• Facebook
  • E-mail

poniedziałek, 23 marca 2015

#49 Hobby? Daruj sobie, i tak ci to nie wychodzi.

Chciałam zacząć post od bardzo ładnego cytatu, ale przy próbie upewnienia się kto jest autorem, zwątpiłam. Jedno zdanie i nagle trzech różnych autorów. Napoleon, Lenin i Roosevelt. Magio internetu, giń. W Tobie jest wszystko, większość to kłamstwo. Podobnie jest z cudownie umalowaną kobietą...

Przejdźmy jednak do sedna. 
Każdy, kto kiedyś pałał się jakąkolwiek sztuką lub zajęciem wykraczającym ponad przeciętność, spotkał się z opinią, że powinien sobie darować. Słowa te padały bardzo często z ust bliskich - kolegów, koleżanek, czasami nadopiekuńczej matki czy ojca, który wolałby byś zajął się sportem zamiast baletem. Słowa te nie musiały brzmieć dosłownie daruj sobie, ale mogły zostać ukryte pod pozorną troską: z tego nie wyżyjesz; to jest niemodne; zrobisz sobie krzywdę; to jest za trudne. Teoretycznie bliscy nie chcieli naszego upadku i porażki, ale w pewnym sensie przyczyniali się do niej nie wierząc w nas. Część z nas odpuściła na rzecz czegoś, co mogłoby się przydać. Oddała się nauce, zamiast robić to, co lubiła robić. Szkoła stała się ważniejsza, ale... Czy to była dobra decyzja?





Historia bardzo osobista, bo chyba lubicie właśnie tego typu historie, nieprawdaż? Opowiem trochę o mojej pasji do pisarstwa, o dobrych i złych momentach. Obnażę się przed Wami, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku. 


Pierwsza, dość skuteczna sytuacja, która podkopała moje morale miała miejsce gdy chodziłam do pierwszej klasy podstawówki. Byłam dzieckiem dość opornym w nauce, matematyka była całkowicie niezrozumiała, a język polski wydawał się stekiem zbędnych zasad, których nie chciałam, ale i nie potrafiłam opanować w stopniu zadowalającym. Współcześnie nazwano by mnie dyslektykiem. Wówczas byłam tylko opornym uczniem, z odrobiną lenistwa.

Po ogólnym zarysie tego, jakim byłam dzieckiem, pora przejść do drugiej części. Przyjechała do mnie moja o rok starsza kuzynka, której jedynym celem było błyszczeć w świetle reflektorów. Uwielbiała gdy na nią patrzono, rozmawiano z nią. Taka typowa gwiazdeczka. Pamiętam, że miałam dwie misio-kukiełki i zaproponowałam, byśmy przygotowały spektakl dla naszych mam. Zgodziła się, przygotowania były prężne, nieźle nam szło. Pozostało napisać zaproszenie na ładnie ozdobionej kartce. Powiedziałam wówczas, że nie potrafię za dobrze pisać, więc niech napisze za mnie. Odparła mi, że to nic wielkiego. No to napisałam i moim błędem było, że jej posłuchałam. Dlaczego?

Zaraz po wręczeniu kartki z zaproszeniem, ciotka wraz z kuzynką miały przecudny ubaw z mojego charakteru pisma. Wytykały każdy błąd ortograficzny, każe potknięcie pióra i perfidnie śmiały się. Kuzynka ze mnie, ciotka mojej matce w twarz. Jak łatwo się domyślić, moja upokorzona rodzicielka jak tylko goście pojechali zagoniła mnie do książek. Wówczas pojawiły się słowniki ortograficzne i inne, bylebym się nauczyła. Nie było to dla mnie łatwe.

Niejako upokorzenie mojej mamy stało się dla mnie napędem, by dobrze pisać. Wówczas tego nie wiedziałam, ale później dostałam obsesji na tym punkcie. Obsesji, która rośnie z dnia na dzień, bo jest nienasycona. Nie można być perfekcyjnym w pisaniu, bo język to niesamowicie trudna sztuka. Można być w niej dobrym, ale nie najlepszym. 

Kolejną problematyczną kwestią była nienawiść do książek. Do trzeciej klasy podstawówki wzięcie lektury do ręki i rozpoczęcie czytania było równoznaczne z atakiem histerii. Płakałam nad książkami. Naprawdę. Czytanie bolało mnie do tego stopnia, że płakałam. Nie widziałam w tym niczego fascynującego. Żmudny i bolesny obowiązek.

Zapewne moje problemy z pisaniem i ortografią wynikały między innymi z niechęci do książek, bo należę do wzrokowców. Wszystko zmieniło się, kiedy mój brat przyniósł coś do domu. Coś... Ciekawego. Mianowicie, przyniósł książkę, ale nie taką dla dzieci. Nie była to kolorowa okładka i nie była to historyjka przy której człowiek zaśnie. Z okładki patrzył na mnie pogrążony w mroku człowiek, o jarzących się oczach. Przy jego nogach klęczała do połowy rozebrana kobieta, a oboje znajdowali się na szczycie z trupów (czy tam czaszek). Yup. Ukradła mu tę książkę i przeczytałam ją na wdechu. Seks, przemoc, krew, mordobicia, potwory, polowanie na czarownice. Idealna lektura dla jedenastoletniej dziewczynki, nieprawdaż? Pierwsza książka fantasy, a zaraz za nią kolejny horror, kolejne fantasy, kolejne mocne dzieło. Moi rodzice nie wiedzieli co czytam, brat wypożyczał dla siebie, a ja zbierałam profity. 
Mając trzynaście lat, poszłam do kina na Dom woskowych ciał. Pierwszy horror w kinie. Tak, byłam dziwnym dzieckiem. 

Te dwa momenty były dla mnie przełomowe. Jeden niezbyt przyjemny, drugi... Ekscytujący. Późniejsze miały miejsce w szóstej klasie podstawówki, kiedy to skrycie podkochiwałam się w nauczycielu z języka polskiego. No dobrze, podkochiwać to mocne słowo, ale urzekał mnie swoją serdecznością i ciepłym słowem. Bardzo lubiłam zajęcia z nim, bo ćwiczył różne warsztaty, między innymi pisania. Mieliśmy napisać opowiadanie na dwie strony, ja napisałam na... Cóż. Sześć? Na dodatek w czasie!

Byłam taka dumna z tego, że podołałam wyzwaniu lepiej niż klasa. Wiedziałam, że zostanę doceniona, nadal pamiętam tamtą ekscytację. Po lekcji koleżanki zapytały się co napisałam (wiedziały o mojej pasji, wówczas nie było to wielką tajemnicą dla rówieśników). Mam nadzieję, że siedzisz, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku. Napisałam historię o nawiedzonym domu, do którego trafia kilkuletnia dziewczynka. Uciekła mamie i schowała się tam, by zrobić jej na złość. Podczas wędrówki po ruinie widziała wiele dziwnych i przerażających rzeczy, aż podłoga się pod nią zarwała. Moja bohaterka złamała nogę i obficie krwawiła. Niestety, nikt jej nie uratował, bo nawiedzony dom to nawiedzony dom. Przypełzła zjawa i pożarła duszę dziewczynki. 
Cóż, chyba dobrze, że nauczyciel nigdy nie wrócił do tego, prawda? Nauczyciel najpewniej nie przeczytał zebranych prac, bo nie znalazłam się u szkolnego psychologa. 

W między czasie nabrałam przesadnej pewności siebie i ruszyłam w internet, zakładając pierwszego, drugiego i trzeciego bloga. Nie jestem w stanie naliczyć ile ich założyłam, ani ile ich usunęłam przez negatywne komentarze. Trochę czasu tkwiłam w przesadnej nieomylności i przyznam się szczerze, nie pamiętam co mnie z niej wykopało. Wiem jedno, lądowanie musiało być twarde. Wystarczy, że spojrzę na teksty pisane w liceum...

Przed liceum było jednak gimnazjum. Jeszcze w tym okresie byłam skłonna chwalić się twórczością, jednak z miernym skutkiem. Rozpoczął się proces wbijania gwoździ. Tak określam moment, w którym wystajesz ponad rówieśników w jakiejś kwestii i jedynym ich celem staje się wbić Cię do tak, byś pasował do reszty. Do tego procesu dołączyła między innymi moja nauczycielka języka polskiego, która... Cóż. Nie była jak nauczyciel z podstawówki.

Moje prace nigdy nie opuściły progów szkoły, po przeczytaniu poezji nabrała żywej chęci wysłać mnie do psychologa (twierdziła, że niezdrowe jest moje zainteresowanie śmiercią) aż usłyszałam coś, co zapamiętałam jako: powinnaś zmienić hobby. Powiedziała to jako pierwsza i pamiętam, wyszłam z klasy bardzo urażona. Nie zmieniłam hobby ani nie zniechęciłam się, natomiast wszystko co zaczęłam tworzyć, tworzyłam na złość jej. Motywacja jak każda inna, nieprawdaż? Tutaj zaczęła się moja pierwsza równia pochyła. 

Przestałam chwalić się, że piszę. Tylko nieliczni się o tym dowiadywali, publikacje mnie przerażały. Wiedziałam, że moje teksty nie są za dość dobre by pokazywać je na światło dzienne, więc moim jedynym czytelnikiem i krytykiem była moja serdeczna przyjaciółka. Przestałam prowadzić blogi. Zniknęłam, po prostu zniknęłam z twórczością.

Wielu autorów znika, podobnie jak ja. Większość już nigdy się nie pojawia. Pamiętam, kiedy miałam szesnaście lat i chłopak z którym się spotykałam zaproponował, bym zaczęła publikować na opowiadania.pl. Założyłam konto ale niczego nie opublikowałam, bo patrzyłam na tę stronę jak na stronę profesjonalistów. Wiecie, gdzie poważni autorzy publikują swoje prace. Teraz patrzę na te stronę z przymrużeniem oka, taka sobie stronka. Niczego niezwykłego, poza tym, że się jej wcześniej bałam (sama nie wiem dlaczego?). 

Dopiero trzy lata temu otworzyłam się na publikę raz jeszcze. Trafiłam na amatorskie forum z gry, na którym dziewczyny publikowały opowiadania. Widziałam ich teksty i wiedziałam, że piszę lepiej. Dlatego tam, po kilku latach milczenia, opublikowałam opowiadanie po raz pierwszy. Opublikowałam z myślą, że pokażę im jak się pisze. Tak, byłam wtenczas bardzo zarozumiałą autorką, ale to forum i ostatnie trzy lata pozwoliły mi sporo przejść, zmienić i zrozumieć. 
Pierwsze dwa-trzy teksty opublikowane były z myślą, że jestem najlepsza. Jednakże przy nich pojawił się mój pierwszy, prawdziwy krytyk. Nie wiem dlaczego, ale zjednałam sobie krytyka i wytykał mi wszelakie potknięcia, ja się nie obrażałam i żyliśmy w korelacji, zadowoleni ze swojego towarzystwa. Powiedziałabym nawet związku. Różnica między pierwszym a trzecim tekstem była spora i to nie umknęło mojej uwadze. Wówczas zrozumiałam, że publikując tekst pierwszy, wcale nie byłam dobra.

Później było z górki - przybywało czytelników, więcej krytyków, więcej uwag, więcej napisanych tekstów. Im bardziej wymagający, tym większa staranność, aż w końcu osiągnęłam wysoki poziom, którego nie potrafiłam osiągnąć przez lata. Piłam coraz łapczywiej, coraz wyższe poprzeczki sobie rzucałam. Nowe narracje, nowe gatunki, nowe stylizacje - nowe, nowe, nowe. Ani chwili wytchnienia, tylko bieg do przodu, do przodu i jeszcze raz do przodu.

Etap krytyki innych tekstów na forum również przetrwałam, opisywałam go nawet w innym poście. Czy jestem z tego dumna? Powiem później, na końcu. Teraz nie piszę opowiadań, odpoczywam, że tak to ujmę. Nie zwalniam jednak tempa i piszę tutaj, ćwiczę inny styl, inny język. Staram się wyrobić opinię o sobie, o własnych poglądach. Staram się literacko dojrzeć, przejść kolejny etap.

Literaturą zajmuję się od trzynastu lat (możliwe, że zbliżam się do magicznej czternastki). Można powiedzieć, że nie mam powodów do zmartwień, że raczej nie mam chwil zwątpienia. Nie, nie miewam chwil zwątpienia, aczkolwiek niektórzy dalej twierdzą, że jeśli powiedzą mi daruj sobie, to sobie daruję.

Przede wszystkim trzeba mieć wyczucie, czy jak to mówią - talent. Jeśli piszesz już trzynasty czy czternasty rok to muszę cię zmartwić, ale nic dobrego z tego już nie będzie.
Teoretycznie ten zarzut jest słuszny, w końcu tyle czasu piszę a nadal nie wydałam niczego sensownego, prawda? Gdybym nie przemyślała tego wszystkiego, tej drogi, jaką przeszłam, pochyliłabym głowę, posypałabym popiołem i korzyła się przed tym anonimem, przyznając mu rację. Jednakże, patrząc wstecz, pomyślałam o tym wszystkich, o ludziach, krytykach, porażkach i potknięciach. Przemyślałam to i owo.

Nieważne czym się zajmujesz, kim jesteś i na którym etapie jesteś, ludzie zawsze będą w Ciebie wątpić. Pamiętaj jednak, że wszystko co robisz i wszystko co osiągasz przynosi pewien efekt. Piszę tyle czasu i przeszłam sporo etapów, do których nie prędko wrócę - jestem bogatsza o doświadczenia z nimi związane.

Zakończyłam etap odnajdywania własnej drogi. Poniżenie ze strony rodziny, a następnie inspiracja sprawiły, że odnalazłam cel, marzenie. Polubiłam tekst pisany, pokochałam czytanie i pisanie. Każdy odnajduje w końcu swoją drogę - nie raz to jest przypadek, a czasami mamy to wpajane i dziedziczone. Odnalazłam swoją drogę w taki sposób, a moja serdeczna przyjaciółka została wspaniałą artystką, odnajdując swoją drogę w drodze swoich rodziców.

Następny etap wiązał się z pragnieniem uwagi, wpychaniem swoich tekstów i pasji. Wszystkim mówiłam, wszystkim pokazywałam, ale niewiele z tym robiłam. Ot, pisałam bo pisałam, nie wyciągałam wniosków i nie rozwijałam się za bardzo. Pisanie samo w sobie jest rozwijaniem się, owszem, ale samemu trudno rozwinąć skrzydła. Nieważne czym się zajmujesz, warto mieć mentora/krytyka, który wskaże Ci właściwą drogę.

Później nadeszła pora na schowanie swojej działalności. Pierwsze krytyki, pierwsze upadki. Ludzie próbowali mnie przekonać, że to co robię jest bezsensowne i nie ma znaczenia. Nadal pisałam, ale już mniej. Spadła również moja wiara w możliwości, w talent, w marzenie. Trwało to dość długo, na tym etapie wiele marzeń umiera, paruje niczym woda. Jednakże w porę otworzyłam się i zaczęłam publikować. Na forum przeszłam wiele etapów. Mogę od razu powiedzieć.

Opublikowałam pierwszy tekst z przekonaniem, że potrafię pisać dużo lepiej niż inne użytkowniczki. Nie było to do końca błędnym założeniem, ale z pewnością bardzo pysznym. Jednakże, to był przełom. W pewnym sensie pokornie przyjmowałam każdą pochwałę, każdą krytykę, ale z drugiej strony wiedziałam, że jestem lepsza.

Zmieniło się to po trzech tekstach, kiedy zauważyłam postęp osiągnięty w ledwie trzy miesiące. Zrozumiałam, że pisząc tylko dla siebie, zamykałam się na rozwój, nie widziałam błędów i tkwiłam w miejscu. Zrozumiałam, że jestem dobra, ale nie dość dobra. Wróciło parcie na bycie najlepszą, na rozwój, na kształcenie. Wróciła pewność siebie, momentami zbyt silna. Objawiała się głównie w krytykowaniu innych autorów, których - jak wspominałam - miażdżyłam.

Z czasem spokorniałam i zrozumiałam, że przecież oni są tam, gdzie ja już byłam i potrzebują czasu, by dojść tam, gdzie jestem. Dlatego złagodniałam, krytyka zaczęła być bardziej neutralna. Sama zaczęłam pokorniej patrzeć na siebie, na swoje teksty. Pozostała pewność siebie, tego, że jestem dobra, ale nie manifestowałam tego aż tak.

Teraz jestem na zupełnie innym etapie. Wiem, że jestem dobra. Nie, nie jestem najlepsza, ale jestem dobra. Poświęciłam tyle czasu by dojść do tego miejsca i zrozumieć to, kim jestem ja i jest moja twórczość. Nie uważam, że te trzynaście czy czternaście lat jest czasem zmarnowanym. Uważam, że to dobra praca wykonana z mojej strony. To przygotowanie do tego, by osiągnąć coś wielkiego. Bo to co przychodzi szybko i łatwo, równie szybko i łatwo odpada. Kiedy coś wydam, chcę mieć pewność, że to nie będzie debiut jednorazowy. Chcę by mój warsztat nie był łutem szczęścia.

Jestem dobra i nie będę się tego wstydzić. Koniec z polską manierą wstydu. Koniec z przekonaniem, że tylko osoba skromna jest osobą dobrą. Nie! Jestem dobra i będę to manifestowała na każdym kroku, bo zapracowałam sobie by być w tym miejscu i nie będę się wstydziła ciężkiej pracy oraz poświęconego czasu. Jest coś, co mnie teraz demotywuje?

Tak. Jest to przekonanie wielu bliskich mi osób, że pisanie to nie jest wielka sztuka. Przekonanie, że artyści - malarze, graficy, fotografowie zasługują na większe uznanie. Bo rysować i robić zdjęcia trzeba umieć, a pisać... Pisać każdy potrafi, prawda? Otóż: nie prawda. 

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl