• Facebook
  • E-mail

piątek, 6 maja 2016

#155 Hobby? Pasja? Po co angażować się w to wszystko?


Każdy z nas ma coś, co lubi robić w wolnych chwilach; jedni wracają ze szkoły i odpalają komputer by godzinami przewijać główną tablicę, inni wyskakują do klubu by potańczyć ze znajomymi. Niektórzy rozpoczynają dzień od biegania, inni zaś dzień bez zakupów uważają za dzień zmarnowany. Każdy z nas robi to samo, bo wszyscy biegamy, wszyscy odpalamy komputer i wszyscy chodzimy na zakupy. Tylko każde z nas robi to nieco inaczej. 

Jedni codziennie rano wstają i niezależnie od pogody, ruszają w trasę po lesie. Prężnie przygotowują się do maratonu, albo też dbają o kondycję, a całkiem prawdopodobne, że chcą zostać sędzią piłkarskim i muszą wyćwiczyć bieganie po boisku. Niektórzy biegają na autobus - by zdążyć, inni biegną za kimś - by dogonić. 

Zakupy to dla każdego chleb powszedni - trzeba uzupełnić lodówkę, nowe adidasy sobie sprawić do biegania. Nieliczni z nas śledzą promocje i polują na produkty w najniższych cenach, i nieważne czy mówimy o produktach spożywczych w Tesco czy ubraniach wielkich marek. Każdy z nas do zakupów podchodzi trochę inaczej, jedni jako hobby, inni jako karę boską. Jednak, zakupy to nadal zakupy.

Tak samo jest z włączaniem komputera i odpalaniem internetu - niby wszyscy to robimy, ale nasz sposób korzystania z tego dobra jest różny. Jedni siedzą i tępo gapią się w ekran, inni kręcą filmiki i tworzą własny, internetowy biznes. Są też tacy jak ja, blogerzy i pisarze, oraz blogero-pisarze, który piszą cały dzień. 
A ten dzień opisałam w pewnym artykule, który został odpowiednio skomentowany przez Czytelnika.

Po co angażować się w to wszystko?

No właśnie, po co to wszystko? Po co taki napięty grafik dnia codziennego, brak czasu dla siebie i pisanie tej strony? Po co dziobię w powieści, skoro żyjemy w czasach, gdzie ludzie nie czytają? W ogóle, moje artykuły są do bani, bo są za długie, i bardzo subiektywne, i sama nie rozumiem dlaczego je piszę. 

Może dlatego, że mam świadomość swojego życia, jednorazowej szansy i że nie chciałabym się obudzić za kilka lat z myślą, że zmarnowałam chwile, bo wiem jakie to uczucie. Mam dwadzieścia trzy lata, a czas od skończenia liceum do rozpoczęcia studiów, czyli dwa lata, uważam za stracony. Nie zrobiłam NIC kreatywnego, i nie mogę opowiedzieć o tym okresie absolutnie nic. 

To, że prowadzę bloga nie znaczy, że stanę się blogową celebrytką; to że piszę powieść nie znaczy, że zaraz ją wydam i będę rozchwytywaną pisarką. Nic nie jest pewnego w tym życiu, poza jednym: śmiercią. Dlatego próbuję i walczę o swoje, podejmuję wyzwanie i staram się coś osiągnąć. Nie mam pewności czy się uda, ale to tylko mnie mobilizuje, bo wiem, że im więcej pracy wykonam, tym większe są moje szanse. Przynajmniej chcę w to wierzyć. 
Przede wszystkim, nie chcę być jak typowy Janusz, częsty bohater powieści o Polaczku-Cebulaczku. 


Nie chcę tak jak on, w wieku trzydziestu czy czterdziestu lat siedzieć w fotelu, pić piwo przed telewizorem, dopalać papierosa i gasić go w brudnej popielniczce, i patrzeć na młodą, wschodzącą gwiazdę telewizji. Nie chcę patrzeć z zawiścią i powtarzać głośno, że pewnie dała dupy. Jej się udało. A co ja zrobiłam by coś osiągnąć?

Typowy Janusz siedział przed telewizorem, oglądał seriale i patrzył jak inni odnoszą sukces. W końcu, jest tak wspaniałym chłopcem, że kariera na niego poczeka; młodość jest tylko jedna, życie jest tylko jedna i warto poimprezować, póki można. Taki los, los Janusza, czeka przeciętnego młodego chłopaka, który marnuje swój potencjał. 

Inny typowy Janusz będzie patrzyć z zawiścią na samochód sąsiada, bo „pewnie ukradł”, a prezesem został tylko dlatego, że jego tatuś załatwił mu robotę. W rozumowaniu takiego człowieka nie ma świadomości, że kiedy sam imprezował i pił do nieprzytomności, sąsiad najpierw chodził na studia, później zapisywał się na darmowe staże, dostał mało płatną pracę i powoli awansował. Jeden z nich wykorzystał życiową szansę, a przynajmniej podjął wyzwanie.

Przykładów zachowania Polaczka-Cebulaczka mogłabym wymieniać w nieskończoność, w końcu każdy z nas zna te teksty: „w ciąży, pewnie się puściła”; „dostała awans, pewnie dupy dała”, „dostała tę robotę, pewnie za cycki”,  i tak dalej, i tak dalej. Oni wiedzą lepiej, bo to im się wszystko należy, choć przez całe życie siedzieli na dupie, nic ze sobą nie robili, tylko chlali piwo i imprezowali z kumplami. 

My, młodzi użytkownicy internetu, śmiejemy się z Janusza i jego mądrości, zawiści i podejścia do życia. Nazywamy go Polaczkiem-Cebulaczkiem, a jego żonę Halynką. Handluje samochodami sprowadzonymi z zagranicy, serwując popularnym tekstem „Niemiec płakał jak sprzedawał”. Niestety, ale...

My, młodzi użytkownicy internetu, jesteśmy tacy sami.

Jesteśmy jak „stara generacja”, ale w młodszym wydaniu.  

Tak jak Janusz zazdrości sąsiadowi i rozpowiada plotki, że pewnie kradzione, że lewe interesy robi, tak młode pokolenie wytyka palcem youtuberów, zwłaszcza tych, którym się udało. Że to nie jest zawód, że „do uczciwej roboty by się wziął”, a nie nawija na internetowym filmiku i zdobywa wyświetlenia i fanów. 

Tak jak Janusz wskazuje palcem i mówi „pewnie dała dupy”, tak samo my, młodzi, mówimy o blogerkach, które odniosły sukces jako o tych, które piszą sobie bloga i zarabiają na tym kasę. Nie ma tutaj miesięcy albo lat ciężkiej pracy, nie ma wykształcenia i znajomości tematu, nie ma długotrwałego budowania marki. Nie, widzimy tylko sukces, bo „dała dupy”. 

Tak jak Janusz wyśmiewa kobietę, że pewnie dała dupy i teraz w ciąży jest, tak teraz każde nieszczęście przedstawione w internecie jest skomentowane heheszkami. Dźwig się zarwał? Pewnie byli otyli. Kobiecie odebrali dziecko? Pewnie chlała. Leży na ulicy? Pewnie się najebał. 
Ani Janusz, ani nowa generacja nie pomyśli, że miała miejsce tragedia: ciąża wynikiem gwałtu; dźwig wynikiem wady konstrukcji; odebrali dziecko zamiast kobiecie pomóc; leży na ulicy bo ma atak padaczki albo jest cukrzykiem.

Jeszcze na szybko dopisana sytuacja Pani Miniaturowej:
Już nigdy nie skomentuję bloga gdzie będzie coś o sporcie, odchudzaniu i aktywności fizycznej, bo człowiek chce być miły, pochwalić za efekty i z głupia frant palnie "ja jeszcze jestem przed", czy coś w tym guście i musi potem wysłuchiwać mnóstwo pierdolenia w guście "przestań żreć", "jak ruszysz dupę to schudniesz". Jasne, bo przecież mi się na bank ujebało w głowie, że każdy nieostrożny ruch to załatwione biodro na tydzień, a delikatne próby ćwiczeń kończyły się tym, że przez parę dni chodziłam zgięta wpół i nie potrafiłam wsiąść do samochodu i jechać do pracy. Pytałam kilka fizjoterapeutek, których poziom wiedzy najwyraźniej był na poziomie sportowców amatorów, bo żadna z nich nie była w stanie odpowiedzieć mi na jedno, proste, ale zajebiście ważne pytanie - co wolno mi ćwiczyć, żeby mnie nie bolało? Moja niepełnosprawność nie jest zmyślona, mnie naprawdę czasem boli. Czasem wręcz napierdala. Nagle i bez powodu. A przychodzi mi jakaś jaszczurka na detoksie od makaronu i pierdoli, że gdybym ogarnęła swoje życie to mogłabym wyglądać jak ona. Mam pieprzone rusztowanie wzdłuż kręgosłupa, biodro w stanie 90 letniej babusi, wykurwiście niskie ciśnienie, które sprawia, że 99% czasu czuję się jak zombie, a nie można przecież ciągle żłopać kawy, bo to też jest niezdrowe. 

Mentalne Janusze wytknęły palcami i powiedziały, że gruba, bo nie ćwiczy; że jak zacznie ćwiczyć i mniej „żreć”, to schudnie. Nie spojrzeli na problem szerzej, bo po co? Liczy się efekt, a nie całokształt.

Nie interesuje nas to, co było po drodze - interesuje nas efekt, zarówno cudzego sukcesu, jak i porażki. Co więcej, my - Młoda Generacja - uwielbiamy ciągnąć ludzi w dół; ludzi, którzy coś robią ze swoim życiem. Prowadzę bloga oraz piszę powieść, a słyszę głosy, że niepotrzebnie, że chujowo, że mogłabym sobie darować. Piszą to ludzie, którzy nie potrafią odpowiednio sformułować swoich myśli bez potknięcia na interpunkcji czy ortografii. 

Chodzę na studia filologiczne, i po co? Przecież nie ma pracy po filologii, że zawód jest niepotrzebny. Doprawdy? W mediach nie potrafią mówić, w mediach nie potrafią pisać, urzędnicy nie posiadają umiejętności zapisania i wygłaszania przemówień, robiąc z podniosłych ceremonii szopkę. Mój zawód jest potrzebny, tylko ludzie tego nie doceniają, bo wszędzie mówi się byle jak, byleby mówić. 

Ilu jest takich, co stoją obok mnie? Robią coś ze swoim życiem, robią coś ponad, a znajdą się kumple dobra rada, którzy wiedzą lepiej. Wiedzą lepiej ode mnie jak powinien wyglądać mój blog, bo piszę za długie posty. Wiedzą lepiej jak moja przyjaciółka powinna malować portrety, choć nigdy nie mieli pędzla w ręce. Wiedzą lepiej jak wychować dziecko, choć jedyny z jakim mają kontakt, to oni sami. Wiedzą lepiej, jak zrobić karierę muzyczną i że lepiej dać sobie z tym spokój. 

Jesteśmy kolejnym pokoleniem Januszy, ale uparcie trzymamy się przekonania o swojej zajebistości. Jednak za dwadzieścia-trzydzieści lat to nasza generacja będzie siedziała przykuta do fotela, z piwskiem ręce i dogasającym papierosem, przeklinając wszystko i wszystkich za nasz los. Teraz jesteśmy niewiarygodnie zawistni, o czym świadczy ilość hejtu i nienawiści w sieci; aż strach pomyśleć, co będzie w przyszłości. 


Photo credit: Arthur Schneider via Foter.com / CC BY-ND

Współpraca


Adres e-mail

kontakt@narzecze.pl