauczyli się, że u mnie sławne wyrażenie kończące się na mać niejako pełni funkcję „dzień dobry nie jest dobry”. Przekleństw nauczyłam się na studiach, o dziwo, i raczej ciężko mi będzie je wyplenić ze słownika użytkowego. Posiadam jednak, poza twarzą prezentowaną najbliższym, drugie oblicze: oblicze oficjalne. W nieznanym mi towarzystwie, albo wśród ludzi których znam pobieżnie, bądź też w dyskusjach internetowych prezentuję dokładnie to oblicze, jakie prezentuję teraz - kurtuazyjne. 
Posiadam potężny zasób słów, którymi potrafię opisać wiele sytuacji, zdarzają się jednak takie, które nie przystoi skomentować w inny sposób, jak mówił Furious Pete.

przerost formy artystycznej 


O przeroście formy nad treścią chciałam pisać wielokrotnie, ale za każdym razem moje spostrzeżenia ograniczały się: dla niej i dla niego. Jednakże, dzięki nieograniczonemu dostępowi do internetu, byłam świadkiem dyskusji wykraczającej poza dobre wychowanie; wykraczające poza zwykłą dyskusję. Toczyła się ona między dwoma artystami. Przyczyna sporu? Nieważna. Ważniejsze było to, że jeden z rozmówców czuł się usprawiedliwiony faktem, że „coś wydał”. I ta świadomość, że jego tekst sprzedaje się w księgarniach sprawiła, że poczuł się bezkarny i innych najzwyczajniej w świecie wyzywał. 
Kiedy pierwszy raz zwyzywał jedną z uczestniczek dyskusji od „lewackich kurew”, zwróciłam mu grzecznie uwagę, że wyzywanie w ten sposób ludzi nie świadczy dobrze o mówiącym. Odparł, że ma uznanie wśród wielu środowisk filozoficznych oraz literaturoznawczych. Nadal nie wiem co ma uznanie do braku dobrego wychowania, ale dyskusja była kontynuowana. Pozostałe dyskutantki były wyzywane od przygłupich krów, mówił o ograniczeniu pojmowania, a nawet wywlekał na światło dzienne orientację jednej z rozmówczyń (mówiąc jednocześnie, że wszystkie zboczenia powinno się leczyć) tylko po to, by zarzucić jej później, że tą orientacją się broni. 
Żadna z kobiet dyskutujących nie użyła przekleństwa i nie obrażała w sposób tak jawny, jak robił to on. I choć nie brałam udziału w dyskusji jako takiej, za każdym razem upominałam Pana Artystę; mówiłam, że reprezentuje bardzo niski poziom kultury osobistej jak na kogoś, kto takową kulturę tworzy. Za takie upominanie również zostałam obrażona, na co nie zareagowałam, bo zwykłe wulgaryzmy gdzieś tam śmignęły obok ucha i nie pozostawiły na mojej duszy ani grama żółci tego człowieka. 
Ten Pan Artysta okazał się doskonałym przykładem przerostu formy nad treścią. Od artystów, a tym bardziej pisarzy i poetów wymagamy kultury osobistej. Jesteśmy zaklinaczami słowa, jesteśmy elitarną grupą w jakimś tam stopniu budującą kulturę; niestety, ten Pan zawodzi w swojej roli. Zawodzi jako prekursor. 
To, że udało się coś osiągnąć i zdobyć jakieś uznanie, jednocześnie nie zezwala na chamskie traktowanie innych artystów, ba! Innych ludzi. Zostałyśmy w dyskusji potraktowane jak śmieci, choć ani temat dyskusji, ani sama dyskusja nie były tego warte; bo w tejże rozmowie nie działo się nic, za co mogłybyśmy zostać obrażone. 


Nie ukrywam, że kiedyś i mi sława uderzyła do głowy; byłam opryskliwa, nieuprzejma w stosunku do innych, mniej doświadczonych twórców. Na szczęście, „ogarnęłam się” i zamiast patrzeć z wysoka, wyciągałam pomocną dłoń. Zrozumiałam, że mój „sukces” nie jest jednocześnie zielonym światłem na traktowanie ludzi w sposób chamski. Teraz staram się kierować pokorą; bo wiem, że idąc po drabinie w górę, mogę równie dobrze spaść w dół, a im więcej przyjaznych dłoni zacznie mnie łapać po drodze, tym mniej bolesny będzie upadek.
Wracając jednak do przerostu nad treścią. Przedstawiłam trzy sytuacje, w której kulała: inteligencja/wiedza, sposób wysławiania oraz kultura osobista. Patrząc na to, co dzieje się w telewizji; czym faszerują nas programy paradokumentalne, takie jak obrady sejmu, gdzie rzekomo znajduje się „elyta” narodu, nie ma się co dziwić, że jesteśmy narodem chamów i prostaków o wyglądzie 10/10. W końcu, kobieta z wykształceniem wyższym, ubrana elegancko i dokładnie, krzyczy i obraża dyskutantów będąc na mównicy. Czy tak się godzi? Nie, nie godzi.
Nigdy nie zapomnę jak siedziałam kiedyś na wykładzie profesora M., i zaczął nam opowiadać o kłótni profesorskiej. Podczas konferencji padło dość kontrowersyjne pytanie, i po kilku minutach uczestnikom puściły nerwy. I wówczas profesor M. z poważną miną powiedział:

„Proszę państwa, jakie padały tam obelgi, i zakuty sarmacki łeb nie był najgorszą z nich.”
Mimowolnie uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie dyskusję tych panów; gdyby dyskusja na ten sam temat toczyłaby się między przeciętnym Kowalskim i Nowakiem, nie mogłabym tak lekko cytować wypowiedzi, a przy wersji audio słyszalne byłby głównie piski. Przekleństwa i wulgaryzmy tak weszły nam w krew, że nie jesteśmy w stanie komunikować się bez nich. Jedni klną więcej, inni mniej, ale gdzieś tam przewinie się przecinek adekwatny do uczuć. Sama klnę, jak powiedziałam, i podziwiam tych, którzy tego nie robią w ogóle; jednocześnie klnę tylko w rozmowie z najbliższymi, przy których mogę sobie pozwolić na użycie brzydkich wyrazów, głównie rzuconych w powietrze. Potrafię nie kląć, a Ty? 

Sposób wysławiania a kultura osobista niejednokrotnie idą ze sobą w parze: bo kiedy klniemy? Kiedy jesteśmy zdenerwowani; a zdenerwowani jesteśmy wtedy, gdy z kimś dyskutujemy. I nie rzucamy przekleństwami w powietrze, a w kogoś. Żeby mu dosrać, żeby pokazać jakim jest chamem i prostakiem, jak ograniczony umysł posiada. Chcemy go „naprostować”, ale nie mamy cierpliwości by tłumaczyć. Jeśli zaś chodzi o inteligencję/wiedzę, można to podsumować tylko słowami Tyriona Lannistera:
„Tak jak miecz potrzebuje ostrzenia, tak umysł potrzebuje książek.”
Tak jak pisałam na początku, promuje się zdrowy tryb życia i bycie „fit”; dla ludzi ważniejsze jest to, jak wyglądają niż to, jak się wysławiają czy jaki poziom kultury ze sobą reprezentują. Bo płaski brzuch, kaloryferek i wizyta u fryzjera są na pierwszym miejscu. Jaki mam argument na poparcie swoich słów? Cóż, kto nie słyszał o wielkiej promocji z Biedronce, gdzie setki tytułów sprzedawano za pięć złotych? Wiem, że odwiedziłam cztery lokalne biedronki, grzebiąc w stosach jak „dzika świnia”; i kiedy ja, sama, wertowałam, przeglądałam i czytałam, opodal przy stoisku z butami toczyły się spory.
Grupa sześciu kobiet zażarcie dyskutowała o tym, które buty kupić: przytaczały mnóstwo argumentów, przegadując się „dlaczego te, a nie inne”. Twardo. Byłam w czterech biedronkach, w każdej biedronce kółkiem zainteresowań nie były - jak oczekiwałam - książki za grosze, ale buty w cenach typowego sklepu obuwniczego.

... wartość miliona z monopoly.


Żyję już trochę, trochę ludzi poznałam i wielokrotnie spotkałam się, że ludzie kreowali się na kogoś, kim nie są; udawali że wiedzą o rzeczach, o których nie mieli pojęcia (i gdy spotykali kogoś, kto wiedział, nie potrafili ustąpić i twardo walczyli o swoją „rację”). Mogłabym przytaczać wiele sytuacji: księża mówiący o małżeństwach, analfabeci o kiepskim stanie współczesnej literatury czy klnący jak szewc dres o braku kultury u młodzieży. Kojarzysz takie przypadki? Pomyśl, ile ich masz w ciągu dnia? Zdradzająca kobieta narzekająca na niewierność mężczyzny (czy też psiocząca na niego, bo śmiał ją zostawić); ktoś tytułujący się mianem „szczerego” obrażający się za szczerość. Może to być koleżanka z klasy, co narzeka na „wielce dorosłą” pijącą alkohol młodzież , a sama kopci jak smok?
W języku polskim istnieje bardzo ładny rzeczownik opisujący takie zjawisko: hipokryzja. Oczywiście, wszyscy nienawidzą hipokrytów, bo to ludzie o wężowym języku, zdradliwi i obłudni; jednocześnie na powyższych przykładach można każdemu człowiekowi na ulicy zarzucić hipokryzję. Dlatego nie użyłam tego wyrażenia wcześniej. Wolę mówić o milionie z monopoly; bo można mówić o swojej wartości, ale jaka ona jest naprawdę, pokaże czas. 

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl