• Facebook
  • E-mail

piątek, 1 lipca 2016

#175 Opowiem ci bajkę „jak zaczęłam gardzić ludźmi”.


Długo zastanawiałam się czy i jak napisać ten tekst; zastanawiałam się, czy będę w stanie ogarnąć ogrom zagadnienia. Odpowiedź jest prosta: nie jestem w stanie opowiedzieć całej historii o tym, jak zaczęłam gardzić ludźmi, ale jestem w stanie opowiedzieć jeden rozdział. Rozdział, który za mną chodzi od równo roku. 

Powiem ci, że kiedyś wydawało mi się, że śmierć jest jednakowa dla wszystkich: wzbudza strach i poczucie pustki w sercu. Czujemy się z tym nieswojo, prawda? Kiedy musimy podejść do kogoś, uścisnąć mu dłoń i powiedzieć „Przyjmij moje kondolencje”, wiedząc, że to absolutnie niczego nie zmieni, nawet gdy powie to sto osób. Kondolencje nie zapełnią wydartego serca.
Niemniej, wydawałoby się, że to tak właśnie wygląda. Przekonałam się jednak w swoim życiu, że śmierć śmierci nie równa; że kiedy umiera ktoś z rodziny, wszyscy są smutni i składają kondolencje. Kiedy umiera gwiazda rocka lub filmowa, wszyscy głośno próbują to uczcić - mówi się o tym wszędzie, i nie jest po to by zapełnić poczucie pustki, ale by inni słyszeli jak to bardzo byliśmy przywiązani do tej osoby. Kimkolwiek ona była, i nawet jeśli dowiedzieli się o jej istnieniu wraz z informacją o śmierci.
Istnieje jeszcze jedna śmierć, i to jej chciałabym poświęcić kilka zdań.

Tak, dzisiaj trochę melancholijnie, bo wczoraj minął dokładnie rok od pewnego wydarzenia - od śmierci pewnej osoby i zastanawiam się, kto jeszcze o tym pamięta? Rok temu to wydarzenie wywołało niezwykły szum, nie tylko medialny, ale w całej społeczności internetowej. Wówczas przekonałam się, że Internet nienawidzi, a dzisiaj przekonałam się, że Internet zapomina. Nie była to gwiazda rocka, nie był to aktor; jutro obchodzę rocznicę śmierci blogerki modowej, Maddinki. Choć nie lubię osób prowadzących strony w tej tematyce, jej śmierć wiele mi uświadomiła i sprawiła, że kimkolwiek była ta dziewczyna, stała się mi bliska. Ale, od początku.

Nie była moją przyjaciółką; nie była również osobą, z którą zamieniłam choć słowo. Była dla mnie zupełnie obcą osobą; a o jej istnieniu, i zarówno śmierci, dowiedziałam się z kwejka. Pojawiło się wówczas jej zdjęcie, informacja o tym, że zmarła w szpitalu po walce z chorobą. Nie wiedziałam kto to, więc weszłam w komentarze - kierowała mną zwykła ciekawość, a ta zaprowadziła mnie wprost w najciemniejsze zakamarki ludzkiej natury, wprost do piekła
Maddinka odniosła sukces blogowy wraz ze swoim chłopakiem: zyskali prawie 30 tysięcy fanów na fanpage i zarabiali na tym, co kochali robić. Zarabiali na tym, co większość nie uznaje za pracę - zarabiali na prowadzeniu bloga. Stali się na swój sposób sławni i uwielbiani, a modowa część blogosfery ich kochała. I właśnie to było cierniem w oku innych ludzi; dlatego, kiedy informacja o jej śmierci pojawiła się w różnych kanałach społecznościowych, ludzie zaczęli tańczyć na jej grobie. Zaczęli uprawiać nienawistną orgię świętując to, że umarła.
I to był jeden z ważniejszych momentów w moim życiu, w którym przekonałam się, że ludzie w naturę mają wpisane zło; że jesteśmy niewiele lepsi od zwierząt, choć porównywanie się do zwierząt jest obrazą dla nich, bo te - mimo że kierowane instynktem - są bardziej ludzkie niż my. My jesteśmy jak sępy, hieny (tak, wiem, nadal porównuję nas do świata zwierząt) - padlinożercy - którzy cieszą się z cudzej porażki i cudzej śmierci.

Maddinka, jak i wielu innych blogerów czy YouTuberów, była atakowana przez szaraczków, polaczków-cebulaczków: „Wzięłabyś się do normalnej pracy”. Nie pominę komentarzy typu: „Tak ładne i zadbane dziewczyny to dziwki”; „Na pewno jesteś płytka.”. Większość komentarzy zostało usuniętych, zmoderowanych przez facebooka jako mowa nienawiści.


hejt kontra skurwiały hejt;

bo nienawiść ma wiele twarzy


Tak jak mówiłam, każdy internetowy twórca znosi ciężar „sławy”; a jeśli nie sławy, to „konsekwencje posiadania własnego zdania”. Znosi hejty z uśmiechem na twarzy, byle nie pokazać, że to go dotyka. Bo może i nie dotyka, ale gdyby najbliżsi usłyszeli to, co on wysłuchuje każdego dnia, przerosłoby ich to. Tak jak matka płacze nad rozwodem córki; tak jak ojciec przeżywa utratę pracy syna, tak oboje rodziców z trudem znoszą, zniosą lub znosiliby hejt. 
Kocham moich rodziców, są dla mnie niezwykle ważni i nie chciałabym, by kiedykolwiek musieli przeze mnie płakać. Nie wiem czy to moi rodzice są tak niezwykli, czy to normalny stan rzeczy: każdy z nas pochodzi z innego domu, posiada innych rodziców i innych relacji, ale większość z nas - wydaje mi się tak przynajmniej - jest w bliskich relacjach. Kocha i jest kochanym. Dlatego śmierć kogokolwiek z rodziny potrafi poruszyć; a nic nie jest w stanie poruszyć bardziej, niż śmierć dziecka. Czy może być większe nieszczęście dla matki jak chwila, w której dowiaduje się, że ono nie żyje? Że zmarło? 
Każda kochająca matka będzie wtedy płakać. 
Maddinka była czyjąś córką; i jako czyjaś córka, chroniła swoich najbliższych przed hejtami, jakie zbierała jej osoba. Znosiła te wszystkie komentarze, te wszystkie wulgaryzmy i przytyki. Nie znałam jej, ale podejrzewam, że znosiła je z dumą, z gracją: z przekonaniem, że to co robi jest dobre, ludzie to kochają i może to kontynuować.
Sama znam te uczucia. Nie powiem ile razy moja rodzicielka z troską patrzy jak ciężko pracuję nad stroną i mówi: „tylko nie pisz o polityce”, albo „uważaj co piszesz, żeby nam kiedyś do drzwi nie zapukali”. Częściowo mnie to bawi, ciebie pewnie też, ale wiedz, że moja mama ma rację.
Niemniej, jestem córką i nie wyobrażam sobie momentu, w którym hejty na moją osobę docierają do mojej mamy. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić i nie chcę, bo to jest bolesna dla mnie myśl.

Jednakże, co musi czuć matka, która nie dość, że straciła swoją córkę, to jeszcze czyta „Na co zmarła Maddinka? Na szczęście”. Co musi czuć ojciec widząc fanpage o nazwie „Zddechlinka”; ojciec, który lada dzień będzie musiał kupić trumnę i pochować własne dziecko? Co musi czuć chłopak blogerki, współtwórca jej sukcesu, spijając gorzkie słowa „była dziwką”. 
Jest hejt, i jest skurwiały hejt, a ten o którym piszę, jest skurwiałym hejtem. Nie wątpię, że ze zwykłą mową nienawiści ta blogerka radziła sobie każdego dnia; każdego dnia usuwała mnóstwo obraźliwych komentarzy i złośliwości. Kto jednak robił to po jej śmierci? No kto? Jej najbliżsi. A wierz mi na słowo, po rozpowszechnieniu się tej informacji ludzie rzucili się tłumnie; rzucili się nawet ci, którzy jej nigdy nie znali.
Bo umarła osoba, która pokazała im, że można jeśli się chce.
Bo umarłą osoba, której sukces ich bolał.
„Bo zdechła”, więc poczuli się bezkarni. 

Komentator w czerwonej ramce to jedna i ta sama osoba.
Ze złośliwościami, zazdrością, zjadliwością czy zwykłą nienawiścią każdy internetowy twórca spotyka się każdego dnia. Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej. Nie zmienia to faktu, że każdy z walczy heroiczny bój z polaczkiem-cebulaczkiem, który wie lepiej, czym jest prawdziwa praca. Bo blogowanie i YouTubowanie to nie praca, właściwie to nic wartościowego i wszyscy powinniśmy się wziąć do roboty za średnią krajową, wracać do domu po pracy i pić piwo przed telewizorem. 
W Japonii nazywa się to wbijaniem gwoździ: jeśli ktoś odstaje od społeczeństwa, społeczeństwo umiejętnie próbuje wbić wystający „gwóźdź”; próbuje zrównać odstającą jednostkę do poziomu „normy”. Taką jednostką odstającą od normy jestem ja, bo mam pasję, bo robię coś z nią, bo się rozwijam. Jest każdy, kto w jakiś sposób działa. Jeśli jest się takim samym jak inni, nie trzeba obawiać się hejtu. Jest się „normalnym”; ale patrząc na społeczną normę, na tę patologię wyśmiewającą martwą dziewczynę i skazującą rodzinę na kolejne cierpienia... Wolę „być” po swojemu. 
Wydarzenie sprzed roku ma dla mnie wielkie znaczenie, bo - choć nie znałam Maddinki, nie śledziłam jej bloga - to co działo się po rozpowszechnieniu się informacji o jej śmierci, przerasta mnie od roku. Od roku chodzi za mną krok w krok i nie pozwala mi zapomnieć, że ludzie to tak wredne kurwy, że jeśli - nie daj Boże - umrę, znajdą się tacy, co zatańczą na moim grobie i oplują moich rodziców. Oplują ich, bo „sprowadzili taką kurwę na świat”. 
Nie przeraża mnie myśl o śmierci. Nie boję się jej, bo wierzę, że to nie jest koniec wędrówki, że coś jest dalej. Nie boję się śmierci, bo wiem, że są rzeczy gorsze niż śmierć; bo wiem, że życie bywa okrutne. Tak naprawdę przeraża mnie myśl, że przestanie istnieć tarcza, jaką jestem ja. Że jeśli osiągnę blogowy sukces; że jeśli zacznę zarabiać na tym co kocham; jeśli wydam moje powieści i stanę się sławna, nie będę w stanie ochronić najbliższych przed kurwami, jakimi są ludzie. 

Bo ludzie to kurwy. I chuje. I nazwałabym ich mnóstwem wulgarnych określeń, jakie tylko jestem w stanie wymyślić, bo nie tylko oni potrafią kląć i wyzywać. Każdy jeden idiota to potrafi i pewnie byle dziecko z podstawówki byłoby w stanie zagiąć niejednego Janusza.
Niemniej, ilekroć spoglądam wstecz i patrzę na tamte wydarzenia, uświadamiam sobie, jak bardzo gardzę ludźmi. Choć nie... To nie byli ludzie, ludzie się tak nie zachowują. Zwierzęta też nie, bo zwierzęta mają więcej empatii. To były intelektualne dziwki. To...
Mogłabym wymieniać, wymieniać i jeszcze raz, wymieniać, ale zamiast tego, zakończę to tu, i teraz, bez puenty, bez podsumowania. Dlaczego? Bo tego wszystkiego nie można skomentować tak, by nie kląć, nie rzucać mięsem; bo tego wszystkiego nie można w żaden sposób skomentować, bo to jest poza granicami ludzkiego pojmowania. 

A w obliczu śmierci wszyscy jesteśmy równi. Czeka na każdego tak samo: na mnie i na ciebie; ale kto będzie mógł spojrzeć w puste oczodoły i powiedzieć ze spokojem: „jestem gotów”? Myślę, że Maddinka mogła to powiedzieć, a co z tymi wszystkimi nienawistnikami? Pewnych krzywd nie można naprawić, bo jest już za późno. 

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl