• Facebook
  • E-mail

piątek, 10 czerwca 2016

#169 Druga połówka? Nie, dziękuję, poproszę 0,7.


Kto z nas nie słyszał o mitologicznej drugiej połówce. Dlaczego mitologicznej? Wedle koncepcji Platona, na początku stworzenia nie było mężczyzny i kobiety. Były istoty idealne, o dwóch twarzach na jednej szyi, patrzące w przeciwne strony; istoty te posiadały dwie pary rąk, dwie pary nóg i narządy płciowe zarówno mężczyzny, jak i kobiety. Grecki bóg, Zeus, obawiał się tych istot i ciśnięciem pioruna przepołowił je, oddzielając w ten sposób dwie połówki, tworząc mężczyznę i kobietę. I od tamtej pory te dwie połówki dążą bezustannie do połączenia się w jedno: w ten sposób starożytni tłumaczyli pociąg seksualny i dążenie do wiązania się w pary. Stąd istnieje to powiedzenie; stąd wynika to heroiczne poszukiwanie mitologicznej połówki.
Tytuł artykułu, zaiste, sugeruje mój stosunek do wiązania się w pary. Niektórzy powiążą to z feminizmem, uznają mnie za przeciwniczkę mężczyzn i zrzucą na mnie odpowiedzialność za spadek dzietności na świecie. Dlatego, już na samym początku powiem wprost: drugie 36,6°C  obok to fajna sprawa. Choć bardzo nie lubię przymiotnika „fajny”, to stosuję go w tym kontekście bez żadnego zawahania: fajnie znaczy tak wiele, że każdy po swojemu zinterpretuje to pojęcie. Pewnie nasuwa się pytanie: skoro nie jestem przeciwna związkom i mężczyznom, to o czym chcę pisać? Już tłumaczę.

Każdy z nas zna, znał lub przynajmniej spotkał na swej drodze osobę, która szukała drugiej połówki. To nic złego, każdy z nas szuka osoby, z którą można obejrzeć serial, pogrzeszyć pod kocykiem i ogólnie zadzwonić w środku nocy z płaczem. Jednakże ta jedna, jedyna osoba o którą teraz mam na myśli miała tylko jeden cel w życiu: znaleźć ją - czyli drugą połówkę. Głównym tematem do rozmów była ta jedyna lub ten jedyny; bądź też poszukiwania tej lub tego. Wszystko kręciło się wokół innego człowieka; wszystko, tak bardzo wszystko, że dzień jako singiel, kawaler czy panna był dniem straconym.
Nie wiem jak inni, ale ja znałam taką osobę. Nie pamiętam kim była i czym się zajmowała, ale wiem, że sensem życia było znalezienie partnera. Każde wyjście na piwo kończyło się wysłuchiwaniem kogo poznała, kogo nie poznała, kogo widziała i na kogo poluje. Mnóstwo rozmyślań nad tym, co by było gdyby; snucie planów na przyszłość, planowanie wielkiej miłości z człowiekiem, który nawet nie wie o jej istnieniu. Polowanie. Istne polowanie i dzielenie skóry na jeszcze żywym niedźwiedziu. Tak, była taka osoba. Nie pamiętam kim była i czym się zajmowała, i czy interesowało ją coś ponad to, o czym już powiedziałam.
Znałam też inną osobę; nie rozmawiałam z nią co prawda, nigdy się nie kolegowałyśmy, ale tkwiąc w hermetycznie zamkniętym społeczeństwie szkolnym, wiedzieliśmy o sobie wystarczająco dużo. Doskonale opisuje ją krzywdzące stwierdzenie, które przeczytałam kilka lat temu i jakoś tak mocno wgryzło mi się w pamięć.
Kobieta w związku jest jak małpa bujająca się na lianie. Nim puści się jednej, już trzyma drugą
Stwierdzenie o tyle krzywdzące, że nie wszystkie kobiety takie są. Nie wszystkie, ale są i takie. Właśnie taką osobą była ta „znana”. Nim rzuciła jednego faceta, już drugiego trzymała za rączkę i towarzyszyła mu na każdym kroku; kiedy to on rzucił ją, już tydzień później, po gorączkowych i intensywnych poszukiwaniach miała nowego kolegę. Mówię kolegę, bo większość licealnych znajomości z chłopakami bardziej kojarzy się z kumplowaniem jak poważnym związkiem; jakoś tak, sielankowo wspominam liceum. I gimnazjum. Byłam dziwnym dzieckiem, trochę staroświeckim.
I to dwa typy, z którymi ja się spotkałam; pewnie takich typów jest znacznie więcej; każdy z nas zna przynajmniej jedno indywiduum, które z czasem ciężko znosić. Bo nie można spokojnie porozmawiać; nie można nawet podzielić się pasją, bo jedyne o czym można rozmawiać,  to inni ludzie, a konkretniej, inna płeć.
Z jednej strony ten stan rzeczywistości jest winą naszego świata i tego słynnego gender, o którym już pisałam wcześniej. W końcu, jakie oczekiwania ma kobieta w młodym wieku, tak do 25 roku życia? O co pytają ciotki na imieninach?

Czy masz kawalera i kiedy ślub?

Jeśli o mnie chodzi, to bawi mnie pewna zarysowana przez internautę sytuacja. Żalił się na forum jak to ciotki pytały go na weselach „kiedy twoja kolej”; przestały, gdy zaczął zadawać to samo pytanie na pogrzebach. I choć sytuacja najpewniej jest zmyślona, jakoś tak jest osłodą dla mojego serca.
Sama jestem zmęczona pytaniami o kawalera, o małżeństwo, o dzieci. Tak, chcę się związać, ale nie z przypadkowo poznanym na ulicy mężczyzną na szybko, bez upewnienia się co do niego czuję; nie dlatego, że tego się ode mnie oczekuje; nie dlatego, że zegar biologiczny tyka. Jeśli mam się z kimś związać, to dlatego, że go kocham, że chcę, i że taka jest moja wola. Nie społeczeństwa, nie babci, nie mojego kota, ale moja.

Z czego wynika problem „przymusowego” związku? Nie powiem, że jest to schorzenie, ale z pewnością jest to paniczny lęk przed samotnością. Co prawda, spotkałam się z opinią, że jest to też szpanowanie, bo im lepszy chłopak, tym lepsza jest dziewczyna... Ale o tym powiedziałam dość: gender.
Czasy się zmieniły i gender się zmienia. W dużej mierze problem desperatów” jest taki, że nie potrafią się zająć sobą. Nie potrafią spędzić ze sobą dłuższego czasu; nie mają pasji, nie potrafią samodzielnie żyć. Wiem o tym, bo sama taka byłam. Zakompleksiona, niepewna i przekonana, że nie osiągnę nic.
Kiedyś czułam silną potrzebę poszukiwania drugiej połówki; każdego dnia rozglądałam się i myślałam „a jeśli minę go na ulicy i go nie zauważę?”; byłam ofiarą naszego nieszczęsnego gender. To była częściowo moja wina, bo miałam niezwykle niską samoocenę; wmówiono mi, że wyznacznikiem mojej wartości jest to, jaki mężczyzna stoi obok mnie. Jeśli wybór był nietrafny, szkolne koleżanki nie omieszkały mi to wypomnieć. Bałam się samotności, wierz mi lub nie. Nie potrafiłam znaleźć dla siebie miejsca, jeśli nie miałam kogoś obok siebie. Jednocześnie nie było to znajdywanie po tygodniu; ale miesiącu? Szkolne miłostki i chodzenie pod rękę.
Sytuacja zmieniła się częściowo, kiedy weszłam w dorosłość i związałam się po raz pierwszy, na poważnie; na dwa lata, z myślą o ślubie i małżeństwie. Nadal byłam naiwną małolatą, ale gdzieś tam poważnie podchodziłam do życia, a przynajmniej o nim myślałam. Po dwóch latach, rozpadła się sielanka. Po nich nastąpiły moje pierwsze dwa lata prawdziwej samotności; samotności, gdzie byłam sama dla siebie. W międzyczasie poznałam kilka osób, ale nie wypaliło nic z tego, nie stworzyłam związku. Kilka randek, i zwykłe dziękuję.

Wszystko zmieniło się wraz z rozpoczęciem tego roku; częściowo to miało początek jeszcze pod koniec ubiegłego, ale prawdziwe zmiany w moim życiu nastąpiły w tym. Gdzie miały swój początek? Nie wiem. Wiem natomiast, że zaczęły się wraz z zrozumieniem, że niczego nie jestem winna społeczeństwu; że ono nie może niczego ode mnie oczekiwać.
Dałam upust emocjom w artykule o dwóch typach kobiet; wtedy zrozumiałam, że jestem każdą z nich i żadną jednocześnie. To ja jestem panią swojego życia, swojego ciała, swojej kobiecości, i jeśli ktoś nie zaakceptuje mnie w jeansach i z wagą 50+, to mnie nie zaakceptuje i tyle. Świat się nie skończy ani dla mnie, ani dla tej osoby. Każde z nas pójdzie w swoją stronę i będzie wiodło takie życie, jakie chce.

To wszystko.


Oczywiście, im dłużej rozmyślałam nad tymi sprawami, tym więcej wniosków stworzyłam i tym więcej tekstów na te tematy powstało. Ten nie jest pierwszy, kto śledzi moją działalność regularnie, wie o czym mówię. Artykuły feministyczne, o prawach kobiet, o społeczności, o roli w społeczeństwie. Tak jak napisałam w komentarzu pod artykułem Flegmatyków: autor tekstu do czegoś dojrzał, tak jak i ja dojrzewałam przez ostatnie pięć miesięcy. I dojrzałam. Teraz znów daję upust swoim przemyśleniom. Prawda jest taka, że tak jak ja nie mogę niczego oczekiwać od społeczeństwa, tak społeczeństwo nie może oczekiwać ode mnie.
Choć nie, momencik - oczekuję od społeczeństwa. Oczekuję, że mnie zaakceptuje; że zaakceptuje moje decyzje; że zrozumie mój punkt widzenia. Część to zrobi, a druga część napisze kolejne wyzwiska, posnuje domysły o moim życiu osobistym i zostanie poklepana przez inne osoby: „ale jej nagadałeś”.
Oczekiwania mogę mieć, tak jak i społeczeństwo. Ale czy je zrealizuję? To już moja sprawa, moja i tylko moja; tak jak tylko Twoją jest to, czy się ze mną zgadzasz lub nie. Nie zmuszę Cię, tak jak i Ty nie zmusisz mnie.

wracając do tematu


Są na świecie osoby, które nie byłyby w stanie być ze sobą w związku: ze sobą, czyli spędzić ze sobą więcej niż kilka dni, bez drugiej osoby, która zapycha wewnętrzną pustkę. Wydaje mi się, że może to wynikać z wielu czynników: braku pewności siebie, braku jakichkolwiek zainteresowań czy jak już powiedziałam wcześniej, takie osoby ulegają presji środowiskowej. Kto nie rozumie pojęcia presji, jeszcze się z nią nie spotkał: ale spokojnie, i na to nadejdzie czas; niemniej, pominę ostatni czynnik, jako że dość o nim napisałam. 
Ważnym czynnikiem w życiu człowieka jest pasja, a jej brak może przyczynić się do nieznośnej pustki; pustki, którą może próbować zapychać serialami i wyjściami do klubu. Jednakże kluby za dnia są zamknięte, a najlepsze seriale mają swoje zakończenie: co wówczas czynią takie osoby? Nie wiedzą co ze sobą zrobić. Kojarzysz to powiedzonko, że „człowiek inteligentny się nie nudzi”? Nudzi się, każdy się nudzi. Nawet ja, kiedy przez kilka tygodni nie potrafię znaleźć wolnej chwili na nadrobienie nowości w serialu czy przeczytanie książki, miewam okresy całkowitej stagnacji i monotonii, zwanej potocznie nudą. Tak, też się nudzę. Rzadko się to zdarza, ale jednak, zdarza. 
Bądź co bądź, jeśli ktoś nie wie co ze sobą zrobić, znalezienie pasji jest doskonałym rozwiązaniem. Pasja, jeśli naprawdę się kocha to co się robi, i nie chodzi tu o zyski albo straty, może spędzać nad tym całe dnie i tygodnie. Jeśli nie, to czy naprawdę to kocha? Oczywiście, każda miłość bywa męcząca - dlatego ktoś wymyślił nudę. 
Największym wrogiem człowieka jest brak pewności siebie; człowiek czuje się tak niedoceniony, tak niekochany, taki... nijaki, że musi - po prostu musi - znaleźć kogoś, kto go dowartościuje. Szybko, już, teraz, inaczej kolejny dzień będzie myśleć o pustym i nic nie znaczącym życiu. Możliwe, że to co piszę teraz, jest krzywdzące i osoby te po prostu są ofiarami gender: wiedzą, że koleżanki i rodzina zaczną doceniać dopiero, kiedy znajdzie sobie „chłopaka”. Warto to jednak pokonać i znaleźć sobie pasję. 

Niemniej, osoby które usilnie poszukują drugiej połówki - myślą o niej, rozglądają się, szukają - są połówkami; niepełnymi osobami, które pełnię będą stanowić z kimś. Oczywiście, długotrwała samotność jest groźna dla człowieka, ale mam wrażenie, że współcześnie ludzie nie potrafią wytrwać bez związku nawet miesiąca. Może się mylę, i ludzie potrafią szukać się miesiącami; szukać tej właściwej osoby, a nie byle kogo, byleby zapełnić pustkę. 
A ja? Jestem całością. Nie muszę się dopasowywać do innego puzzla, bo jestem całą układanką; nie muszę szukać drugiej łyżeczki, bo jestem całą zastawą. Każdy z nas jest. Ja, Ty, koleżanka na uczelni czy kumpel na przystanku. Każdy z nas jest całością, od początku do końca. Damy radę sobie sami, wystarczy w to uwierzyć.
Jestem całością i nie potrzebuję drugiej połówki. Potrzebuję 0,7 by uczcić to z drugą całością (jeśli pojawi się taka w moim życiu i postanowi ze mną wypić). Szukać jej nie zamierzam, bo wierzę w to, że przypadek tworzy najlepsze historie. W końcu, jestem pisarką i to przypadki rodzą najwspanialsze dzieła.


Photo credit: TheodoreWLee via Foter.com / CC BY-ND

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl